Ta straszliwa świadomość i bolesna decyzja niewątpliwie spowodowały u niej rozległy zawał serca. Wydawało się mało prawdopodobne, by mając dziewięćdziesiąt pięć lat, mogła go przeżyć.
Znów przypomniałam sobie, z jaką spokojną godnością wymaszerowała z naszego domu, kiedy mój ojciec kazał jej wyjść. On pierwszy upokorzył ją z powodu wnuka. Ale czy na pewno? Jej mąż, senator, był wychowankiem Arbinger. Wydawało się wątpliwe, by nie zdawała sobie sprawy, w jakich okolicznościach Rob musiał opuścić szkołę.
Fakt, że zmieniła testament i podjęła wszelkie środki, aby nowy nie mógł zostać prawnie podważony, oznaczał dla mnie, iż nie tylko uwierzyła, że Rob zaplanował zamach na jej życie, lecz może nawet doszła wreszcie do przekonania, iż był odpowiedzialny za śmierć Andrei.
Co w oczywisty sposób skierowało moje myśli z powrotem na łańcuszek.
Inicjały „A” i „R” zostały wygrawerowane, zanim Rob poznał Andreę!
Ów fakt był tak wstrząsający, tak niezgodny ze wszystkim, co do tej pory myślałam, że przez kilka pierwszych minut po wyjściu od Pauliego musiałam się oswajać z tą wiadomością, zanim mogłam zrobić z niej użytek.
Szary poranek przeszedł w równie szare popołudnie. Samochód znajdował się na odległym końcu szpitalnego parkingu, ruszyłam więc szybko w tamtą stronę, postawiwszy kołnierz płaszcza dla ochrony przed wilgotnym, zimnym wiatrem.
Wyjechałam z terenu szpitala i uświadomiłam sobie, że ból głowy, który zaczynam odczuwać, z pewnością bierze się stąd, że jest już pierwsza trzydzieści, a ostatni raz jadłam coś o siódmej piętnaście rano.
Po drodze zaczęłam wypatrywać kawiarni lub restauracji i minęłam kilka, które wyglądały całkiem obiecująco. Zrozumiałam, dlaczego tak się dzieje, kiedy odrzuciłam kolejny popularny lokal. Po prostu nie chciałam pokazywać się publicznie w Oldham.
Wróciłam do gospody, zadowolona, że się tam znalazłam, i ożywiona pragnieniem, aby jak najszybciej wyruszyć ku anonimowości dolnego Manhattanu. W recepcji siedziała pani Willis i wręczyła mi kopertę. Wiedziałam, że to nekrolog, zostawiony dla mnie przez Joan.
Weszłam na górę, zamówiłam lunch do pokoju, a potem usiadłam w fotelu przy oknie z widokiem na rzekę Hudson. Widok był z rodzaju tych, które uwielbiała moja matka: wzgórza wyrastające z mgły i szara, rwąca woda.
Koperta była zapieczętowana. Rozerwałam ją.
Joan wycięła nekrolog z „Westchester News”. Tekst brzmiał następująco:
Cavanaugh: Genine (z domu Reid), zmarła w Los Angeles, w Kalifornii, w wieku 51 lat. Ukochana była żona Edwarda i kochająca matka świętej pamięci Andrei. Brała czynny udział w życiu swojej parafii i społeczności i stworzyła szczęśliwy, wspaniały dom dla swojej rodziny. Zawsze będzie nam Cię brakować, zawsze będziemy Cię kochać i pamiętać o Tobie.
A więc nie tylko ona zapamiętała dobre lata, pomyślałam. Napisałam wówczas do ojca oschły list, aby go poinformować o śmierci matki i spytać, czy jej prochy mogą spocząć w grobie Andrei.
Byłam tak pochłonięta własnym cierpieniem, że nigdy nie przyszło mi do głowy, iż wiadomość o jej śmierci może go głęboko zasmucić.
Postanowiłam, że na lunch z ojcem, który obiecałam Teddy’emu, umówię się raczej wcześniej niż później i schowałam wycinek do walizki. Chciałam się spakować natychmiast i wyjechać tak szybko, jak to możliwe. Wtedy zadzwonił telefon.
To była pani Hilmer.
– Ellie, nie wiem, czy to coś pomoże, ale przypomniałam sobie, gdzie przeczytałam wzmiankę o kimś, kogo nazywano Phil.
– Gdzie, pani Hilmer? Gdzie ją pani widziała?
– W jednej z tych gazet, które mi dałaś.
– Jest pani pewna?
– Najzupełniej. Pamiętam, ponieważ przeczytałam to, kiedy byłam u wnuczki. Dziecko spało, a ja zamierzałam przejrzeć te gazety i znaleźć nazwiska ludzi nadal mieszkających w okolicy, z którymi mogłabyś zechcieć porozmawiać. Ellie, jak ci już mówiłam przy kolacji, kiedy czytałam o procesie, to wszystko odżyło i rozpłakałam się. A potem przeczytałam tamtą wzmiankę i też była bardzo smutna.
