Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Claudel uważa, że to bardzo interesująca młoda dama.

– A co to, do diabła, znaczy?

Akurat wtedy nadeszła Harry.

– Hej, mali kowboje. Jeżeli musicie iść siusiu, to lepiej się pośpieszcie.

Usiadła na opuszczonym przez Ryana miejscu. Jakby na sygnał kapela zaczęła grać o whisky w dzbanie. Harry, zakołysała się i klaskała, aż doskoczył facet w kolorowej czapce i zielonych szelkach i chwycił ją za rękę. Podskoczyła i podążyła za nim do drugiego pomieszczenia, gdzie dwaj młodzi mężczyźni znowu tańczyli, przypominając przy tym czaple. Partner Harry odznaczał się pokaźnym brzuszyskiem i miękką, okrągłą buźką. Miałam nadzieję, że nie padnie przy niej.

Znowu spojrzałam na zegarek. Za dwadzieścia dwunasta. Paliły mnie oczy od dymu i drapało w gardle od krzyku. I dobrze się bawiłam. I chciałam się napić. Naprawdę.

– Słuchaj, boli mnie głowa. Jak tylko Ginger Rogers wróci z parkietu, zmywam się.

– Jak chcesz, koleżanko. Dobrze ci poszło, jak na pierwszy raz.

– Boże, Ryan, ja już tu kiedyś byłam.

– Posłuchać irlandzkich opowieści?

– Nie! – Myślałam o tym. Uwielbiam irlandzki folklor.

Patrzyłam na Harry, jak skakała i się okręcała, jej blond włosy fruwały w powietrzu. Wszyscy na nią patrzyli. Po chwili krzyknęłam do ucha Ryana:

– Claudel wie, gdzie jest Anna?

Pokręcił głową.

Dałam sobie spokój. Nie było szans na rozmowę.

Moja siostra i jej partner nie przestawali tańczyć. Jego twarz poczerwieniała i pokryła się potem, a krawat ze spinką przekrzywił się w dziwny sposób. Kiedy po którymś piruecie Harry zwróciła się do mnie twarzą, przyłożyłam palec do swojej szyi. Mam dosyć. Zamachała do mnie beztrosko. Kciukiem wskazałam wyjście, ale ona już na mnie nie patrzyła.

O Boże.

Ryan przyglądał mi się z rozbawieniem na twarzy.

Rzuciłam mu najzimniejsze ze spojrzeń, a on odchylił się do tyłu i uniósł obie ręce w geście “dobrze, już dobrze”.

Kiedy Henry znowu spojrzała w naszą stronę, jeszcze raz wykonałam swoją pantomimę, ale ona patrzyła ponad moim ramieniem, z dziwnym wyrazem twarzy.

Kwadrans po północy moje modlitwy zostały wysłuchane i zespól zrobił sobie przerwę. Moja siostra wróciła, z wypiekami na twarzy, ale promieniejąca. Jej partner wyglądał tak, jakby potrzebował reanimacji.

– Wow! Jestem mokra.

Palcem przejechała po szyi, wskoczyła na stołek i chwyciła za szklankę z piwem, które zamówił dla niej Ryan. Kiedy jej duży kolega chciał usadowić się przy niej, poklepała go po głowie w czapeczce.

– Dzięki, kolego. Spotkamy się później.

Opuścił głowę i spojrzał na nią wzrokiem zbitego psa.

– Pa, pa.

Pomachała mu, a on wzruszył ramionami i wrócił do tłumu.

Harry oparła się o Ryana.

– Tempe, kto to jest ten tam? – Głową kiwnęła w kierunku baru tuż za nami.

Zaczęłam się odwracać.

– Nie patrz teraz!

– Niby który to?

– Ten wysoki chudzielec w okularach.

Przewróciłam oczami, ale nadal czułam ból głowy. Harry zawsze tak robiła, kiedy ja chciałam wyjść, a ona zostać.

– Wiem. On jest fajny i zainteresowany mną. Tylko że nieśmiały. Już to przerabiałyśmy, Harry.

Znowu zagrała muzyka. Wstałam i założyłam kurtkę.

– Czas spać.

– Nie. Naprawdę. Ten facet przyglądał ci się cały czas, kiedy tańczyłam. Widziałam go przez okno.

Spojrzałam w tamtym kierunku. Nikt nie pasował do jej opisu.

– Gdzie?

Popatrzyła na twarze wokół baru, a potem przez swoje ramię, w drugim kierunku.

– Ja nie żartuję, Tempe – wzruszyła ramionami. – Teraz go nie widzę.

– To pewnie jeden z moich studentów. Zawsze się dziwią widząc mnie gdzieś na mieście.

– Pewnie masz rację. On wyglądał na zbyt młodego jak dla ciebie.

– Dzięki.

Ryan przyglądał nam się jak dziadkowie patrzący na swoje wnuki.

– Gotowa? – zapięłam kurtkę i założyłam rękawiczki.

Harry spojrzała na swojego Rolexa i powiedziała dokładnie to, czego się spodziewałam.

