Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Cholera, Harry. Nie mam ochoty tu stać i odmrażać sobie tyłka. – Nie chciałam jej wspominać o propozycji Ryana.

– Nie znasz nikogo z pracowników?

– Nie należę do stałych gości.

Stanęłyśmy na końcu kolejki i stałyśmy tak w milczeniu, co chwilę unosząc to jedną, to drugą nogę. Przypomniało mi to zakonnice w Lac Memphremagog i mój nie dokończony raport. I pamiętniki na nocnej szafce. I raport w sprawie dzieci. I zajęcia na uniwersytecie w Charlotte w przyszłym tygodniu. I pracę, którą chciałam zaprezentować na spotkaniu Antropologu Naukowej. Poczułam, że za chwilę nie będę czuła, że mam twarz. Jak ja mogłam pozwolić Harry namówić mnie na coś takiego?

O dwudziestej drugiej ludzie raczej nie wychodzą z pubów. Po kwadransie posunęłyśmy się o pół metra.

– Czuję się jak mrożony deser – powiedziała Harry. – Na pewno nie znasz tam nikogo?

– Ryan mówił, że mogę się na niego powołać, gdyby była kolejka. – Moje egalitarne zasady przegrywały z grożącą nam hipotermią.

– Starsza siostro, co ty sobie myślisz? – Harry nie miała żadnych skrupułów, gdy chodziło o wykorzystanie jakiejkolwiek sposobności.

Ruszyła wzdłuż kolejki i zniknęła gdzieś z przodu. Chwilę później dojrzałam ją w drzwiach bocznych, z wyjątkowo okazałym reprezentantem Narodowej Reprezentacji Piłki Nożnej Irlandii u boku. Oboje machali w moim kierunku. Starając się uniknąć wzroku tych, których zostawiałam w kolejce, zbiegłam ze schodów i wśliznęłam się do środka.

Przeszłam za Harry i jej opiekunem przez labirynt pomieszczeń, które składały się na Irlandzki Pub Hurieya. Każde krzesło, kawałek parapetu, stół, stołek barowy i centymetr kwadratowy zajęte były przez odzianych na zielono stałych gości. Napisy i lustra reklamowały piwa marki Bass, Guinness i Kilkenny Cream Ale. Miejsce przesiąknięte było zapachem piwa i dymem papierosów.

Przeciskaliśmy się wzdłuż kamiennych ścian, między stolikami, skórzanymi fotelami i beczułkami, by dotrzeć do baru z dębu i mosiądzu. Hałas przewyższał ten, który panuje na pasach startowych lotniska.

Kiedy okrążaliśmy główny bar, dostrzegłam siedzącego na wysokim stołku przy bocznej salce Ryana. Plecami oparty był o ścianę z cegieł, z jedną piętą na dolnym szczebelku. Drugą nogę położył na siedzeniach dwóch wolnych stołków po swojej prawej stronie. Na wysokości jego głowy widniał otwór w ścianie, obramowany pomalowanym na zielono drewnem.

Przez ten otwór widziałam trio grające na skrzypcach, flecie i mandolinie. Na obwodzie pomieszczenia stały stoliki, a w środku pięciu tańczących próbowało zmieścić się na niezwykle małej powierzchni. Trzy kobiety tańczyły dość skocznie, ale partnerujący im młodzi mężczyźni tylko przeskakiwali z nogi na nogę, chlapiąc piwem na wszystko w promieniu półtora metra. Nikomu to nie przeszkadzało.

Harry uściskała futbolistę i on zniknął w tłumie. Zastanawiałam się, jak Ryanowi udało się zająć dodatkowe dwa stołki. I dlaczego. Nie mogłam się zdecydować, czy jego pewność siebie mnie denerwowała, czy sprawiała mi przyjemność.

– Kogóż ja widzę – zawołał, kiedy nas dostrzegł. – Cieszę się, że dotarły panie. Siadajcie i odsapnijcie. – Musiał do nas krzyczeć, by być słyszalnym.

Nogą przyciągnął jedno z krzeseł i poklepał siedzenie. Bez wahania Harry zdjęła kurtkę, ułożyła na stołku i sama usiadła.

– Pod jednym warunkiem – odkrzyknęłam.

Uniósł brwi i skierował na mnie swoje błękity.

– Żadnego dogryzania.

– To jest tak przyjemne jak znalezienie piasku w maśle orzechowym. – Mówił tak głośno, że wystąpiły mu żyły na szyi.

– Ja nie żartuję, Ryan. – To natężenie było ponad moje siły.

– Dobrze, dobrze. Siadaj.

Wybrałam ten dalszy stołek.

– I kupię ci oranżadę.

Harry zaśmiała się.

Właśnie miałam coś powiedzieć, ale Ryan już był przy mnie i odpinał mi kurtkę. Położył ją na stołku i usiadłam.

Przywołał kelnerkę, zamówił Guinnessa dla siebie i dietetyczną colę dla mnie. Znowu moja duma została urażona. Czy tak łatwo mnie przejrzeć?

Spojrzał na moją siostrę.

– Dla mnie to samo.

