Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Co trzeba powiedzieć, by podtrzymać tę rozmowę?

– Ona nie chciała tylko, żeby jej brat umarł.

– Daniel będzie żyć wiecznie.

– Jak Jennifer i Amalie?

– Ich słabość mogła nas powstrzymywać.

– A więc wybieracie słabych i patrzycie, jak są rozszarpywani na strzępy?

W jej oczach było coś, czego nie potrafiłam zinterpretować. Gorycz? Żal? Oczekiwanie?

– Wyciągnęłam je z dna i pokazałam, jak przeżyć. Same wybrały.

– A co takiego zrobiła Heidi Schneider? Za bardzo kochała męża i dzieci?

Patrzyła zimno.

– Wskazałam jej drogę, a ona i tak wydała na ten świat zło! Podwójne!

– Jak antychryst.

– Tak! – wysyczała.

Pomyśl! Co mówila w Beaufort?

– Mówiłaś, że śmierć to przejście w procesie rozwoju. Wychowujecie mordując dzieci i stare kobiety?

– Nie wolno pozwolić na zepsucie w nowym porządku.

– Dzieci Heidi miały cztery miesiące! – Strach i złość zmieniły mój głos.

– One były zdeprawowane!

– To były dzieci! – Chciałam się na nią rzucić, ale liny trzymały mocno.

Za drzwiami słychać było innych ludzi. Pomyślałam o dzieciach z posiadłości na Świętej Helenie i pierś zaczęła mi falować.

Gdzie jest Daniel Jeannotte?

– Ile dzieci zabiłaś razem ze swoim towarzyszem? Jej oczy prawie niedostrzegalnie zwęziły się.

Niech mówi.

– Zamierzasz poprosić wszystkich swoich ludzi, by umarli?

Nadal nic nie mówiła.

– Po co ci moja siostra? Straciłaś pomysły na motywowanie innych? – Mój głos drżał i był co najmniej o dwie oktawy wyższy.

– Zajmie czyjeś miejsce.

– Ona nie wierzy w wasz Armagedon.

– Świat zmierza ku końcowi.

– Kiedy go ostatnio oglądałam, wszystko było w porządku.

– Zabijacie sekwoje i robicie z nich papier toaletowy, a do rzek i oceanów wlewacie truciznę. Czy to jest w porządku? – Jej twarz była tak blisko mojej, że widziałam drobne żyłki pulsujące na jej skroniach.

– Zabij siebie, jeżeli musisz, ale pozwól innym wybierać.

– Trzeba zachować porządek. Liczbę dopuszczonych.

– Naprawdę? I wszyscy są tutaj?

Odsunęła twarz, ale nic nie odpowiedziała. Coś błyszczało w jej oku, jak światło uciekające od zbitego szkła.

– Nie wszyscy przyjdą, Elle.

Nie odwracała oczu.

– Kathryn nie ma zamiaru umierać dla ciebie. Ona jest daleko stąd, bezpieczna ze swoim dzieckiem.

– Kłamiesz!

– Ma gdzieś twój kosmiczny przydział.

– Znaki mówią swoje. Czas apokalipsy jest bliski i wszyscy powstaniemy z prochów!

Jej oczy były jak czarne dziury w tańczącym świetle. Wiedziałam, co to jest za spojrzenie. Obłęd.

Już miałam odpowiedzieć, kiedy usłyszałam warczenie i ujadanie psów. Dźwięk dochodził z głębi domu.

Poruszyłam się rozpaczliwie, ale liny tylko się zacieśniły. Mój oddech zmienił się w szalone łapanie powietrza. To był odruch, bezmyślna walka.

Nie mogłam tego zrobić! Nie mogłam się uwolnić! A nawet jeśliby mi się udało? Byłam wśród nich.

– Proszę – powiedziałam błagalnie.

Tylko patrzyła zimnym wzrokiem.

Wyrwał mi się szloch, szczekanie było głośniejsze. Nadal się szarpałam. Nie poddam się, nawet kiedy sytuacja będzie beznadziejna.

Co zrobili inni? Widziałam poszarpane ciało i przebite zębami czaszki. Szczekanie przeszło w warczenie. Psy były bardzo blisko. Zapanował nade mną niekontrolowany strach.

Okręciłam się, by coś zobaczyć, i rzuciłam okiem na okno. Moje serce stanęło. Czy na zewnątrz ktoś był?

Nie zwróć jej uwagi na okno!

Opuściłam wzrok i obróciłam się w stronę Elle, nadal walcząc, ale teraz myślałam o tym, co działo się na zewnątrz. Czy mogłam mieć nadzieję na uratowanie?

Patrzyła na mnie bez słowa. Minęła sekunda. Dwie. Pięć. Znowu przekręciłam się w prawo i rzuciłam okiem.

Przez lód dostrzegłam cień poruszający się od lewej do prawej.

Odwróć jej uwagę!