– Jest dopiero po północy. Czy nie mogłybyśmy…

– Ja wychodzę, Harry. Moje mieszkanie jest kilka ulic stąd, a klucze masz. Zostań, jeśli chcesz.

Przez chwilę nie wiedziała, co ma zrobić, a potem zwróciła się do Ryana:

– Będziesz tu jeszcze trochę?

– Nie ma problemu, słonko.

Spojrzała na mnie dokładnie tak samo, jak jej porzucony partner.

– Naprawdę się nie pogniewasz?

– Jasne, że nie. – Jak cholera.

Wyjaśniłam jej, który klucz jest do czego, a ona uściskała mnie.

– Pozwól, że cię odprowadzę – Ryan sięgnął po swoją kurtkę.

Ale mi opiekun.

– Nie, dzięki. Jestem już dużą dziewczynką.

– No to zamówię ci taksówkę.

– Ryan, wolno mi przemieszczać się samej.

– Jak chcesz. – Usiadł, kręcąc głową.

Zimne powietrze było nawet przyjemne w porównaniu z gorącem i dymem pubu. Przez jedną milionową sekundy. Temperatura spadła, a wiatr się wzmógł i wydawało się, że jest bilion stopni poniżej zera.

Po kilku krokach oczy mi zaczęły łzawić i czułam, jak zamarzają mi nozdrza. Szalikiem zasłoniłam nos i usta, zawiązując go z tyłu głowy. Wyglądałam fatalnie, ale przynajmniej otwory w mojej głowie były bezpieczne.

Ręce włożyłam głęboko do kieszeni, pochyliłam głowę i ruszyłam do przodu. Czując nieco ciepła, ale prawie nic nie widząc przeszłam Crescent i Ste-Catherine. Wokół nie było żywej duszy.

Właśnie przechodziłam MacKay, kiedy poczułam, że mój szalik się zaciska i tracę równowagę. Najpierw pomyślałam, że pośliznęłam się na oblodzonym chodniku, ale zaraz potem zdałam sobie sprawę z tego, że ktoś mnie ciągnie do tyłu. Minęłam stary budynek York Theater i ktoś mnie ciągnął za róg tego budynku. Jakieś ręce mnie obróciły i pchnęły twarzą do ściany. Moje ręce nadal wciśnięte były w kieszenie. Osunęłam się na śnieg. Kiedy kolanami dotknęłam ziemi, tamten przycisnął mi twarz do śniegu. Potem poczułam mocne uderzenie w plecy, jakby ktoś wielki gwałtownie klęknął na moich plecach w odcinku piersiowym. Ból eksplodował mi w plecach i strumień powietrza przebił się przez zasłaniający usta szalik. Leżałam twarzą w dół. Nic nie widziałam, nie mogłam się ruszyć i oddychać! Ogarnęło mnie uczucie paniki i potrzebowałam powietrza. W uszach szumiała mi krew.

Zamknęłam oczy i skoncentrowałam się na obracaniu głowy w bok. Wciągnęłam trochę powietrza. Potem jeszcze jeden oddech. I kolejny. Znowu mogłam normalnie oddychać.

Bolała mnie szczęka i cała twarz. Głowa odwrócona była pod dziwnym kątem, prawe oko przyciśnięte do śniegu. Poczułam, że na czymś leżę, i wiedziałam, że to moja torebka. Jej umiejscowienie też utrudniało mi oddychanie.

Daj mu torebkę!

Spróbowałam się uwolnić, ale kurtka i szalik krępowały mnie niczym kaftan bezpieczeństwa. Ten ktoś się poruszył. Jakby się przeciągał. Nagle poczułam jego oddech tuż przy moim uchu. Chociaż przytłumiony przez szalik, słyszałam go wyraźnie, był ciężki, przyspieszony, desperacki, zwierzęcy.

Nie trać przytomności. Przy tej pogodzie oznaczałoby to śmierć. Rusz się! Zrób coś!

Pod warstwą ubrań byłam mokra od potu. Poruszyłam ręką gdzieś w okolicach kieszeni. Palce w wełnianej rękawiczce były zupełnie gładkie.

Są!

Chwyciłam klucze. Niech tylko się uniesie, będę gotowa. Beznadziejnie czekałam na tę chwilę.

– Zostaw to – zasyczał mi do ucha.

Zauważył mój ruch!

Znieruchomiałam.

– Nie wiesz, co robisz. Daj spokój!

Dać spokój czemu? Za kogo on się uważa?

– Zostaw to – powtórzył drżącym z emocji głosem.

Nie byłam w stanie mu odpowiedzieć, ale on chyba nie oczekiwał odpowiedzi. Kim on był, szaleńcem czy tylko ulicznym bandytą?

Wydawało mi się, że leżymy tak wieczność. Obok mknęły samochody. Straciłam czucie w twarzy i wydawało mi się, że moje kręgi szyjne lada chwila trzasną. Oddychałam przez otwarte usta, na szaliku zamarzała ślina.

28
{"b":"101657","o":1}