Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Słyszałeś kiedyś o Domie Owensie?

Pokręcił głową.

– A jak się nazywa grupa?

– Oni nie używają nazwy.

Na drugim końcu korytarza ktoś włączył drukarkę.

– Czy policja obserwuje jakieś organizacje w Karolinach?

– To nie moja dziedzina, Tempe. Ja jestem socjologiem. Mogę ci powiedzieć, jak one działają, ale niekoniecznie kto jest aktualnie prześwietlany. Ale jeżeli to dla ciebie ważne, mogę spróbować się dowiedzieć.

– Ja tego po prostu nie rozumiem. Red. Jak ludzie mogą być tak łatwowierni?

– Kusząca jest myśl, że należy się do elity. Jest się wybranym. Większość sekt uczy swoich członków, że tylko oni są oświeceni, a wszyscy inni pominięci. W pewien sposób gorsi. To działa na ludzi,

– Red, czy te grupy stosują przemoc?

– Większość nie, ale są wyjątki. Były takie w Jonestown, w Waco, w Bramach Niebios. Najwyraźniej ich członkom nie szło najlepiej. Pamiętasz sektę Rajneesh? Chcieli zatruć zasoby wodne w jakimś mieście w Oregonie i grozili urzędnikom hrabstwa. A Synanon? Ci porządni mieszkańcy podrzucili grzechotnika do skrzynki na listy prawnika, który podał ich do sądu. Facet ledwie uszedł z życiem.

Coś tam sobie przypominałam.

– A co z małymi grupami, z tymi, które się ukrywają?

– Większość jest nieszkodliwa, ale niektóre są wymyślne i potencjalnie niebezpieczne. Tylko kilka z nich posunęło się za daleko w ostatnich latach. Czy to ma coś wspólnego ze sprawą?

– Tak. Nie. Nie jestem pewna. – Zadarłam sobie skórkę paznokcia na kciuku.

Zawahał się.

– Czy chodzi o Katy?

– Co?

– Czy ona się w coś wplątała?

– Nie, nie, nic takiego. Naprawdę. Tu chodzi o sprawę. Natknęłam się na komunę w Beaufort i nie daje mi to spokoju.

Rozdrapana skórka zaczęła krwawić.

– Dom Owens, mówisz?

Kiwnęłam głową.

– Nie zawsze rzeczy są naprawdę takie, jak nam się zdaje.

– Nie zawsze.

– Jeżeli chcesz, mogę wykonać kilka telefonów.

– Byłabym ci wdzięczna.

– Chcesz plaster?

Opuściłam ręce i wstałam.

– Nie, dzięki. Już uciekam. Bardzo mi pomogłeś.

– Wiesz, gdzie mnie szukać, gdybyś miała jeszcze jakieś pytania.

Wróciłam do mojego gabinetu, usiadłam i patrzyłam na wydłużone cienie w pokoju; wciąż męczyła mnie ta niesprecyzowana myśl. W budynku było bardzo cicho.

Czy to z powodu Daisy Jeannotte? Zapomniałam zapytać Reda, czy ją zna. Czy to o nią chodziło?

Nie.

Cóż to była za myśl, która plątała się po labiryncie mojego umysłu? Dlaczego nie potrafiłam nadać jej kształtu? Co chciała mi powiedzieć moja podświadomość?

Popatrzyłam na małą kolekcję kryminałów, którymi wymieniam się czasami z kolegami. Jak autorzy na to mówią? Metoda “Gdybym to wiedział”. Czy to było to? Czy zbliżała się jakaś tragedia, bo nie potrafiłam odkryć wiadomości w zakamarkach myśli?

Jaka tragedia? Kolejna śmierć w Quebecu? Jeszcze jedna w Beaufort? Coś grozi Kathryn? Znowu ktoś mnie zaatakuje, ale tym razem konsekwencje będą poważniejsze?

Gdzieś zadzwonił telefon, dzwonił i dzwonił, nagle przerwał, kiedy włączył się automat. Cisza.

Znowu spróbowałam skontaktować się z Pete'em. Nadal nikt nie odpowiadał. Pewnie znowu gdzieś wysłuchiwał zeznań. Nieważne. Birdiego i tak tam nie było.

Wstałam i zaczęłam porządkować papiery, potem zajęłam się układaniem książek. Wiedziałam, że to był sposób na odłożenie chwili, kiedy będę musiała wejść do pustego domu, ale nie mogłam na to nic poradzić. Myśl o powrocie do domu była nie do zniesienia.

Dziesięć minut nieprzerwanej pracy. Nie myśleć. Aż nagle:

– Do diabła, Birdie!

Rzuciłam kolejną książkę na biurko i padłam na krzesło.

– Dlaczego musiałeś tam być? Tak mi przykro. Bardzo, bardzo mi przykro, Bird…

Położyłam głowę na blacie i rozpłakałam się.

23

Czwartek okazał się zwodniczo przyjemny.

