Gwen ogarnął sceptycznym spojrzeniem szklarnię, wybrał z jednego z nośników kawałek rdzy, zamyślił się, po czym spróbował zajrzeć do wnętrza domu. Ślepe okna uniemożliwiły mu ten zamiar. Hal i profesor zdążyli się już o tym przekonać.
– Dajcie tu transopter z obiektywem o zmiennej ogniskowej! – zawołał tuż obok nich jeden z techników, uderzając przy tym pięścią w krokiew. Budowla zadygotała, posypała się rdza.
– Człowieku, uważaj! – zawołał Fontaine. Gela słyszała widocznie wszystko dzięki mikrofonowi Hala. Roześmiała się.
– To nie takie straszne – powiedziała. – Znamy już sytuację i pomyśleliśmy o środkach zaradczych. Zobaczycie sami! Jedynie siła powierzchniowa lub nacisk na dach mogą być groźne. Inna sprawa, że to nie będzie się trzymało wiecznie! – Gela spoważniała. – To był jeden z powodów, dla których chcieliśmy się z wami skontaktować.
– Odbudować coś takiego byłoby drobnostką – zauważył Gwen. – Pytanie tylko, czy oni tego chcą?
– Rozejrzyjcie się po zachodniej części wyspy, za szklanymi budowlami; znajduje się tam jakieś podupadłe osiedle, którego przeznaczenie było dla nas prawdziwą zagadką. Ale coś takiego przydałoby się nam.
Podczas gdy technicy zajęli się montowaniem transoptera na ścianie, w miejscu wskazanym przez Gelę, reszta, z profesorem na czele, podążała w ślad za wolno lecącym przed nimi helikopterem Geli.
Nie było to wcale łatwe, śledzić wzrokiem tak mikroskopijny punkt. Kilkakrotnie profesor potykał się o leżące wokoło kamienie. Klął cicho, ale robił wszystko, aby nie stracić kontaktu.
Gela prowadziła ich wokół kompleksu szklarni. Cierpliwie czekała, aż z trudem przedostaną się przez krzaki i gruzy. Kiedy dotarli na tyły szklarni, znaleźli się na górnej krawędzi kotliny o spadzistych zboczach. Ruiny udostępniały widok na morze. Według Hala znajdowali się teraz mniej więcej w środku wyspy.
– To wygląda na jakieś historyczne budowle – zawołała Djamila na widok ruin, ciągnących się przed nimi w dół zbocza. – Tam z tyłu… zupełnie jak dla siedmiu krasnoludków!
– Tylko że tu było ich trochę więcej niż siedmiu – zauważył Hal. – To te maluchy – zamyślił się. – Kiedy mieszkania stały się dla nich za duże…
– Nie – przerwała mu Djamila. – Kiedy oni stali się za mali do tych mieszkań, do stworzonych przez siebie środowisk.
– Tak, tak – przyznał szorstko Hal. – W każdym razie po przygotowaniu nowego, jeszcze mniejszego środowiska, musiał przeprowadzić się cały naród. Tyle wysiłku! I to – zaczął obliczać – raz, dwa… pięć razy, o ile można tu mieć pewność!
Przed nimi rozciągało się rumowisko, zajmujące większą powierzchnię niż cały kompleks szklarni. Tu i ówdzie wznosiły się resztki murów i filary, delikatniejsze od tych, jakie Hal widział u swojego syna w modelu starodawnego pociągu.
– Wygląda na to, że te domy ze szkła to ich najnowsze mieszkanie – stwierdził Fontaine. – Ostatnie schronienie, jeżeli to tak można nazwać.
– Owszem – potwierdziła Gela, która przysłuchiwała się rozmowie. – Ale jednocześnie jest to nasz najdłużej trwający etap: trzy razy dłuższy niż wszystkie poprzednie okresy razem wzięte.
– A domy? – zapytała Djamila.
– One już stały gotowe do zasiedlenia. Zobaczycie potem trzy segmenty, różniące się od siebie przeznaczeniem, taki układ zastaliśmy już tutaj, a wszystko z najlepszego materiału, odpornego na korozję Jedno musieliśmy zrobić: domy zamieszkiwały dzikie szczepy groźnych mikrobów. Trzeba je było zniszczyć.
– Nieprawdopodobny wysiłek, budowa tych formacji – stwierdził Gwen.
Gela wyjaśniała dalej:
– Związek pomiędzy istnieniem tych ruin a rozwojem naszego narodu zrozumieliśmy dopiero po przejrzeniu dokumentów, tak długo dla nas niedostępnych, i oczywiście po nawiązaniu kontaktu z wami. Na pewno trudno wam będzie wyobrazić sobie, jak zareagował naród na odkrycie prawdy. Bez wątpienia przeważająca większość jest za odwróceniem kierunku rozwoju. Ale są i inni, którym taka perspektywa nie trafia do przekonania.