– Ale nie pamięta pani, co napisali o tym Philu?
– Widzisz, Ellie, właśnie dlatego myślę, że nawet jeśli uda mi się znaleźć tę notatkę, nie na wiele się przyda, ponieważ chodziło mi o niewłaściwą osobę.
– Dlaczego pani tak myśli?
– Ponieważ szukasz mężczyzny o imieniu Phil. A ja przeczytałam coś o młodej dziewczynie, która zginęła i którą rodzina nazywała Phil. Nie „Phila”, lecz „Phil”! „Zatłukłem Phil na śmierć i to było wspaniałe uczucie”.
Dobry Boże, pomyślałam, a więc on mówił o dziewczynie?
Młoda dziewczyna, która była ofiarą zabójstwa.
– Pani Hilmer, zamierzam przeczytać wszystkie te gazety linijka po linijce.
– Właśnie to robię, Ellie. Zadzwonię do ciebie, jeżeli to znajdę.
– A ja zadzwonię do pani, jeżeli ja to znajdę.
Nacisnęłam guzik, żeby przerwać rozmowę, odłożyłam telefon na nocny stolik i sięgnęłam po torbę podróżną. Rozpięłam suwak, wywróciłam ją do góry dnem i wysypałam pożółkłe, rozsypujące się gazety na łóżko.
Wzięłam pierwszą, jaka wpadła mi w rękę, usiadłam w fotelu twarzą do rzeki i zaczęłam czytać.
Mijały godziny. Co jakiś czas wstawałam, żeby rozprostować kości, a o czwartej zamówiłam herbatę. „Herbata doda ci wigoru”. Czy nie tak brzmiał slogan reklamowy jednej ze spółek herbacianych?
Herbata dodała mi wigoru. I pomogła się skoncentrować.
Wytężałam całą uwagę, przeglądając gazety linijka po linijce i czytając raz jeszcze przerażające szczegóły historii śmierci Andrei i procesu Roba Westerfielda.
„A.R.”. Czyżby łańcuszek mimo wszystko okazał się nieistotny? Nie. Z całą pewnością nie. Gdyby był nieistotny, Rob Westerfield nie ryzykowałby, żeby po niego wrócić.
O szóstej zrobiłam sobie kolejną przerwę i włączyłam telewizor na dziennik. Pani Dorothy Westerfield zmarła o trzeciej trzydzieści. Przy jej łóżku nie było ani syna, ani wnuka.
Wróciłam do czytania gazet. O siódmej znalazłam wspomnienie pośmiertne zamieszczone w dziale z nekrologami w dniu pogrzebu Andrei. Tekst głosił:
Rayburn, Amy P.
Pamiętamy Cię dzisiaj i każdego dnia. Szczęśliwych osiemnastych urodzin w niebie, nasza ukochana Phil.
Mama i Tata
„A.R.”. A więc inicjały na łańcuszku oznaczały Amy Rayburn? Inicjałem drugiego imienia było P. Czy mogło ono brzmieć Phyllis albo Philomena, w skrócie Phil?
Paulie znalazł łańcuszek na początku maja. Andrea nie żyła od dwudziestu trzech lat. Jeśli Amy Rayburn była właścicielką łańcuszka, czy zginęła dwadzieścia trzy i pół roku temu?
Zatelefonowałam do Marcusa Longo, lecz nie zastałam go w domu. Chciałam go poprosić, żeby sprawdził nazwisko Amy Rayburn w rejestrze ofiar zabójstw za ten rok.
Wiedziałam, że w szufladzie nocnego stolika znajduje się książka telefoniczna hrabstwa Westchester. Wyjęłam ją i otworzyłam na literze R.
Były tam tylko dwie rodziny Rayburnów. Jedna mieszkała w Larchmont, druga w Rye Brook.
Wybrałam numer tej z Larchmont. Odpowiedział starszy mężczyzna o głębokim głosie. Nie było czasu na żadne wybiegi.
– Nazywam się Ellie Cavanaugh – powiedziałam. – Muszę koniecznie skontaktować się z rodziną Amy Rayburn, młodej kobiety, która zmarła dwadzieścia trzy lata temu.
– W jakim celu? – Głos przybrał natychmiast lodowaty ton i wiedziałam, że rozmawiam z kimś, kto jest co najmniej krewnym nieżyjącej dziewczyny.
– Proszę odpowiedzieć na moje pytanie – odrzekłam – a potem ja odpowiem na wszystkie pańskie. Czy Amy była ofiarą zabójstwa?
– Jeśli nie wie pani nawet tego, nie ma pani po co dzwonić do naszej rodziny.
Rozległ się trzask odkładanej słuchawki.
Zadzwoniłam jeszcze raz i tym razem odezwała się automatyczna sekretarka.
– Nazywam się Ellie Cavanaugh – powtórzyłam. – Niecałe dwadzieścia trzy lata temu moja piętnastoletnia siostra została brutalnie zamordowana. Mam powody, by sądzić, że człowiek, który ją zabił, jest również odpowiedzialny za śmierć Phil. Proszę oddzwonić.