Rano spotkały mnie dwie małe niespodzianki. Agenci mojego towarzystwa ubezpieczeniowego nie robili żadnych problemów. A dwaj fachowcy od napraw, jakich znalazłam, byli wolni i mogli zacząć pracę od zaraz.

W ciągu dnia prowadziłam zajęcia i przejrzałam swój referat na konferencję. Po południu Ron Giliman powiadomił mnie, że zespół zajmujący się zabezpieczaniem śladów w miejscach zbrodni nie znalazł w mojej kuchni nic godnego uwagi. Nie zdziwiło mnie to. Poprosił patrole, by uważały na moje mieszkanie.

Dostałam też wiadomość od Sama. Nie było nic nowego, ale on sam był coraz bardziej przekonany, że zwłoki zostały wywiezione na wyspę przez dilerów narkotykowych. Uważał to za swoje osobiste wyzwanie i wykopał swoją starą dwunastkę, i trzymał ją pod łóżkiem.

Wracając z uniwersytetu do domu wstąpiłam do megasamu w centrum handlowym Southpark i wybrałam tylko to, co lubiłam jeść najbardziej. Potem poszłam poćwiczyć i w Annexie byłam koło wpół do siódmej. Okno zostało wymienione i jeden z pracowników właśnie kończył wygładzanie podłogi. Wszystko w kuchni pokryte było białym, drobnym proszkiem.

Wyczyściłam kuchenkę i blaty, potem przygotowałam sobie kraby i sałatkę z kozim serem, zjadłam oglądając powtórkę “Murphy Brown”. Twarda A babka. Postanowiłam, że będę taka jak ona.

Wieczorem znowu przejrzałam mój referat, obejrzałam mecz Hornetsów i rozmyślałam o moim zeznaniu podatkowym. Obiecałam sobie, że nim też się zajmę. Ale nie w tym tygodniu. Zasnęłam o jedenastej, z kopiami dziennika Louis-Philippe'a rozrzuconymi na łóżku.

Piątek był dziełem szatana. Właśnie tego dnia poczułam, że zbliża się coś okropnego.

Szczątki z Murtry przyjechały z Charleston wcześnie rano. O wpół do dziesiątej, w rękawiczkach i okularach stałam w moim laboratorium. Na jednym ze stołów leżała czaszka i kawałki kości, które Hardaway wyjął podczas sekcji dolnego ciała. Na drugim leżał cały szkielet. Technicy na uczelni medycznej świetnie się spisali. Wszystkie kości były oczyszczone i w całości.

Zaczęłam od zwłok z dna grobu. Choć w dużym stopniu uległy rozkładowi, zostało jeszcze dosyć miękkiej tkanki, by można było przeprowadzić pełną autopsję. Płeć i rasa były oczywiste, miałam tylko określić wiek. Zostawiłam sobie raport patologa i zdjęcia na później, nie chciałam, by w jakikolwiek sposób wpłynęły na moją opinię.

Założyłam zdjęcia rentgenowskie na przeglądarkę. Nic niezwykłego. Na zdjęciach czaszki wyraźnie było widać wykształcone wszystkie trzydzieści dwa zęby i ich korzenie. Nie było żadnych plomb, koron, mostków czy ubytków. Odnotowałam to na formularzu sprawy.

Podeszłam do pierwszego stołu i przyjrzałam się czaszce. Szczelina u jej podstawy była w pełni zarośnięta. To była osoba dorosła.

Uważnie obejrzałam końcówki żeber i powierzchnie, gdzie połówki miednicy łączyły się z przodu, tworząc spojenia łonowe. Na żebrach zauważyłam nieznaczne wgłębienia w miejscach, gdzie chrząstka łączyła je z mostkiem. W poprzek powierzchni spojeniowych kości łonowych biegły faliste wypukłości, a na zewnętrznym brzegu każdej z nich widać było drobniutkie guzki kostne.

Końcówki obojczyków tuż przy mostku były zrośnięte. Górne brzegi obu płaskich części kości biodrowych zachowały drobne linie oddzielenia.

Sprawdziłam moje modele i histogramy, zanotowałam swoje spostrzeżenia. Kobieta w chwili śmierci mogła mieć między dwadzieścia a dwadzieścia osiem lat. Hardaway prosił o pełną analizę górnych zwłok. Tym razem też zaczęłam od obejrzenia zdjęć rentgenowskich. Znowu nie znalazłam nic niezwykłego prócz idealnego uzębienia.

Podejrzewałam, że ta ofiara też była kobietą, tak powiedziałam Ryanowi. Układając kości zauważyłam gładką czaszkę i delikatny układ kości twarzy. Szeroka, krótka miednica z typowo kobiecą częścią łonową potwierdziła moje wcześniejsze przypuszczenia.

Wiekiem była zbliżona do tej pierwszej, chociaż na spojeniach łonowych wyraźnie odznaczały się wypukłości, ale nie było drobnych guzków kostnych.

57
{"b":"101657","o":1}