Литмир - Электронная Библиотека

Morwa z niechęcią pokręciła głową.

– Wody z solą trzeba będzie dziewce dać – zdecydowała, wprawnie oceniwszy rozmiar pijaństwa wiedźmy – bo inaczej jutro jej z barłogu nie podniesieni.

– Zła woda tutaj – chrapliwym szeptem powiedziała wiedźma. – Krzyczy woda, ściany krzyczą, czerwone ściany, a woda mętna.

Dziwka przysunęła się bliżej.

– Co tak rzękotasz?

– Kości w wodzie, w studni na dnie chroboczą – ciągnęła niebieskooka niewiastka. – A ściany na ludzi patrzą i płaczą.

Szarka uczyniła ruch dłonią, jakby chciała przerwać, ale ladacznica skarciła ją szybkim gestem. Jak większość nierządnic chadzała za młodu do mądrych babek, co umiały w potrzebie płód spędzić albo plugawą chorobę zakląć i wodą spuścić, potrafiła więc rozpoznać wieszczenie. Wprawdzie nie dowierzała mu zbytnio – nazbyt wielu fałszywych proroków zgniło na palach wokół Spichrzy – ale zawsze istniała szansa, że dowie się czegoś, co pomoże jej odstręczyć wolarzy od karczmarki.

– Czemu ściany płaczą? – spytała łagodnie. – Od noża płaczą, od złego, od żelaza sinego?

– Od krwi rdzawej, od czarnawej – odparła natychmiast wiedźma i poczęła mówić coraz prędzej, bez tchu. – Spod ziemi przyjdą, w gardła się wczepią, mięso żreć będą, kości w dół wrzucą, ślad piasek zatrze, nic nie ostanie – zachłysnęła się. – Aby ten ogień za nami czerwony.

Zwiesiła głowę na pierś, dysząc ciężko. Morwa i Szarka popatrzyły po sobie z zaskoczeniem, przestroga była bowiem zbyt wyraźna, by ją całkiem zlekceważyć. Ladacznica przygryzła wargę. Rachowała w myślach, jak teraz należy postąpić. Niby powinna uprzedzić wolarzy, jak zwykło się czynić z towarzyszami podróży, ale po wypadkach nad Trwogą jej życzliwość względem Kuny gwałtownie zmalała. Nic jej nie trzymało w kompanii. Cały swój marny dobytek załadowała na wóz i straciła u brodu. Co prawda lękała się podróżować samotnie, ale trakt przecież do Spichrzy znała bardzo dobrze, a podczas ostatniej przygody poganiacze na nic się nie przydali. Wreszcie podjęła decyzję.

– Zwidziało ci się. – Otarła wiedźmie czoło. – Zwyczajna rzecz, że z gorzałki złe zwidy się lęgną. Zabierz ją – nakazała z cicha Szarce. – Pijana jest i zmordowana, nikt się więc nie zdziwi, że uchodzicie. Ale pilnuj, by gębę zawarła. W ubraniu spać się ułóżcie, drzwi drągiem zaprzyjcie i nie otwierajcie, chyba że mnie. Przyjdę po was przed brzaskiem.

Szarka kiwnęła na rozswawolonych wolarzy.

– A tamci?

Dziwka uśmiechnęła się zimno.

– W portkach im się teraz pali. Kto wie, czy baby czegoś do trunku nie domieszały, bo żaden nie spostrzegł, że tutaj nic złemu nie broni przystępu do domostwa. Chcesz, tedy bratu twemu rzeknę, co trza. Choć nie wiem, czy słuchać będzie, bo spił się jako drudzy. A sama nie zaśnij. Gdy się wszyscy pokładą, uciekać nam stąd trzeba i życie unosić. No, zmykajcie. – Popchnęła Szarkę. – Duchem!

Widząc, że podnoszą się od stołu, Goworka dała znak i służebna poprowadziła je ciemnymi schodami na poddasze, do małej, narożnej izdebki, widocznie rzadko używanej, bo mocno zalatywała pleśnią. Dziewka rozpaliła przytwierdzony do stołu ogarek świeczki, obojętnie poprawiła zwal puchowej pierzyny na łóżku i jako że była już nieźle pijana, ostrzegła je ze sprośnym chichotem:

– No, śpijcie, a mocno, bo dziś w nocy niejeden załomocze, gdzie niewiasty uśpione.

Ledwo poszła, Szarka uchyliła okiennice. Powietrze przesycał zapach macierzanki. Zaraz też, połyskując oliwkowo i świszcząc z ukontentowania, do środka wpadł jadziołek. Pokręcił się w obłąkanym, pijanym tańcu po komnatce i opadł na gałkę baldachimu nad łożem. Wiedźma wydobyła zza pazuchy flaszeczkę, którą niepostrzeżenie zdołała wynieść z izby na dole.

– Ot, rozbuchało się złe. – Zachichotała. – Rozdokazywało, aż wątpiami targa.

Szarka wyjęła jej naczynie z rąk.

– Starczy już picia. – Głos miała znużony, lecz miękki.

– Czemu ściany o krwi tak krzyczą? – Wiedźma oklapła nagle, osuwając się w zimną, wilgotną pościel. – A świeczka o ogniu syczy. Pamiętasz? O ogniu, co za plecami.

