Wieczorem miała odbyć się uroczystość z okazji zażegnania niebezpieczeństwa.
W radosnym nastroju przekazał automatowi całą swoją odzież, wpadł na trakt kosmetyczny, następnie wybrał sobie pieczołowicie nowe ubranie, zdając sobie sprawę z tego, że jest ono trochę ekstrawaganckie, i udał się do restauracji. Niezwykle starannie dobrał przyprawy i wkrótce przyrządził sobie nieprzyzwoicie wystawne danie. Po wyjściu z restauracji natknął się na roztańczoną grupę trzymających się za ręce afrykańskich piękności. Obwiesiły go wstążkami, wciągnęły do swego łańcucha i porwały ze sobą.
Dawno już nie przeżyłam tak konstruktywnej serii spotkań, pomyślała Djamila. Hal zrezygnował z zapisków i słuchał jej uważnie.
– Będziesz działał w grupie badawczej u Res – powiedziała mimochodem. – Chodzi o zastosowanie zdobyczy maluchów w makroświecie.
– Hm – mruknął Hal. Był zadowolony. W ten sposób osiągnął dwie rzeczy: kontynuowanie pracy w zakładzie i kontakt z miniświatem.
– A ty? – zapytał Djamilę.
– Ja zostanę jeszcze przez pewien czas tu na budowie. Trzeba tam wiele rzeczy naprawić i jeszcze więcej wznieść od nowa.
– Hm – powtórzył Hal. Będzie mi jej brakowało, pomyślał, i dzieciom też, chociaż to nie potrwa długo. Djamila jest wobec nich bardziej wymagająca niż ja. Wystarczy kilka dni, żeby się trochę rozbisurmaniły. A jeżeli nawet, to co?
– Już się zdecydowałaś? – zapytał, nie czekał jednak na odpowiedź, którą znał przecież z góry, lecz zaczął nalegać:
– Opowiedz mi o wszystkim! Nagle zmienił zdanie:
– Poczekaj, Res też się tym interesuje! Wezwał Res, ale nie było jej w kajucie. Znalazł ją w audytorium katamaranu, gdzie tkwiła po uszy w zapiskach.
– Teraz nie przyjdzie – powiedział Hal, opierając się wygodniej w fotelu.
– Właściwie nie ma tu wiele do opowiadania.
Część z nas zajmie się amnezją i odwróceniem procesu pomniejszania.
– Ale jak? – zainteresował się Hal. Wzruszyła ramionami. – Zupełnie indywidualnie. Kto chce, pozostanie mały. Kto zechce, ale to jeszcze nie jest pewne, otrzyma jako dorosły specjalną kurację. Decyzję podjęto jedynie w stosunku do jeszcze nie narodzonych dzieci: zostaną powiększone. Rodzice mogą tylko wybrać, czy ma to dotyczyć embrionu, który w tym przypadku musiałby rozwijać się dalej poza ciałem matki, czy też proces ten ma polegać na naturalnym cyklu rozwojowym już po porodzie.
– Po co ta zabawa w demokrację? – zapytał Hal.
– Bo nie można nikogo zmusić, aby urodził swojego potomka w sposób inny, niż to uświęciła tradycja. Znasz przecież nasze poglądy na ten temat.
– Tak, tylko że u nas to nie stwarza problemu – odparował Hal. Widząc jednak, że Djamila szykuje nowe argumenty, machnął ręką na znak zgody.
– Wiadomości na ten temat będą oszczędne i cenzurowane. Położenie wysp pozostanie tajemnicą. Po co tamci mają być oglądani jak jakieś dziwolągi? Mimo wysokiego stopnia świadomości znalazłoby się wśród nas na pewno wielu, którzy nie potrafiliby się zachować właściwie.
– Ale oni powinni przecież znaleźć się wśród ludzi! – wykrzyknął Hal i w tym momencie uświadomił sobie, jak błędne jest jego rozumowanie. Przecież oni są wśród ludzi!
– Najbliższe pokolenia zasiedlą okoliczne wyspy. Tam czeka nas jeszcze sporo roboty. Proces powiększania ma przebiegać możliwie jak najszybciej. Ale niewykluczone, że upłyną lata, dziesiątki lat…
Czuł, że Djamila przepojona jest entuzjazmem.
– A sukces całej akcji? Czy jest pewny?
– Pewny – odparła zdecydowanie.
EPILOG
Wyruszyli jako rozbawione, wesołe towarzystwo. Ponieważ od ich ostatniego spotkania upłynęło wiele czasu, nagromadziło się mnóstwo spraw, których nawet teraz woleli nie puszczać w eter.
