Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Spokojnie. Myśl!

Zastanowiłam się nad możliwościami. Był pijany? Naćpany? Niezdecydowany? Może miał jakieś chore fantazje, które kazały mu działać? Moje serce biło tak głośno, że bałam się, iż zmusi go to do działania.

Nagle usłyszałam kroki. On je też usłyszał, bo nagle mocniej pociągnął za mój szalik i położył mi na twarzy dłoń w rękawiczce.

Krzycz! Zrób coś!

Nie widziałam go i to doprowadzało mnie do szału.

– Złaź ze mnie, ty cholerny gnoju! – wybełkotałam przez szalik.

Ale mój głos utonął w grubej warstwie wełny.

Trzymałam klucze w zdrętwiałej dłoni, mokrej od potu wewnątrz rękawiczki i gotowej wbić je w jego oczy, gdyby tylko były wolne. Nagle szalik się jeszcze mocniej zacisnął, a on zmienił ułożenie ciała. Znowu klęczał na kolanach, całą swoją wagą obciążając środek moich pleców. Jego ciężar i moja torebka z obu stron ściskały mi płuca i z trudem łapałam powietrze.

Pociągając za szalik uniósł moją głowę, a potem ręką skierował ją znowu w dół. Uchem uderzyłam w lód i żwir, a gdzieś w głowie zapaliły mi się iskierki. Zrobił to znowu, a iskierki zlały się w jeden błysk. Na twarzy poczułam krew, a jej smak w ustach. Coś mi chyba pękło w szyi. Serce waliło mi w piersiach.

Złaz ze mnie, ty obłąkana kupo gówna!

Miałam zawroty głowy. Mój udręczony umysł stworzył raport z autopsji. Mojej autopsji. Nic pod paznokciami. Żadnych ran wskazujących na próbę obrony.

Nie trać przytomności!

Poruszyłam się i spróbowałam krzyknąć, ale mój głos nie mógł być przez nikogo usłyszany.

Nagle huczenie ustało, mój oprawca znowu się nade mną pochylił. Coś powiedział, ale dzwonienie w uszach sprawiło, że dotarły do mnie jedynie zdeformowane dźwięki.

Wtedy poczułam, jak obie dłonie opiera o moje plecy i unosi się. Buty zaskrzypiały na żwirze i już go nie było.

Ogłuszona uwolniłam ręce, dźwignęłam się na kolana, w końcu usiadłam. Nadeszła fala zawrotów głowy, więc pochyliłam się, by głowa znalazła się między kolanami. Ciekło mi z nosa i krew albo ślina sączyła się z moich ust. Trzęsącymi się rękami okręciłam twarz końcem szalika i wiedziałam, że zaraz się rozpłaczę.

Okna opuszczonego teatru trzaskały na wietrze. Jak on się nazywał? Yale? York? W tym momencie było to dla mnie bardzo ważne. Wiedziałam kiedyś, więc dlaczego nie mogłam sobie przypomnieć? Czułam się zdezorientowana, zaczęłam drżeć, z zimna, ze strachu i chyba z powodu ulgi.

Zawroty głowy przeszły i mogłam się podnieść, ruszyć wzdłuż budynku i wyjrzeć za róg. Nikogo nie było.

Do domu szłam na nogach z gumy, co chwila obracając się przez ramię. Kilku mijających mnie przechodniów odwracało wzrok i omijało mnie szerokim łukiem. Jeszcze jedna pijana.

Dziesięć minut później siedziałam na brzegu łóżka, sprawdzając, czy nie jestem gdzieś ranna. Źrenice były równe i skoordynowane. Żadnego odrętwienia. Żadnych mdłości.

Mój szalik z jednej strony pomógł atakującemu mnie pochwycić, ale z drugiej strony złagodził uderzenia. Po prawej stronie na głowie znalazłam kilka skaleczeń i otarć, ale nie miałam wstrząsu mózgu.

Zupełnie nieźle jak na kogoś, kto został zaatakowany przez ulicznego bandytę, pomyślałam wchodząc pod kołdrę. Ale czy to był napad? Ten facet nic mi nie ukradł. Dlaczego uciekł? Spanikował i dał sobie spokój? Może to był tylko jakiś pijak? Może stwierdził, że nie jestem tą, o którą mu chodziło? Temperatura poniżej zera raczej nie zachęca do gwałtów. Jaki był jego motyw?

Próbowałam zasnąć, ale poziom adrenaliny był zbyt wysoki. A może to był syndrom stresu potraumatycznego? Nadal trzęsły mi się ręce i podskakiwałam przy każdym dźwięku.

Czy powinnam zawiadomić policję? Po co? Nie odniosłam większych obrażeń i nic mi nie zginęło. I nie wiem, jak on wyglądał. Powinnam powiedzieć Ryanowi? Za nic w świecie, zwłaszcza po moim ostentacyjnym wyjściu z knajpy. Harry? Nie ma mowy.

