Hal Reon nie włączał się do dyskusji. Od samego początku uważnie się przysłuchiwał. Nie tylko dlatego, że ta kobieta, która tak władczo wtargnęła do ich zakładu, organizując zebranie dyrekcji, była bardzo pociągająca. W jej wywodach tkwiło wiele istotnych problemów. Chyba nie wszyscy zebrani zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji. Świadczyły o tym stawiane pytania.
Res Strogel odpowiadała cierpliwie i wyczerpująco. Wygląda na znużoną, pomyślał Hal. Na jej szczupłej twarzy widniał wokół ust jakiś cierpki rys, kilkakrotnie sprawiała też wrażenie, jakby znajdowała się myślami daleko stąd.
Hal czuł coś w rodzaju satysfakcji. Czy obecność tej Res oraz sprawa, z którą zwróciła się do nich, to nie potwierdzenie jego własnej teorii? Zaraz wezmę się za to od nowa, kochany kolego Royl, postanowił w duchu.
Upłynęło jednak jeszcze trochę czasu, zanim mógł wykonać swoje zamierzenie: na razie stawiano pytania dotyczące genezy tego żarłocznego potoku drobnoustrojów.
Dyrektor Royl uciął dyskusję. Bardzo uprzejmie zwrócił Res uwagę, że byłoby dobrze, gdyby już teraz udała się do hotelu zakładowego, ponieważ służba porządkowa czeka na nią. Nie chciał bowiem zlecić opieki nad tak czarującym gościem zwykłemu robotowi.
– To jednak tylko robot – zażartował – ze wszystkimi swoimi wadami.
Ustalono, że Res zostanie powiadomiona o decyzji dyrekcji nazajutrz.
Royl odprowadził gościa do drzwi, dając zebranym do zrozumienia, że mają pozostać na miejscach. Po powrocie zapytał:
– A więc jakie jest wasze zdanie, zrobimy to?
Hal poprosił o głos. Powiódł wzrokiem dokoła, odchrząknął i zapytał:
– Czy mogę powiedzieć coś, co według mnie ma zasadnicze znaczenie?
Dyrektor Royl skinął głową:
– Ale proszę się streszczać!
– Powinniśmy zastanowić się poważnie nad tym, co przedstawiła nam koleżanka Strogel. Co do mnie, to zostałem utwierdzony w przekonaniu, że ani ja, ani koledzy z mojej grupy nie bujamy wcale w obłokach, jak to niektórzy chcieliby przedstawić. – Ktoś na sali zaśmiał się. – Ten potok drobnoustrojów, chociaż zachowuje się teraz tak niszczycielsko – mówił dalej Hal, nie dając zbić się z tropu – nasunął mi pomysł, aby bakterie albo wirusy wykorzystać w produkcji, oczywiście po zmianie ich cech dziedzicznych. Spodziewam się, że dyrekcja przychyli się wreszcie do naszego wniosku i wyrazi zgodę na zajęcie się tą pracą. Powtórzę raz jeszcze: produkcję naszego gazu syntezowego, z którą związanych jest tyle zakładów pracy, utrudniają i hamują katalizatory. Zamiast grzebać się w tym bez końca, powinniśmy zastosować nową technologię. Oto kompletna dokumentacja na ten temat.
– To ciekawe – Royl uśmiechnął się ironicznie. – Kompletna dokumentacja! A ja się dziwię, że ciągle jeszcze nie otrzymałem projektu ulepszonych katalizatorów. Ale jeżeli wy zamiast tego zajmujecie się obszernym studium… Osobliwa dyscyplina, mój drogi Hal.
Hal Reon machnął gniewnie ręką.
– Zrobiliśmy to w trójkę w czasie wolnym od pracy – odparł. – Mogę to udowodnić!
– W taką pogodę, jaka była ostatnio? Przyjaciele, powinniście otrzymać za to ordery! – zawołał ktoś z sali. Niektórzy roześmieli się.
– To twoje, studium możesz mi kiedyś podrzucić, a przy okazji porozmawiamy sobie o tym – odezwał się Royl Z nieprzeniknioną miną. – Nie chciałbym, żeby ktoś mówił o mnie, że hamuję twórczy polot. – Kilka osób zaśmiało się znowu. Hal przygryzł dolną wargę.
– A więc – Royl nie dawał za wygraną – co robimy? Oczekuję propozycji.
– Sama produkcja nie jest tu istotna – zaczął kierownik produkcji tonem, jak gdyby chciał dać do zrozumienia, że można ją podjąć,
– I dlatego, jak sądzę, nie wchodzi ona w rachubę – przerwał mu dyrektor ekonomiczny.
– Wie to miałem na myśli – odparł kierownik produkcji z rozdrażnieniem.
– A możliwości techniczne, Hal? – zapytał Royl. Nie zwrócił nawet uwagi na rodzącą się sprzeczkę.
Hal potrząsnął głową.
– Tu nie ma żadnych problemów. Potrzebne by nam były jedynie skraplacz, dodatkowa komora i chyba z tysiąc kontenerów, żeby puścić to wszystko w obieg.
