Литмир - Электронная Библиотека
A
A

XIX

Widok był początkowo naprawdę osobliwy: pęcherze, nieprzejrzana masa matowo-perłowych tworów; w kształcie baniek mydlanych.

Hal obliczył w przybliżeniu skalą – mniej więcej trzy centymetry średnicy. Przestrzeń jaśniała światłem.

Potem obraz przesunął się dalej. Hal stwierdził, że przy pierwszym ujęciu transopter był skierowany na konstrukcję dachową domu i że kule bujały swobodnie pod dachem tworząc półmetrową warstwę.

Niemiły dla ucha zgrzyt i rozległ się głos Fontaine'a:

– Centrala, co to jest? Mam na myśli pęcherze.

Z automatu zabrzmiał metaliczny głos:

– Podpora dachu. Balony o cienkich ścianach wypełnione sprężonym helem. W razie czego złagodzą skutki katastrofy.

Potem nikt już nie zadawał pytań. Przed nimi otwierał się zdumiewający, fantastyczny świat.

Operator zmienił soczewkę w ten sposób, że widzowie odnieśli wrażenie, jakby lecieli przez ten świat. Przybliżał obiekty dalekie, umożliwiając dokładną obserwację najdrobniejszych szczegółów, zmieniał położenie osi optycznej, śledził każde poruszenie, zatrzymywał obraz, przeskakiwał dalej, omijał dyskretnie.

Nawet największy sceptyk musiałby teraz skapitulować. Kto mówił o maluchach, którzy nie mieli nic do powiedzenia ani pokazania! Przed nimi rozciągał się trzypiętrowy świat, nie kompleksowe miasto, jakich w świecie makrosów było dopiero cztery. Cała przestrzeń życiowa dzieliła się na trzy poziomy, z których górny był niewątpliwie właściwą sferą życia, oświetlaną przez trzy duże, sztuczne i liczne małe, przytłumione słońca. W miejscach, gdzie wieżowce przebijały poszczególne piętra, roiło się od ludzi, którzy nie byli jednak zaganiani, lecz odpoczywali, z dala od zgiełku i czynników zatruwających środowisko naturalne.

Pomiędzy domostwami rozciągały się pagórkowate krajobrazy, lasy, jeziora i rzeki, nie było jednak ulic! Tu i ówdzie, wtopione dyskretnie w otoczenie, widniały budowle przypominające swym wyglądem poczekalnie. Dopiero po pewnym czasie Hal pojął ich sens: były to stacje wind, łączących górne piętro z dolnym, które pełniło rolę poziomu komunikacyjnego. Tam pędziły samochody i pociągi, modele bez wyjątku z dwudziestego wieku, nie pasujące do supernowoczesnego podziału przestrzeni. Całość tonęła w jednostajnym żółtozielonkawym świetle, które przenikało rozproszone z góry. Między ciągami komunikacyjnymi mieściły się tereny uprawne: plantacje owoców i warzyw, pastwiska z owcami i krowami, jak również różnego rodzaju pola. Widoczne też były pasma lasu i małe wzgórza. Ogólnie rzecz biorąc, teren był jednak płaski.

Obserwatora musiał uderzyć od razu fakt, że większość roślin użytkowych jak również zwierząt domowych była dużo większa od maluchów. Oni patrzą pewnie na taką krowę, jak ja na słonia, pomyślał Hal.

Między równiną a sztucznym, przypominającym matowe szkło niebem, istniała na terenach mieszkaniowych przestrzeń mogąca pomieścić pięć pięter. Prawdopodobnie znajdowały się tam punkty usługowe wszelkiego typu. Hal zauważył, że nie ma filarów podtrzymujących poziom górny. Widocznie funkcję tę spełniały przechodzące na wylot wieżowce i szyby od wind.

Przebywający tu ludzie trudnili się wyłącznie pracą produkcyjną, ale bez zbytniego wysiłku fizycznego. Tłumy widoczne były tylko na szlaku handlowym, w innych miejscach dominowały urządzenia techniczne i maszyny. Życie pulsowało w środkach komunikacji, poruszających się na ulicach, linach i szynach.

Hal wykorzystywał każdą okazję, aby przyjrzeć się ludzkim twarzom, co ułatwiał mu teleobiektyw transoptera. Od Geli dowiedział się już, że jedna trzecia społeczeństwa nie jest jeszcze w pełni władz umysłowych, a dwadzieścia procent ogółu cierpi na amnezję. Ale oprócz uduchowionej miny u kilku osób Hal nie zauważył niczego osobliwego. Dopiero po pewnym czasie wydało mu się, że jakiś przechodzień idzie przed siebie bez żadnego celu, kręci się bezsensownie w koło jak – Hal bronił się przed tym porównaniem – mrówka, zatrzymuje się i zawraca niezdecydowanie do punktu wyjścia.

Hala zaczęły ogarniać ponownie smutek i wściekłość. Biedacy, myślał, zaciskając pięści na samo wspomnienie o Nhaku, tym fałszywym proroku. Jednak po chwili, zdając sobie sprawę z tego, że wszystko weźmie dobry obrót, zaczął na nowo upajać się egzotyką miniświata.

