– Jeżeli nie zawiedzie znowu nadajnik impulsu – odparła złośliwie Res, po czym wyłączyła przycisk. – Jak to dobrze, że chociaż słońce wschodzi wtedy, kiedy chce tego mechanika niebios, a nie jakiś nadajnik impulsu.
– A więc jeszcze pół godziny – stwierdził Mark.
– W takim razie polecę od razu do dzieci – zadecydowała Res. – A ty przyjedź tam w południe, powiedzmy, około wpół do jedenastej. Do tego czasu uporasz się chyba ze swoimi sprawami? Będziemy na ciebie czekać. – Przez ułamek sekundy pomyślała, że jeżeli Mark nie przyjedzie z jakiegoś powodu, popsuje jej tym humor.
Następnie wyłączyła autopilota i zaczęła obniżać fet
Siedzieli na stoku łąki, patrząc na rozłożone w dole miasto. Słońce wypiło właśnie z traw ostatnie krople deszczu, lekki wiatr orzeźwiał.
Dzieci Res, Tom i Anna, szalały, próbując chwytać motyle.
Zbocze, otoczone z lewej i z prawej strony soczystymi lasami, upstrzone kwieciem, przechodziło stopniowo ku dołowi w park i w miasto. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że ta harmonia była możliwa dzięki przezornym dłoniom zdolnych architektów krajobrazu.
Res zastanowiła się, co może nastąpić, co się stanie, kiedy dojdzie tu ów żarłoczny potok! Wzdrygała się na samą myśl o tym. Wszystko zamieni się w pas pustynny! Mimo wszelkich wysiłków będzie musiał upłynąć rok, zanim rana się zagoi. Tak jak po operacji kosmetycznej, pocieszała się, po operacji, która upiększa.
Przez chwilę w jej świadomości odżyły sceny paniki. Uśmiechnęła się. Ostatecznie nauczyliśmy się już czegoś nowego.
Z lubością wystawiła twarz na słońce, nie otwierając oczu.
Przypomniała sobie miasto na północy, Mexera, kopułę, która chroniła zieleń parku przed mrozem, i – ku własnemu zdziwieniu – wróbla, który tak zawzięcie walczył o piórko.
– Mark – zapytała nieoczekiwanie – czy człowiek jest odpowiedzialny przed społecznością, jeżeli zaprzepaści coś, co już rozpoczął i w co włożył sporo wysiłku? Powiedzmy, że w przypadku, kiedy nie wiążą się z tym żadne nakłady społeczne. I wtedy, kiedy zrobi to po prostu dlatego, że ma dość tych kłód, które inni rzucają mu pod nogi!
Przez chwilę Mark sprawiał wrażenie zaskoczonego. Leżał wyciągnięty na trawie, podkurczywszy jedną nogę, i obgryzał źdźbło.
– Wydaje mi się – powiedział wreszcie – że nikt nie ma prawa hamować rozwoju wiedzy. Każdy z nas powinien wzbogacać naukę o nowe odkrycia… Ale dlaczego pytasz?
– Tak mi tylko coś chodziło po głowie…
– Jeżeli masz na myśli swoją pracę, to jesteś w błędzie. Wybacz, ale to by świadczyło o twoim egoizmie i zarozumialstwie, gdybyś dała za wygraną. Wiesz, że jesteśmy po twojej stronie. Poza tym… na razie respektujemy twoje życzenie i nie wtrącamy się w te rozgrywki, ale tylko dlatego, że miałaś wypróbować inne możliwości. Ale skoro tak!
– Nie, nie – zapewniła go żywo Res. Nagle odzyskała dobry humor. Chwyciła Marka za rękę i uścisnęła ją przelotnie.
– Mamo, mamo, złapaliśmy pawika! – Anna, córka Res, przyleciała zadyszana, za nią chłopiec. Trzymała motyla na dłoni palcami za skrzydła. Z dumą podsunęła go dorosłym pod same oczy.
Mark podniósł się.
– Zuch, zuch – pochwalił dziewczynkę. – Ale czy nie myślisz, że byłby ›on jeszcze ładniejszy, gdyby mógł latać w powietrzu i siadać na kwiatach? Spójrz tylko, on traci swój piękny kolor. Może byś go puściła? Szkoda go, przecież został stworzony w tak cudowny sposób. – To powiedziawszy Mark spojrzał z uśmiechem na Res. – To nie było naukowe, prawda?
Res odwzajemniła uśmiech.
– Co to znaczy “cudowny”? – zapytała szybko Anna. Jeszcze raz, ale tym razem dokładniej i jakby z żalem, przyjrzała się temu czemuś, co trzepotało się w jej dłoni, a następnie rozchyliła palce. Motyl nie ruszał się jeszcze przez chwilę, potem wzbił się ciężko w powietrze. Anna patrzyła za nim przez dłuższy czas.
– No więc, co w tym jest tak cudownego? – zapytał Tom, patrząc wyzywająco na Marka. – Jajo, gąsienica, poczwarka, motyl i znowu jajo. No i co?