Res Strogel była jak odmieniona. Na kilka dni przed podróżą w olśniewający sposób uzyskała jednocześnie – rzecz niemal bez precedensu – drugi i trzeci stopień naukowy, co tym bardziej zasługiwało na uwagę, że swego czasu otrzymała z trudem pierwszy. Podróż chciała wykorzystać – jak sama się wyraziła – do nabrania rozpędu. Opowiadała o niewiarygodnych wprost wyczynach śmiałków, którzy postanowili nawodnić Saharę.
– Ale to wszystko nic w porównaniu z tym, co rozpocznie się teraz, prawda, Mark? – I spojrzała na niego czule.
Okazało się, że wyhodowała nowy szczep – każdy z obecnych wiedział, jaki to szczep – który wyjada piasek pozostawiając czarnoziem i gromadzi przez całe miesiące wodę.
Hal nosił w kieszeni wyróżnienie otrzymane z zakładu pracy, które zezwalało mu na prowadzenie ze swoim kolektywem prac według własnego uznania. A przecież Royl wiedział doskonale, że chodzi im o budowę traktu bioczyszczącoflotacyjnego, który będzie wykorzystany potem w kombinacie. Sam zresztą przestał już wątpić w sukces, o ile kiedykolwiek w niego wątpił. Za osiągnięcia przyznano im tyle bonów, że trudno by je było wszystkie wykorzystać.
Gwen Kasper nie mógł wykazać się czymś konkretnym w sensie zadań fachowych, ale i on wydawał się zadowolony z osiągnięć. Opowiedział o trudnościach, jakie napotkał proces zastosowania na całym świecie mutacyjnych mikroorganizmów o wrodzonej agresywności. Ludzie podchodzili z nieufnością do wszystkiego, co działa, ale jest niewidoczne. Gwen był jednak pewny, że dzięki wytrwałości można pokonać owe przeszkody.
Djamila i Ewa zachowywały się tajemniczo. Pierwsza z nich opowiedziała Halowi od razu na początku spotkania o swojej pracy, ale w centrum uwagi znajdowały się oczywiście dzieci. W miarę zbliżania się katamaranu do Wysp Podwietrznych jedna i druga stawały się coraz bardziej tajemnicze, usiłując jednocześnie zainteresować innych tym, co ich oczekiwało.
Zagadkę stanowiła działalność profesora Fontaine'a w tym czasie. Ku zdumieniu większości przyjął spontanicznie ich zaproszenie. Jego partnerka, cicha kobieta w wieku około pięćdziesięciu lat, rzadko brała udział w ich rozmowach, chociaż podobno była znakomitym genochirurgiem. Jedna rzecz u Fontaine'a uderzała wszystkich: nie jadł już swoich ciastek. Hal tak bardzo przyzwyczaił się do tego stereotypowego gestu profesora, że jego brak drażnił go niemal.
W miarę zbliżania się do archipelagu, gasła naturalna wesołość. Odgrzebywano wspomnienia, pytania “Czy pamiętasz jeszcze…” stawały się coraz częściej zaczątkiem rozmowy, a napięcie wzniecane przez Djamilę i Ewę rosło coraz bardziej.
Hal zastanawiał się, co też mogło się wydarzyć w tym czasie. On też nie mógł się już doczekać chwili, kiedy dotrą na miejsce.
Djamila i Ewa nawiązały już dawno łączność z wyspą, nie ujawniały jednak jeszcze swej tajemnicy. Nikt nie chciał zepsuć zabawy, toteż nie robiono użytku z nadajników kieszonkowych. Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła się im w oczy, był prowadzący przez kipiel pomost, który przyciągnął katamaran w swoje pole siłowe. Kiedy łamacze fal skryły się z powrotem, woda była spokojna, jak na jeziorze śródlądowym,
– Idziemy pieszo! – Ewa zawołała profesora, który podążał już w stronę wagoniku kolejki linowej. Z żalem spojrzał na pojazd i teraz, ku radości Hala, jego ręka powędrowała do kieszeni. Oczywiście daremnie…
To, czego dokonano, graniczyło istotnie z cudem. Udostępniono archipelag wszystkim, podwodne tunele łączyły ze sobą poszczególne wyspy, ponad zarośla wznosiły się kopuły dachów, pomiędzy wieżami wisiała delikatna sieć połączeń.
Mikrosi brali udział w życiu kulturalnym Ziemi, a ich programy radiowe docierały już regularnie do najdalszych zakątków planety.
Bardziej jednak, niż tych wszystkich wspaniałych urządzeń technicznych, goście spragnieni byli widoku swoich przyjaciół z miniświata.
I oto na spotkanie wyszli im Gela i Chris trzymając się za ręce. Wokół nich podskakiwało dwoje ludzi o wyraźnie dziecięcych rysach, którzy jednak przewyższali tamtych o więcej, niż całą głowę. Gdyby nie linia na podłodze tarasu, zaznaczająca zakres soczewki polowej transoptera, złudzenie, że ma się do czynienia z ludźmi o normalnym wzroście, byłoby całkowite.