– Dietetyczna cola?

– Nie. To drugie.

Kelnerka zniknęła.

– A co z twoim oczyszczaniem? – ryknęłam jej do ucha.

– Co?

– Oczyszczanie?

– Jedno piwo mi nie zaszkodzi, Tempe. Nie jestem fanatyczką.

Rozmowa wymagała krzyku, więc skupiłam uwagę na zespole. Irlandzka muzyka towarzyszyła mi w dzieciństwie i stare piosenki zawsze przywoływały wspomnienia. Dom mojej babci. Stare damy, mocny akcent, kanasta. Łóżko na kółkach. Danny Kaye w czarnobiałym telewizorze. Zasypianie przy płytach Johna Gary'ego. Babci pewnie nie spodobałaby się tak głośna muzyka. Za dużo watów,

Solista zaczął śpiewać piosenkę o dzikim włóczędze. Rozpoznałam ją i przyłączyłam się. Przy refrenie ludzie klaskali stacatto. Bam! Bam! Bam! Bam! Bam! Kelnerka nadeszła przy ostatniej salwie.

Harry i Ryan gawędzili, a ich słowa ginęły w hałasie. Pociągnęłam łyk mojej coli i rozejrzałam się. Wysoko na ścianie zobaczyłam rząd rzeźbionych, drewnianych tarcz, totemów starych rodzin. A może to były klany? Poszukałam nazwiska Brennan, ale było zbyt ciemno i za dużo dymu, by wszystko odczytać. A Crone? Też nie.

Usłyszałam melodię, która spodobałaby się babci. To była historia o młodej kobiecie, która związywała włosy czarną aksamitką.

Obejrzałam sobie fotografie w owalnych ramach, portrety mężczyzn i kobiet w świątecznych ubraniach. Kiedy je zrobiono – w tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym? Tysiąc dziewięćset dziesiątym? Te twarze były równie surowe jak te w Birks Hall. Te wysokie kołnierze musiały być bardzo niewygodne.

Dwa szkolne zegary wskazywały godziny w Dublinie i w Montrealu. Dziesiąta trzydzieści.

Spojrzałam na swój. Oj.

Kilka melodii później Harry zwróciła moją uwagę machając obiema rękami. Wyglądała jak sędzia sygnalizujący niedokładne podanie. Ryan wzniósł pustą szklankę.

Potrząsnęłam odmownie głową. Powiedział coś do Harry i wzniósł dwa palce nad swoją głową.

No i proszę, pomyślałam.

Zabrzmiała znowu skoczna melodia, a Ryan pokazywał akurat na drzwi przy wejściu. Harry zsunęła się ze swojego stołka i zniknęła w tłumie ciał. Obcisłe dżinsy zrobiły swoje. Nawet nie chciałam myśleć o tym, jak długo będzie musiała czekać w kolejce.

Ryan przesiadł się na stołek Harry, jej kurtkę kładąc tam, gdzie przed chwilą siedział. Nachylił się i krzyknął mi do ucha:

– Czy wy na pewno macie tę samą matkę?

– Ojca też. – Pachniał coś jakby rumem i talkiem.

– Jak długo ona mieszka w Teksasie?

– Od kiedy Mojżesz wyprowadził Żydów z Egiptu.

– Aż taka stara?

– Dziewiętnaście lat. – Odwróciłam się i wbiłam wzrok w kostki lodu w mojej coli. Ryan miał pełne prawo rozmawiać z Harry. Rozmowa i tak była prawie niemożliwa, więc dlaczego byłam wkurzona?

– Kto to jest Anna Goyette? – spytał nagle.

– Co?

– Kto to jest Anna Goyette?

Zespół nagle zamilkł i nazwisko zabrzmiało wyraźnie w ciszy.

– Jezu, Ryan, dlaczego nie dasz ogłoszenia do gazety?

– Jesteśmy dziś wieczorem trochę zdenerwowani… Może za dużo kofeiny? – Wyszczerzył zęby.

Spojrzałam na niego z wściekłością.

– To niezdrowo w twoim wieku.

– To niezdrowo w żadnym wieku. Skąd wiesz o Annie Goyette?

Kelnerka doniosła drinki i pokazała Ryanowi tyle zębów, ile moja siostra, kiedy chce być jak najbardziej przyjemna. Zapłacił i mrugnął do niej okiem. Mną się proszę nie przejmować.

– Ciężko z tobą czasami wytrzymać – powiedział, stawiając jedno z piw tuż nad stołkiem Harry.

– Pracuję nad tym. Skąd wiesz o Annie Goyette?

– Wpadłem na Claudela przy okazji tej sprawy z motocyklistami i rozmawialiśmy o niej.

– A po cholerę to robiłeś?

– On mnie zapytał.

Nigdy nie rozgryzę Claudela. Najpierw mnie odprawia, a potem omawia sprawę z Ryanem.

– No więc kto to jest?

– Anna jest studentką na uniwersytecie McGill. Jej ciotka poprosiła mnie, bym ją odnalazła. To nie jest żadna wielka sprawa.

27
{"b":"101657","o":1}