Operator podłączył dolny obiektyw transoptera. Pojawił się całkiem inny obraz: widok zasłaniały rozległe, jasno oświetlone kompleksy budynków, z których niczym ogromne kolumny wyrastały wieżowce mieszkaniowe. Tereny produkcyjne! Za oknami wirowały koła, pracowały łożyska, zapalały się sygnały i układy połączeń, załadowywano i rozładowywano kontenery. Całość otaczała przerastająca ją niejako zieleń. Rośliny pnące, nie zminiaturyzowane w tej samej skali, obrastały wokoło budynki, pokrywały drogi i wolną przestrzeń. Tu także nie było ulic, tylko podnośniki, próżniowe rury transportowe i tory suwnicowe.

Hal doszedł do przekonania, że ma oto przed sobą urzeczywistnienie odkryć technicznych dwudziestego wieku, ale dokonane z perfekcją, o jakiej historycy nawet nie marzyli.

Operator przełączył znowu transopter na górny poziom, przybliżył jakąś dzielnicę mieszkaniową, wyodrębnił z niej jeden z tych okrągłych wieżowców, które wznosiły się nad górną równiną na wysokość piętnastu pięter, zatrzymał obraz na szerokim, okrągłym dachu, gdzie mieściły się place zabaw dla dzieci, ośrodki wypoczynkowe i park, po czym zademonstrował wnętrze.

Hal poczuł nagle rażący ból oczu, kiedy na moment oślepiło go małe słońce, wiszące pośrodku pomieszczenia. Wkrótce obraz się zmienił. Teraz odnosiło się wrażenie, jakby obserwator spoglądał na to pomieszczenie z pozycji owego słońca.

Kiedy wzrok Hala oswoił się wreszcie, ujrzał rozległy szyb, którego ścianki upstrzone były oknami i balkonami, i który najwidoczniej sięgał w dół aż do dolnego poziomu, do terenów produkcyjnych. Z dołu połyskiwała zieleń, jakby znajdowała się tam woda; może były to tereny rekreacyjne dla mieszkańców domu.

Nieco wyczerpany Hal zdjął z głowy hełm sondujący. Znowu ujrzał brzydką ścianę szczytową szklarni, dziwaczne połączenia przewodowe aparatury, plecy operatora, który naciskając klawisze regulował potencjometry transoptera. Z lewej strony Hal dostrzegł Djamilę, odprężoną, z zachwytem malującym się na twarzy, a po prawej Res, podnieconą, z czołem lśniącym od potu.

Co za przeżycie! Na pierwszy rzut oka odnosiło się wrażenie: doskonale zorganizowany świat, z wszelkimi warunkami niezbędnymi do harmonijnej wspólnoty, jaką my dopiero zaczęliśmy tworzyć. Natychmiast nasuwało się jednak pytanie: Jaki jest ich rzeczywisty stosunek do siebie? Co osiągnęli?

Czy z tej złowieszczej przeszłości pozostało coś pozornie pozytywnego? Co nowego wywalczyli?

Z jednego Hal zdał sobie sprawę: przestrzeń wykorzystano tu do perfekcji, urzeczywistniono obiekty, które pod względem rozmiarów i znaczenia nie ustępowały w niczym bazie Jupitera ani wyspie ekliptycznej. Zaczął rozumieć teraz, dlaczego wśród maluchów istnieją ludzie, którzy ze swego punktu widzenia i znając słabo świat makrosów zapatrują się sceptycznie na projekt powrotu. Zaczął pojmować też niejasno, ile by oni sami potrzebowali czasu, nawet przy olbrzymim wysiłku, żeby uchwycić sens zdobyczy maluchów i zastosować część z nich w świecie makro. Poczuł nagle respekt! To przecież oni, te maluchy, oszukani ludzie dobrej woli, okaleczeni, uwięzieni. Okazało się jednak, że nie tylko zrzucili z siebie brzemię przeszłości, nie tylko stali się świadomi swej siły, która jest motorem wszelkiego rozwoju, ale również dzięki swej woli przeżycia otworzyli przed całą ludzkością nowe horyzonty. Tak, w ten właśnie sposób będę argumentował, jeżeli zapytają mnie o zdanie, postanowił w duchu. Wszyscy muszą zdać sobie z tego sprawę!

Obok niego powstało jakieś poruszenie. Res, a tuż za nią Djamila, nacisnęły guziki przy swoim pulpicie. Hal wcisnął ponownie na głowę hełm, nie dostrzegł jednak nic. Szybko przycisnął guzik. Akurat odbywała się projekcja filmu, widocznie w centrali maluchów. Prawdopodobnie poprzedziło go jakieś objaśnienie, które Hal przepuścił. Upłynęło trochę czasu, zanim zrozumiał, o co chodzi. Im więcej jednak rozumiał, tym bardziej się podniecał i tym silniejsze stawało się jego postanowienie, aby poprzeć maluchów, jak to obmyślił już sobie poprzednio. Film ukazywał cały zestaw narzędzi organicznobiologicznych, wykonanych z perfekcją, która usuwała w cień najśmielsze wyobrażenia.

63
{"b":"107060","o":1}