Szarka odwróciła się ku ciemnemu zarysowi gór w oknie. W łóżku głośno i na dobre rozszlochała się wiedźma.

Ogarek wypalił się, po czym rozlał po stole w bladej, łojowej plamie. Wiedźma ledwie widziała w ciemności, jak Szarka dobywa z tobołka dwa miecze, a potem zdejmuje odzienie. Zmieniwszy siermiężną suknię na sinozieloną koszulę i nogawice, Szarka rzuciła przy łożu nabijany żelazem kaftan norhemnów i ułożyła się do snu, lecz jej oczy długo jeszcze połyskiwały w ciemności. Kiedy usnęła, wiedźma przywarła do pleców rudowłosej, a ponieważ moc wypełniła ją tej nocy jak ofiarną czarę, przez chwilę słyszała łopot płomieni w snach Szarki. A potem ściągnęła je ku sobie, łagodnie i cicho, gdyż pamiętała, że Cion Ceren nazwał ją towarzyszką tej kobiety, a także z powodu ciemnej, krwawej magii, która teraz rozrywała jej trzewia.

W glinianym dzbanie obok łóżka gruba niebieska mucha, brzęcząc, dogorywała w znieruchomiałej ławicy swych sióstr. Szarka zaś niespokojnie przyzywała kogoś z głębi letniego, wilgotnego snu.

Wreszcie zza drzwi dobiegł zduszony szept Morwy.

– Otwórzcie! Czas się zbierać.

Wiedźma dojrzała, jak jadziołek bezszelestnie wypadł przez odemkniętą okiennicę. Szarka odsunęła skobel i dziwka z ulgą przemknęła do środka. Mocno zalatywała gorzałką, a gębę miała spuchniętą i czerwoną.

– Tam na dole wszyscy ze szczętem poszaleli – powiedziała, niczym nie dając po sobie poznać, że dziwi ją strój rudowłosej; zresztą może nazbyt się zamroczyła, by go spostrzec. – Nijak się między nimi nie przemkniemy. Dziewki niby rajcują z Kunowymi, ale gdy który chłop wyjdzie za potrzebą, oczy się babom aż świecą, czy aby za długo nie mitręży. Nie, to nie jest gospoda ludziom przyjazna, jeno zwyczajna pułapka, dół palami najeżony i murawą dla niepoznaki przykryty. Ale brata twego ostrzegłam, ledwo co gospodyni z niego nie zerwawszy, bo Goworka wczepiła się weń jako pijawka – dodała. – Do wychodka on mnie iść ma, czyli ukradkiem konie wyprowadzić. A nam po dachu stąd uciec trza, chyżo i po cichońku. Jeno czy ona da radę? – wskazała na wiedźmę, która przyglądała im się spod pierzyny błędnymi oczyma.

– Da. – Szarka bez ceremonii wywlokła pijaną na posadzkę.

Niewiastka pozwoliła się oprzeć o ścianę, lecz chwiała się przy tym i zanosiła cichym śmiechem jak nieprzytomna. Płócienna koszula wysunęła się jej spod spódnicy i opadła aż do kolan, dekolt przekręcił na bok, odsłaniając ramię tak chude, że litość brała patrzeć. Morwa bezdusznie chlusnęła jej w twarz brudną wodą z dzbanka. Jaśminowa wiedźma prychnęła, ale zaraz przytomniej zaczęła wybierać muchy z włosów. Mimo wszelkich cucących zabiegów wciąż chichotała, lecz jakoś zdołały szczęśliwie sprowadzić ją na dół. Po części zawdzięczały to budowniczym, którzy upstrzyli gospodę coraz niższymi przybudówkami o łagodnie opadających dachach. Ledwo stanęły na ziemi, wiedźma wzdrygnęła się gwałtownie i dziwka na wszelki wypadek zatkała jej gębę. Przemykały się przez dziedziniec w cieniu, pod płotem, wlokąc pomiędzy sobą otępiałą wiedźmę.

Na podwórzu było cicho, tylko wiśnie kołysały się lekko, rzucając zmienne cienie w kępy hortensji i porzeczek, nasadzonych gęsto pod ścianami gospody.

Tymczasem Twardokęsek zamierzał zbójeckim obyczajem odeprzeć wrota i wyprowadzić wierzchowce ze stajni. Choć podpalanka w karczmie smakowała przednio, a dziewki wręcz lepiły się do rąk, nie wiedzieć czemu trwożyła go ta cała Goworka. Nie podobało mu się, że w izbie nie ma ani najnędzniejszej gałązki wilczomlecza, co złe moce odstrasza, że belka nad drzwiami nitką czerwoną nieomotana, że okna na głucho zabite deskami. Na Przełęczy Zdechłej Krowy nauczył się wyczuwać niebezpieczeństwo, jak ranny jeleń wietrzy idące jego śladem posokowce, i aż go świerzbiło, żeby jak najszybciej zmykać z gospody. Kiedy Morwa wydyszała mu w ucho majaczenia wiedźmy, natychmiast zebrał się w sobie i nie zdejmując łap z cycków karczmarki, począł przemyśliwać o ucieczce.

93
{"b":"100643","o":1}