Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Przytaknęli powściągliwie.

I wtedy odezwał się Charles;

– Oni zapytali swoją centralę encyklopedyczną, taki duży komputer, o epokę, w której zaczęła się nasza cywilizacja. Przecież musimy sobie z tego zdać sprawę, że wiele przejawów naszego obecnego życia odpowiada właśnie tamtym czasom. Zebrali na przykład dane o ówczesnych helikopterach; okazuje się, że były takie jak nasze, nie wynaleźliśmy nic mądrzejszego, a przede wszystkim nic mniej kosztownego. Mieliśmy tylko jeden cel: miniaturyzowanie… Nic więc dziwnego, że oni identyfikują nas pod każdym względem, nawet społecznym, z tym okresem. Gdyby ten okres, a zwłaszcza mentalność naszych “ojców”, wszystko to, co w testamencie Tocsa określone jest jako przyczyna, istniało jeszcze do dziś u makrosów, to wcale bym się nie zdziwił, gdyby po prostu – tu Charles strzelił palcami – nas wytępili.

Chris machnął ręką. Na sali podniosły się głosy protestu.

– Takie postępowanie byłoby sprzeczne z wysokim, powiedziałbym nawet, dojrzałym poziomem ludzkości! – zawołał.

– A jak by się zachowali nasi przodkowie? – odparował ostro Charles. – Gdyby groziło im jakiekolwiek niebezpieczeństwo, nawet jego prawdopodobieństwo, od razu zabraliby się do rzeczy. Wystarczy spojrzeć na nas! Nawet przez chwilę nie zawahali się, aby nas pomniejszyć, zrobić z nas kaleki. Im więcej mamy do czynienia z makrosami, tym bardziej sobie to uświadamiam. Uczynienie z nas duchowych kalek w imię pseudohumanitaryzmu to bezprzykładna zbrodnia! – W głosie Ennila brzmiały wściekłość i gorzka ironia.

– Dobrze chociaż, że zdajesz sobie z tego sprawę – powiedziała Gela. – Może teraz ocenisz właściwie osiągnięcia szaraków. – Widocznie nie zapomniała jeszcze tamtej uwagi Charlesa. Po krótkiej przerwie zaczęła mówić dalej: – Ten stopień rozwoju, w jakim znajdują się obecnie makrosi, wyklucza zupełnie coś takiego! Poza tym nasze dociekania opierają się jedynie na mglistych przypuszczeniach. Ustawienie przez nich tablic to gest, inicjatywa nawiązania z nami kontaktu. Wszystko inne można przecież wyjaśnić w rozmowie. Nie ma sensu łamać sobie teraz nad tym głowy i martwić się zawczasu. Powinniśmy raczej ustalić, co im powiemy. Czekają na to.

Rzeczowe wystąpienie Geli podziałało. Zebrani odetchnęli z ulgą. Natychmiast padły propozycje, w jaki sposób można by porozumieć się z makrosami. W końcu postanowiono ustawić w “Highlife” tablicę z podanym na niej terminem pierwszej audycji radiowej, emitowanej w znanym im paśmie. Ten sposób nawiązania kontaktu wydał im się najpewniejszy i najmniej zobowiązujący.

Teraz, kiedy ustalono już sposoby postępowania, zapanowało od nowa podniecenie. Na tę chwilę wszyscy czekali, to właśnie było celem ekspedycji, zarówno tej, jak również pierwszej, która wypłynęła na “Oceanie I”. Oto spełniła się nadzieja, za którą trzydzieści siedem osób oddało swe życie.

Pełna podniecenia wrzawa trwała nadal. Wysuwano propozycje dotyczące wiadomości, które chcieli przesłać drogą radiową, dyskutowano rzeczowo nad tym, co przywieźli ze sobą Karl i Charles.

Nastąpił wyraźny podział na dwie grupy: jedni pałali chęcią możliwie szybkiego poznania sfery życia makrosów i dopasowania do niej życia ich własnego narodu, inni, rozsądniejsi, zapatrywali się na to sceptycznie. Do tych ostatnich należał Charles, namiętny wyznawca tezy, że kolejne epoki ewolucji społecznej można przyśpieszyć, ale nie ominąć.

Kiedy zapytał, jak wyobrażają sobie “rewolucjoniści” – tak bowiem nazwał swoich oponentów – powiększenie swych wymiarów, aby móc się dostosować do poziomu życia makrosów, nikt nie wiedział, co odpowiedzieć. A Charles bronił zawzięcie swojego stanowiska, mówiąc dalej:

– Życie uległo na pewno dalszej technizacji. Makrosi dysponują dziś środkami, o których u nas myśleli najwyżej utopiści. Te środki wpływają oczywiście na standard życia. W jaki sposób mielibyśmy uczestniczyć w tym wszystkim, skoro jesteśmy od nich dużo mniejsi? Przekonstruować całą technikę? A koszty takiej operacji? Pomijam już fakt, że to zahamowałoby rozwój naszej mutacji. A nawet gdybyśmy dopięli swego i mogli żyć wśród makrosów, ilu z nas padłoby ofiarą ich nieuwagi? Zapytuję też: czy naprawdę warto dążyć do tego, co oni osiągnęli? U nich wszystko jest produktem długotrwałego rozwoju, którego pewne momenty być może wymknęły się spod ich wpływu. Czy musielibyśmy – nazwę to w ten sposób – powtórzyć ich błędy? Oni żyją w społeczeństwie, którego warunkiem funkcjonowania jest rozwinięta świadomość. Co my im możemy przeciwstawić? Wyobraźcie sobie tylko likwidację naszego systemu pieniężnego. Już widzę ten chaos! Właśnie teraz, kiedy dużo ludzi leczy się na to nieszczęsne ograniczenie myślowe. Nawet ten dziesiętny system dwudziestogodzinnej doby, wprowadzony tu, narobiłby u nas wiele bałaganu. Wyobraźcie sobie…

– Nie chcemy sobie niczego wyobrażać – przerwała mu Gela. – Wydaje mi się, Charles, że wiemy jeszcze zbyt mało. A poza tym zapominasz chyba o jednym: oni nam pomogą. Teraz ja ci coś zaproponuję: wyobraź sobie makro-krowę; Ilu z nas mogłaby taka jedna wyżywić? No?

Na sali rozległ się śmiech. Karl wzdrygnął się.

– Przez całe życie stek i mleko? Co to, to nie! Zresztą podczas nasłuchu dowiedzieliśmy się, że oni mają jaz duże odmiany zwierząt i roślin, co umożliwia wyżywienie siedmiu miliardów ludzi. Obawiam się, że jedna taka krowa wystarczyłaby na długo dla całego naszego narodu.

Jego słowa wzbudziły wesołość na sali.

Gela uśmiechnęła się, ale po chwili spoważniała i szepnęła:

– Może i my wrócimy kiedyś do normalnych rozmiarów…

XVI

Wszystkich ogarnęło podniecenie. Djamila, Hal i Gwen mieli powitać sekretarkę generalną i jej sztab i odprowadzić na miejsce obrad.

Ale nie to było najważniejsze. To był dopiero wstęp do największej sensacji stulecia: pierwszej rozmowy z maluchami.

Wbrew pozorom, największą przeszkodą był nie sprzęt techniczny, który modulował dźwięki, wzmacniał je lub osłabiał, ale uzgodnienie tekstów, a przede wszystkim wspólnej linii postępowania.

Nawet w ścisłym kręgu wtajemniczonych odezwały się już głosy wątpliwości. A może mali przybysze są dla ludzi niebezpieczni? Może lepiej pozostawić ich samym sobie? Nie wadziliby wtedy nikomu; stanowiliby coś w rodzaju rezerwatu z umieszczoną u góry dużą lupą – dla turystów. Był to wynik tendencji: sensacji nigdy nie jest za dużo… Oczywiście takie stanowisko reprezentowali tylko nieliczni, którzy zresztą szybko je zmienili. Ale że taki projekt znalazł w ogóle zwolenników…

Te i inne problemy Djamila przedstawiła sekretarce generalnej, znajdując w niej uważnego słuchacza. Nie przerywała Djamili, nie pytała o nic, tak że nie było w końcu wiadomo, jakie ma na ten temat zdanie.

Pierwszy kontakt został nawiązany za pośrednictwem tablic, “wynalazku” profesora Fontaine'a.

Świadomie zrezygnowano z wykrycia miejsca pobytu maluchów. Zresztą podrzucenie im jakiegoś mikro-nadajnika albo czegoś w tym rodzaju, co mogłoby wskazać drogę, nie sprawiłoby większych trudności.

Profesor Fontaine pokładał w swych tablicach wielkie nadzieje i nie przeliczył się.

Upłynęły dwa dni, zanim ukazała się odpowiedź: krótka i zwięzła. Na tablicy widniał napis:

Pozdrawiamy was, ludne! Przybyliśmy, aby nawiązać z wami kontakt. Słuchajcie nas w dniu dwudziestego trzeciego kwietnia o godzinie dziesiątej waszego czasu w paśmie 23,943. Wasze miejsce odbioru: polana leśna przy bazie. Noloc, kierownik ekspedycji.

Tablica została ustawiona błyskawicznie. Zanim obserwatorzy uruchomili pomost i włączyli kamery i aparaturę nasłuchową, helikopter już zniknął za wierzchołkami.

Wiadomość zaskoczyła wszystkich. Nie można było wątpić w to, że przybysze obserwują ich od dawna i znają ich, podczas gdy oni sami gubili się jeszcze w domysłach.

Natychmiast zrodziło się pytanie: w jakim stopniu przybysze przeniknęli już do ich sfery życia, jakie mieli możliwości – gdyby sprawdziły się owe niemiłe prognozy – aby im zaszkodzić?

47
{"b":"107060","o":1}