– Mark chciał przez to powiedzieć – łagodziła Res – że to jest jednak godne uwagi, bo chodzi jednocześnie o dwie różne istoty…
– Niech Mark mówi sam – nadąsała się Anna.
– A więc – zaczął wyjaśniać Mark – Tom ma oczywiście rację. Ja jednak obstaję przy swoim. Bo to jest jak cud: oto gąsienica, stworzenie włochate i żarłoczne, mające sześć krótkich nóg tułowiowych i tyle samo odnóży dodatkowych, nagle się przepoczwarzą. Czy widzieliście kiedyś, jak szybko to się odbywa?
– Ja widziałam! – zawołała Anna.
– Ja też – chwalił się Tom.
– A więc – zaczął ponownie Mark – powstaje coś zupełnie nowego, co nie przypomina ani gąsienicy, ani motyla. Ale teraz wyobraźcie sobie taką poczwarkę. U pawików wylot następuje już po około dziesięciu dniach. Z poczwarki wychodzi zupełnie nowa istota, która w ogóle nie jest podobna do gąsienicy. Tamta ma aparat gębowy gryzący, pełza po roślinach, a motyl ma aparat gębowy ssący, jest kapryśnym akrobatą powietrznym…
Tom spojrzał na niego lekceważąco, przerywając mu:
– To dla mnie nic nowego! Sam już hodowałem motyle!
– Rusałki i pawiki, prawda mamo? – zawołała Anna.
– Owszem, to prawda – zgodził się Mark. – Ale zastanówcie się, co jest przyczyną tej zdumiewającej, cudownej i szybkiej przemiany. To drobne elementy budowlane, komórki, które są jednocześnie zegarem, budowniczym, malarzem i silnikiem. Geny, rozumiecie? I właśnie ten mechanizm funkcjonujący już od milionów lat zadziwia mnie zawsze i zmusza do szacunku. Ja w każdym razie podziwiam wszystko, co żyje, nawet jeżeli nie wydaje się to nam akurat pożyteczne. Trzeba to chronić, a nie niszczyć, kochany Tomku. – Tu Mark objął ramionami dzieci, które przysłuchując się jego słowom, przysiadły obok. – Ludzie poznali już wiele rzeczy, potrafią dużo, ale jednak nie wszystko i na razie możemy dokonywać niewielu zmian świadomych.
– Te drobne komórki sprawiają, że z gąsienicy powstaje motyl i staje się tym, czym jest, dokładnie w odpowiednim czasie? Czy to, że powstaje człowiek, jest również zasługą tych komórek? – zapytał Tom.
– Tak – potwierdził Mark. – To też.
– Ho! ho! – zawołała Res z udanym przerażeniem. – Teraz nawarzyłeś sobie piwa, Marku!
Anna przysłuchiwała się dyskusji w milczeniu, natomiast Tom najwidoczniej zapalił się do tego tematu.
– Powiedziałeś przedtem, że można coś zmieniać świadomie. Czy w takim razie można by, na przykład, stworzyć gąsienicę ze skrzydłami albo rybę z nogami?
– Ryba z nogami! – Anna chichotała z uciechy.
– Właściwie można by to zrobić – potwierdził Mark, zachowując powagę. – Ale po co? Zmiany muszą mieć sens i przynosić wszystkim korzyści. Dawniej, wiesz przecież o tym, zwierzęta, które służą ludziom za pokarm, były o wiele mniejsze i rosły wolniej. Zmieniliśmy to. Ziarna zbóż są dziś trzykrotnie większe. Trzeba tylko uważać, żeby nie spowodować dysproporcji, żeby po zmianach wszystko pasowało do siebie jak dawniej.
– A w ludziach, co w nich można zmienić? – zapytał szybko Tom.
– Hm… a może opowie ci to mama? Ona to studiowała! – Mark usiłował wydostać się z matni.
– Nie, nie, opowiadaj – zachęcała go Res. – Sama chętnie posłucham.
– No tak – mruknął Mark. – A więc w ludziach. Posłuchajcie. Dawniej istniała cała masa chorób nieuleczalnych, które, a przynajmniej część z nich, dziedziczyły dzieci. To już minęło. Choroby te wytępiono, będące ich przyczyną uszkodzone “cegiełki” mogliśmy zastąpić nowymi, normalnymi. Jedna z takich chorób nazywała się rak. Zginęły przez nią setki tysięcy ludzi. Teraz już jej nie ma. A nawet, jeżeli pojawi się na nowo, nikt przez to nie umrze. Mózg człowieka, a przede wszystkim pamięć, stał się bardziej sprawny…
– A czy można zrobić coś, żeby człowiek… zapomniał o czymś? – zapytał Tom. Widać było, że chłopiec nie zadał tego pytania przez zwykłą ciekawość.
– Owszem, ale i to nie byłoby rozsądne. Każde przeżycie czyni człowieka bardziej doświadczonym.