Литмир - Электронная Библиотека
A
A

XVIII

Res Strogel była rozgniewana. Zarzucała Gwenowi nadmierny pośpiech, z jakim obiecał maluchom odwieźć ich do domu. Obawiała się, że goście będą teraz myśleli tylko o tym, zamiast pomóc w rozwiązaniu innych problemów.

Swej prywatnej wizycie nadała teraz charakter oficjalny, tłumacząc jednoznacznie, że według niej przybysze są w stanie zniszczyć potok drobnoustrojów, który najprawdopodobniej, i to podkreślała z naciskiem, wziął swój początek właśnie u nich.

Hal tylko częściowo zgadzał się z jej wywodami. Jeżeli chodziło o to ostatnie, przychylał się do argumentów Gwena, które Res, choć z oporami, w końcu zaakceptowała: bez dowodów czy uzasadnionego przypuszczenia takie bezpośrednie pytanie mogłoby ich obrazić i wzbudzić nieufność. A tego typu podejrzenie mogłoby wywołać panikę, stworzyć dystans pomiędzy nimi a gośćmi.

Ze swej strony Gwen zaproponował, żeby Res wraz z grupą swoich współpracowników, o ile będzie chciała, wzięła udział w ekspedycji towarzyszącej przybyszom w drodze powrotnej. Gdyby wynikły tam jakieś punkty zapalne, można by było przedsięwziąć odpowiednie kroki.

To wyjście odpowiadało Res, tym bardziej że obecnie potok parł – naprzód pod ich kontrolą i w wytyczonych granicach.

Po długich rozważaniach postanowiono odbyć podróż do Wysp Podwietrznych nie drogą lotniczą, lecz jednym z nowoczesnych katamaranów i zabrać ze sobą trzy samoloty.

Wszystkim marzyło się dotarcie do Antiguy i wypłynięcie tam na morze, ale właśnie ta wyspa cieszyła się szczególnym uznaniem turystów i stanowiła ośrodek wypoczynkowy. Dopóki zaś nie były znane zamiary rządu maluchów, należało działać dyskretnie. Hal głosował za statkiem powietrznym. Ich pojęcie o ukształtowaniu i wielkości wyspy było jednak zbyt mgliste, a goście znali swoją ojczyznę oczywiście z innej perspektywy. Na przykład przeliczenie jednostek miary, a co za tym idzie ustalenie proporcji wielkości nie wypadły zadowalająco. Nie udało się również określić, o którą z licznych sąsiadujących z Antiguą wysepek chodzi, przy czym nikt nie mógł zagwarantować, że głównym punktem rozpoznawczym jest istotnie Antiguą. Wreszcie wyznaczono trzy wyspy, które ewentualnie mogły wchodzić w rachubę.

Gwen i profesor Fontaine, którzy przygotowywali ekspedycję, wysłali samolot rozpoznawczy i zgodnie z teorią prawdopodobieństwa, na podstawie zdjęć lotniczych ustalili kolejność badań. Wyspy leżały zresztą obok siebie, w kierunku północnowschodnim od Antiguy: Gujana, North Sound i Long Island. Na wszystkich trzech wyspach były resztki budowli o wspólnych cechach, które jednoznacznie świadczyły o pochodzeniu makro, wszystkie trzy były też uważane za bezludne i niedostępne. Ponieważ za czasów Nhaka wyspy te znajdowały się pod panowaniem Wielkiej Brytanii, Gwen zmobilizował za pośrednictwem sekretarki generalnej Radę Koordynacyjną wysp brytyjskich. Po stosunkowo długim okresie czterech dni nadeszła wiadomość, że w wyniku uporczywych starań odnaleziono dokumenty archiwalne, z których wynika, iż wymienione wyspy należały wówczas do “terytorium nadzwyczajnego”, ale są nadal bezludne.

Informacja wydała się Gwenowi niejasna. Co to za “terytorium nadzwyczajne”? W odpowiedzi na powtórne pytanie okazało się, że chodziło o obiekt wojskowy.

Ponownie skorzystano z usług centrum encyklopedycznego. W końcu uformował się pewien obraz całości: bazy wojskowe nie były wprawdzie dostępne dla osób cywilnych, musiały jednak być przez kogoś, zaopatrywane, w związku z czym nie można było utrzymać ścisłej tajemnicy. Poza tym tego typu jednostki wojskowe pędziły w pobliżu szalone “dolce vita”, czemu psychostratedzy nie sprzeciwiali się zupełnie.

Biorąc to pod uwagę, Gwen nie rozumiał ostrożnego tonu w przekazywanych im wiadomościach. Pertraktacje za pośrednictwem wizji nie dałyby niczego. W związku z tym Gwen, Djamila i Hal zdecydowali się na wizytę w centralnym archiwum. Nie znając Londynu, kierowali się promieniem wiodącym, i w ten sposób doszli do samego archiwum, posępnego, ciemnego budynku w nieprzytulnym rzędzie ulic. Wizyta miała być możliwie jak najkrótsza. Z promienia wiodącego mogły wprawdzie korzystać jedynie najwyższe czynniki administracji, ale Gwen wykorzystał swoją aktualną funkcję.