Są też wśród nas grupy radykalne, które domagają się, aby zaniechać wszystkiego, czym zajmowano się do tej pory, i natychmiast przystąpić z waszą pomocą do procesu powiększania. Inni znowu żądają więcej informacji na wasz temat, aby móc podjąć ostateczną decyzję: czy warto wrosnąć w wasz świat tak gwałtownie.
– Gela – przerwał jej łagodnym tonem Gwen. – Chciałbym, żebyś wiedziała: ten proces nie odbędzie się gwałtownie. Bezpieczniejszą metodą jest stopniowe przekształcanie kolejnych pokoleń. Całą tę zmianę można więc traktować jedynie perspektywicznie. Gela przez pewien czas milczała. – Szkoda – powiedziała po chwili cicho, jakby zrezygnowana. – A tak marzyłam o tym.
Makrosi poczuli się nagle nieswojo. Gwen naruszył tym wyjaśnieniem swoje kompetencje, ale Hal rozumiał go. Gela jest naszym przyjacielem, pomyślał, nawet czymś więcej, jest nam bliska, chociaż właściwie znamy ją od niedawna. Polubiliśmy ją i dlatego teraz współczujemy jej i podziwiamy zarazem.
Gela zwierzyła się przed chwilą ze swoich najskrytszych marzeń. Gdyby chociaż można było wreszcie wypowiedzieć walkę tej okropnej chorobie, amnezji. A przecież zdanie Gwena nie musiało być wcale miarodajne. Komisja Naukowców rozważa jeszcze rozmaite warianty. Hal wiedział też, że niektórzy członkowie komisji reprezentują pogląd, iż pomoc udzielona maluchom ma ograniczyć się do wyleczenia ich z tej choroby.
Gwen miał zakłopotaną minę. Był zły na siebie, że nie potrafi trzymać języka za zębami.
Nie wątpili wprawdzie, że Gela zachowa dla siebie to, co usłyszała, ale wiedzieli też, jak to na nią podziałało.
Gela odezwała się znowu swoim zwykłym głosem: – Tym bardziej stanie się nam potrzebna budowla podobna do tej. Myślałam, że jest to tylko rodzaj kwarantanny, do czasu…
Zrozumieli, że chodzi jej o ruiny i konieczność wybudowania od nowa czegoś w tym rodzaju, odpowiednio do procesu powiększania.
Gela dała swym gościom pełną swobodę poruszania się po wyspie, po czym pożegnała się z nimi. Z naciskiem podkreśliła jednak, że jest upoważniona, aby umożliwić im wgląd w życie maluchów. Jeszcze raz zaznaczyła, że nikt z jej ziomków nie przebywa teraz poza zadaszeniem.
Zamyśleni wrócili na plac przed frontem szklarni. Gwen nawiązał łączność z katamaranem i wydał polecenie, aby przygotować na następny dzień naradę.
– Gotowe – zameldował po chwili jeden z techników. W ciągu tak krótkiego czasu dokonano niemal cudu: zainstalowano centralny transopter z niezależnym sprzężeniem, tak że zbyteczne stały się ekrany i okular. Dzięki temu mogło z niego skorzystać więcej widzów. Pomyślano też o transmisji z pamięcią, przeznaczonej dla załogi katamaranu.
Z pewną dumą Fontaine rozdał hełmy sondujące, co nasunęło Halowi podejrzenie, że profesor przygotował ten brawurowy wyczyn techniczny z góry, prawdopodobnie z pomocą maluchów.
W jego przypuszczeniach utwierdziła go kolejna czynność profesora: Fontaine nawiązał łączność z nie znaną im do tej pory centralą maluchów, która widocznie miała bezpośredni kontakt z transopterem. – Jeżeli są jakieś pytania – powiedział swobodnym tonem – to naciśnijcie tylko klawisz i pytajcie.
Rozkoszował się zdumieniem pozostałych, nakładając sobie na głowę z nieprzeniknioną miną, ale bez pośpiechu, hełm sondujący.
Teraz Hal już wiedział, o czym profesor rozmawiał stale na pokładzie katamaranu z małymi pasażerami. Wszystko inne, nawet centrala i przygotowania drogą radiową, było już drobnostką.
W każdym razie z jego zdolności przewidywania korzystali teraz wszyscy. Hal zaczął podziwiać profesora, mimo że tamten wkładał sobie akurat do ust jedno z tych dziwnych ciastek.
Hal usiadł między Djamilą a Res na nadmuchiwanym krześle, wcisnął sobie głęboko na czoło hełm sondujący, odchylił się do tyłu i z zamkniętymi oczyma zaczął oczekiwać wydarzeń, które miały nastąpić.