– Mówiłem przecież – wtrącił się znowu dyrektor ekonomiczny. – To nie ma sensu. – Zaczął wyliczać niezbędne koszty i wynikłe przez to straty. – Nie mówię już nawet o zablokowanym transporcie – dodał na zakończenie.
– A gdyby użyć statku i rurociągu? – zwrócił się szef produkcji do Hala.
– To by było możliwe – odparł tamten – tylko że wiązałyby się z tym pewne kłopoty. Im na pewno zależy na produkcji ciągłej. A kontenery można w razie konieczności przetransportować szybko nawet drogą lotniczą.
– Poza tym – argumentował ekonomista – musimy zadbać o uporządkowanie własnego kramu, a oni niech zajmą się swoim. Nie, Hal, nie mówię w tej chwili wyłącznie w imieniu swojego resortu – uprzedził reakcję Hala – ale nareszcie nasza produkcja ruszyła pełną parą. Nie możemy sobie pozwolić na jakieś eksperymenty, nawet jeżeli teraz nie przewidujemy żadnych trudności. Wszystko wskazuje na to, że przez najbliższe dziesięć lat możemy produkować to, co teraz. Nikt by nie zrozumiał, dlaczego nagle przestawiliśmy się na coś niepewnego. Dosyć się już nasłuchałem w swoim czasie przy rozliczaniu bonów za wydajność…
– Tak, masz rację, produkujemy kosztem astronomicznych nakładów – burknął Hal. – Patrz: katalizatory.
– Na tak olbrzymim kontynencie, jak Afryka, znajdzie się na pewno wystarczająco dużo betonu, żeby wykarmić te stwory. Po prostu muszą zrezygnować z wariantu optymalnego – wtrącił inżynier do spraw gazu.
– Ta Strogel chce sobie ułatwić sprawę – argumentował z uporem ekonomista. – Wątpię, żeby przebadała już pod kątem przydatności wszystkie zasoby gazu w Afryce.
– Chyba jej nie doceniasz – potrząsnął głową szef produkcji.
– Gdyby istniały inne, bardziej korzystne możliwości, nią przyjechałaby do nas – zauważył Hal.
– Jak już powiedziałem, niektórzy ułatwiają sobie sprawę. – Ekonomista zdawał się tracić spokój.
– A co na to ekspedycja? – zapytał Royl.
– Chce, żeby nam dali spokój. Dziś to, jutro tamto. Całą naszą produkcję diabli wezmą.
– Wiecie co, nie mogę już tego słuchać! – Niewysoka, nieco przysadzista kobieta powiedziała to z oburzeniem. – Oczywiście zależy nam na produkcji ciągłej. Jestem też pewna, że każdy z was ma rację. Ale tam ktoś potrzebuje pomocy!
– Nie mieszajmy dwóch różnych spraw – inżynier do spraw gazu bronił swego z przekonaniem. – Pomoc potrzebna jest nie komuś, ale pewnej sprawie, i nie dlatego, że nie ma innego wyjścia, tylko żeby uzyskać lepsze efekty. A to już jest różnica.
– Koleżanka z komitetu produkcyjnego ma rację – powiedział z naciskiem Hal. – Jeżeli nasz gaz przyhamuje pochód tych mikrobów, zmniejszy się niebezpieczeństwo, a tym samym będzie więcej czasu na badania.
– Dawniej – odezwała się znowu niewysoka kobieta – nikt by nie dyskutował nad taką sprawą. Po prostu zostalibyśmy do tego zobowiązani. Wydaje mi się, że ta zintegrowana odpowiedzialność też ma swoje wady. Dziś pod byle pozorem ukrywa się własne lenistwo…
– Czy chcesz przez to powiedzieć, że jesteśmy leniwi? – zapytał ostrym tonem kierownik zbytu.
Kobieta nie odpowiedziała. Wzruszyła ramionami, a twarz jej zdawała się mówić: Kto wie? Ekonomista przeszedł energiczniej do ataku.
– Przecież ona sama mówiła, ta Strogel, że pochód drobnoustrojów ma też swoje dobre strony, stwarza bowiem okazję do przesiedlenia części ludności. A to przecież wyjdzie im na dobre. Nie można więc mówić o bezpośrednim zagrożeniu.
– Tak, to był jej błąd taktyczny, że powiedziała to również tobie – odparł szyderczo Hal, mszcząc się w ten sposób za niedawne drwiny.
– Niebezpieczeństwo, też coś! Każde nie wyjaśnione zjawisko kryje za sobą niebezpieczeństwo. A co się stanie, jeżeli ludzie nie opanują tych drobnoustrojów? Ale zostawmy to na razie – szef produkcji zerwał się podniecony. – Nawet jeżeli ekonomiści są temu przeciwni, koleżance Strogel zlecono poprowadzenie sprawy. Przybyła do nas osobiście. Jestem niemal przekonany, że to sprawa o szczególnym znaczeniu. Jedno miasto zostało już ewakuowane i w większej części zniszczone. Drugiemu grozi to samo. Aby uniknąć paniki, należy koniecznie ogłosić w tej sprawie komunikat… A poza tym: czy nie sądzicie, że jesteśmy jakby pod presją? Jeżeli powiemy jutro “nie”, zjawi się tu pojutrze delegacja ONZ.