Utkwiłam w niej wzrok. Okno było po jej lewej stronie.

Szczekanie było głośne. Narastało.

Powiedz cos!

– Harry nie wierzy w…

Drzwi otworzyły się z hukiem i usłyszałam głębokie głosy.

– Policja!

Buty zadudniły na podłodze.

– Haut les mains! Ręce do góry!

Warczenie i ujadanie. Strzały. Krzyk.

Elle najpierw wykrzywiła usta, a potem zacisnęła je mocno. Z fałd sukni wyciągnęła pistolet i wycelowała w coś, co znajdowało się za mną.

Jak tylko spuściła ze mnie wzrok, złapałam liny, poddałam biodra do przodu, kopnęłam i wygięłam się w jej stronę. Ból przeszył mi ramiona i nadgarstki, gdy ciało poszło do przodu. Kopnęłam ją jednak w rękę. Pistolet przeleciał przez pokój i zniknął z mojego pola widzenia.

Stopy uderzyły w podłogę i ulżyły napięciu w górnych kończynach. Kiedy spojrzałam w górę, Elle stała nieruchomo, a wylot lufy policyjnego pistoletu wycelowany był w jej pierś. Jeden ciemny warkocz opadł i wisiał na czole jak szarfa.

Poczułam na plecach czyjeś ręce i usłyszałam, że ktoś coś do mnie mówi. Po chwili byłam wolna i nieznane silne ręce powiodły mnie na kanapę.

– Calmez-vous, madame. Tout va bien.

Moje ręce były ciężkie, a kolana miękkie. Chciałam się położyć i zasnąć na zawsze, ale z wysiłkiem wstałam.

– Ma soeur! Muszę znaleźć moją siostrę

– Tout est bien, madame. – Ręce przycisnęły mnie do poduszek.

Więcej butów. Drzwi. Wykrzykiwanie rozkazów. Widziałam Elle i Daniela Jeannotte odprowadzanych z kajdankami na rękach.

– Gdzie jest Ryan? Znacie Andrew Ryana?

– Spokojnie, wszystko będzie dobrze.

Spróbowałam się uwolnić.

– Czy z Ryanem wszystko w porządku?

– Tylko spokojnie.

Nagle obok mnie zjawiła się Harry, w półmroku widziałam jej szeroko otwarte oczy.

– Boję się – wymamrotała grubym, niewyraźnym głosem.

– Już dobrze. – Objęłam ją swoimi zdrętwiałymi rękami. – Zabieram cię do domu.

Jej głowa opadła na moje ramię, ja przyłożyłam do niej swoją. I przez chwilę tak siedziałyśmy. Potem zbierając wspomnienia ze szkoły, zamknęłam oczy, złożyłam dłonie przed sobą i cicho płacząc modliłam się do Boga, by darował życie Andrew Ryanowi.

35

Tydzień później siedziałam na swoim patio w Charlotte z trzydziestoma sześcioma pracami egzaminacyjnymi po mojej prawej i trzydziestoma siedmioma na stole przede mną. Niebo było niebieskie, jak to w Karolinie, a podwórko w kolorze soczystej zieleni. Siedzący na magnolii przedrzeźniacz dawał z siebie wszystko.

– Wybitnie przeciętna praca – zauważyłam, pisząc “trzy plus" na niebieskiej okładce i kilkakrotnie zakreślając kółka wokół oceny. Birdie spojrzał, przeciągnął się i zeskoczył z kanapy.

Moje kolano się ładnie goiło. Małe włoskowate pęknięcie rzepki było niczym w porównaniu z ranami zadanymi mojej psyche. Po wypadkach w Ange Gardien kilka dni spędziłam w Quebecu, wzdrygając się na każdy dźwięk i cień, a zwłaszcza na szczekające psy. Potem wróciłam do Charlotte, do studentów. Wypełniałam te dni różnymi zajęciami, ale noce były ciężkie. W ciemnościach mój umysł wariował, powracając do obrazów, które odpędzał dzień. Kilka nocy przespałam z zapaloną lampą.

Zadzwonił telefon i sięgnęłam po słuchawkę. Czekałam na ten telefon.

– Bonjour, doktor Brennan. Comment ca va?

– Ca va bien, siostro Julienne. Jak się ma Anna?

– Lekarstwa chyba pomagają. – Ściszyła głos. – Nie wiem nic o zaburzeniu dwubiegunowym, ale lekarz dał mi mnóstwo materiałów i teraz się uczę. Jakoś nie wyczułam tej jej depresji. Myślałam, że miała humory, bo tak twierdziła jej matka. Czasami bywała przygnębiona, nagle stawała się pełna energii i czuła się ze sobą świetnie. Nie wiedziałam, że to było, jak to się mówi…?

– Stadium maniakalne?

– C'est ca. Tak szybko zmieniała nastroje.

81
{"b":"101657","o":1}