W archiwum przyjął ich naczelny archiwariusz, mężczyzna w podeszłym wieku. Wyglądał tak, jak zwykło się wyobrażać archiwariuszy.

Hal na jego widok nie mógł się powstrzymać od uśmiechu, za co otrzymał od Djamili dosyć mocnego kuksańca w bok.

Archiwariusz sprawiał wrażenie, jakby ostatnie sto lat nie pozostawiło na nim śladu. Chodził pochylony, nosił przedpotopowe okulary, a łysinę okalały mu szare kosmyki. Miał chytre, rozbiegane oczy, wąskie jak kreska usta i Hal nie zdziwiłby się wcale, gdyby po każdym jego ruchu z ciała wznosiły się kłęby kurzu.

Ten właśnie człowiek usiłował niedługo potem, kiedy zajęli już miejsca w ciemnym, przeładowanym meblami pokoju, odprawić ich zręcznie z kwitkiem. Wypytywał długo o ich życzenia, mimo że już wcześniej złożyli szczegółowy meldunek, wreszcie wyciągnął dwa pliki o grubości około dziesięciu centymetrów, owiązane i zabezpieczone tekturowymi okładkami. Były to luźne kartki, mocno już sfatygowane i pożółkłe. Widocznie związano je już dawno i przenoszono często z miejsca na miejsce.

Hal wyciągnął szyję, aby odczytać wyblakłe litery na okładce. Wydawało mu się, że było tam napisane: “ściśle tajne”. Aha, pomyślał ubawiony.

Na razie stary nie przekazywał im papierów. – To było laboratorium wojskowe – powiedział. – Wtedy chodziło o to, aby mieć stale coś w zanadrzu, dla uniknięcia równowagi sił. – Uśmiechnął się, zadowolony widocznie ze swego sformułowania. – A Wyspy Podwietrzne miały korzystne położenie, niedaleko od kontynentu amerykańskiego, w pobliżu Kuby, która wyłamała się pierwsza.

Hal zastanawiał się nad nim. Jego słowa brzmiały tak, jakby żałował tego stanu rzeczy, a przecież fakt ten mógł mieć jakieś znaczenie najwyżej dla jego pradziadka.

– Pozwoli pan? – zapytał Gwen, sięgając szybko po leżącą na wierzchu księgę.

Nie pozwolił. Nawet przesunął ją niby przypadkowo dalej, poza zasięg jego ręki. Po chwili zapytał:

– Dlaczego tak bardzo zależy panu na odkryciu celu, jakiemu służyły te wyspy?

– A dlaczego panu zależy tak bardzo, żebyśmy się o tym nie dowiedzieli? – odparował ostro Gwen.

W przeciwieństwie do Hala, który był już gotów przeboleć czterogodzinną podróż do Londynu i wrócić nie wskórawszy niczego, Gwen chciał widocznie przeprowadzić próbę sił. Wyciągnął swoją legitymację członkowską ONZ i podsunął ją pod nos parna McOld, jak przedstawił się archiwariusz. Tamten oglądał ją na wszystkie strony, aż Gwen zniecierpliwiony chwycił za telefon.

– Chciałbym połączyć się z kancelarią waszego premiera. Pan pozwoli!

Dopiero teraz McOld się ożywił. Skrzywił się, jakby poczuł niemiły zapach, posunął księgę ku Gwenowi, po czym powiedział układnym tonem:

– Mogą państwo udać się do czytelni. – Co też bez zbędnych rozmów uczynili.

Mimo dziwnego zachowania się tego żywego zabytku, jakim był McOld, Hala nie interesowała zbytnio treść ksiąg. Ostatecznie to, czym zajmowała się angielska armia na Wyspach Podwietrznych, miało wspólnego z ich misją tyle co nic. Dlatego też bez zapału kartkował z Djamilą pierwszy foliał, przeglądając stare szkice, rachunki za dostarczony prowiant, plany służbowe i inne papierzyska. Zapach był trudny do zniesienia.

Wreszcie Gwen znalazł chyba coś interesującego, bo zatrzymał się dłużej, zagwizdał kilka razy przez zęby i zawołał:

– Aha!

Hal i Djamilą spojrzeli na niego.

– Hm? – zapytał Hal.

– To była wytwórnia trucizn! – wyjaśnił Gwen. – Zajmowano się tu udoskonaleniem i produkcją gazów, gazów psychicznych i innego świństwa. Tfu!

Hal zaczął rozumieć wahanie archiwariusza przed udostępnieniem im tych staroci. On się wstydzi, pomyślał, wstydzi się za swoich przodków! Na pewno odgrywał tu też rolę tak pielęgnowany przez Anglików konserwatyzm. Mimo woli uśmiechnął się.

57
{"b":"107060","o":1}