O Boże. A jeżeli Harry idzie do domu sama? Czy on tam może nadal być?

Przekręciłam się na drugi bok i spojrzałam na zegarek. Druga trzydzieści siedem. Gdzie ona, do diabła, jest?

Dotknęłam przeciętej wargi. Zauważy? Zapewne. Harry miała instynkt jak dzika kotka. Nic nie umykało jej uwadze. Pomyślałam, jak mogłabym to wytłumaczyć. Drzwi się zawsze sprawdzają albo pośliźnięcie się na lodzie, kiedy ręce trzyma się głęboko w kieszeniach.

Powieki mi opadły, ale zaraz otworzyłam oczy czując kolano na plecach i słysząc ochrypły oddech.

Znowu sprawdziłam godzinę. Trzecia piętnaście. Czy Hurley jest tak długo otwarty? Czy Harry poszła do domu z Ryanem?

– Gdzie jesteś, Harry? – zapytałam zielonych cyferek.

Leżałam myśląc o tym, że chciałabym, aby już była w domu; nie chciałam być sama.

12

Spałam niespokojnie, a kiedy się obudziłam, świeciło słońce i wokół panowała cisza. Mój umysł postanowił zanalizować i zebrać w nocy wszystkie wydarzenia ostatnich kilku dni. Zaginieni studenci. Bandyci. Święci. Zamordowane dzieci i babcie. Harry. Ryan. Harry i Ryan. Wszystko skończyło się o świcie, bez większych sukcesów.

Przewróciłam się na plecy i ból w szyi przypomniał mi o wydarzeniach ostatniej nocy. Napinałam i rozciągałam szyję, nogi i ręce. Całkiem nieźle. W świetle poranka napaść wydawała się nielogiczna i wyimaginowana. Ale wspomnienie strachu było bardzo rzeczywiste.

Leżałam przez chwilę badając ubytki w twarzy i nasłuchując jakichkolwiek dźwięków dowodzących obecności mojej siostry. Partie twarzy obolałe. Dźwięków żadnych.

Za dwadzieścia ósma wygramoliłam się z łóżka i chwyciłam moją sfatygowaną starą podomkę i kapcie. Drzwi do pokoju gościnnego były otwarte, łóżko pościelone. Czy Harry była tej nocy w domu?

Na lodówce znalazłam przylepioną karteczkę wyjaśniającą zniknięcie dwóch kubeczków jogurtu z lodówki i informującą, że Harry wróci po siódmej. Dobrze. Była w domu, ale czy spała tutaj?

– A kogo to obchodzi – powiedziałam do siebie, sięgając po kawę w ziarenkach.

Właśnie wtedy zadzwonił telefon. Zamknęłam puszkę i poszłam do salonu odebrać.

– Tak.

– Cześć, mamo. Ciężka noc?

– Przepraszam, kochanie. Co słychać?

– Będziesz w Charlotte za dwa tygodnie?

– Wracam w poniedziałek i będę tam aż do pierwszych dni kwietnia, bo wtedy jadę na spotkanie Antropologii Naukowej w Oakland. Dlaczego pytasz?

– Myślałam o tym, żeby przyjechać na kilka dni. Chyba nic nie wyjdzie z tego wyjazdu na plażę.

– Świetnie. Cieszę się, że będziemy trochę razem. Przykro mi, że nic nie wyszło z twojego wyjazdu. – Nie pytałam, dlaczego. – Zatrzymasz się u mnie czy u taty?

– Zobaczę.

– No, dobrze. W szkole wszystko w porządku?

– Jasne. Podoba mi się psychologia. Profesor jest super. Kryminologia jest też niezła. Nie musimy niczego oddawać na czas.

– Hm. A jak się ma Aubrey?

– Kto?

– To chyba odpowiedź na moje pytanie. A ten pryszcz?

– Zniknął.

– Dlaczego wstałaś tak wcześnie w sobotę?

– Muszę napisać pracę na kryminologię. Napiszę coś o profilowaniu, może dorzucę coś z psychologii…

– Myślałam, że nie musicie niczego oddawać na czas.

– Miała być skończona dwa tygodnie temu.

– Aha.

– Pomożesz mi wymyślić coś do pracy na antropologię?

– Oczywiście.

– Nic rozbudowanego. To ma być coś, co mogłabym zrobić w jeden dzień.

Usłyszałam piknięcie.

– Katy, mam drugi telefon. Pomyślę o twojej pracy. Daj mi znać, kiedy przyjeżdżasz do Charlotte.

– Na pewno.

Przełączyłam się i ze zdumieniem usłyszałam głos Claudela.

– Claudel ici.

Jak zwykle żadnego powitania i przeprosin z powodu dzwonienia w sobotę rano. Przechodził od razu do rzeczy.

– Czy Anna Goyette wróciła do domu?

Serce mi podskoczyło w piersiach. Claudel nigdy nie dzwonił do mnie do domu. Anna na pewno nie żyje.

29
{"b":"101657","o":1}