Jednakże gdy wreszcie nadarzyła się okazja do ucieczki, nie udało mu się umknąć dalej niż do kotlinki, gdzie wypasano klasztorne owce. Tam właśnie przydybał go jadziołek. Spadł z jasnego nieba wprost na głowę zbójcy, strącił mu kapelusz i dobrze przeorał pazurami skórę, po czym, skwircząc i posykując wściekle, popędził go z powrotem do opactwa. Twardokęsek tak się przeraził, że gnał na oślep, poganiany ochrypłymi wrzaskami plugastwa i zatrutymi piórami, które furkotały tuż obok niego, kiedy tylko próbował zwolnić dla wytchnienia. Przeklęta bestia odstąpiła go dopiero u klasztornej furty, gdzie braciszek furtian wielce się zadziwił na widok złachanego, ubłoconego Twardokęska. On zaś nawet nie spostrzegł zdumionych spojrzeń mnichów, lecz ostatkiem sił dotruchtał się do chatynki i padł na przyzbie.
Wieczór nastał pogodny, nieomal letni i Szarka siedziała na skórzanym siedzisku na schodach, wiedźma zaś na niziutkim stołeczku u jej stóp, trzymając na kolanach rozłożoną księgę. Ku zdumieniu zbójcy okazało się, że wiedźma jest uczona, pisanie zna. Rudowłosa ogromnie się ucieszyła tym odkryciem, a jako że sama była jeszcze słaba niezmiernie, uprosiła siwieńkiego braciszka, który przejął obowiązki opata, aby jej dozwolono wynosić księgi ze skryptorium. Odtąd drobna niewiastka całymi wieczorami czytywała je w skupieniu i zbójca też czasami rad się przysłuchiwał, chociaż nie trwało to długo, bo jej wysoki, dziecinny głos nieodmiennie przyprawiał go o senność.
Na widok Twardokęska Szarka dała jaśminowej wiedźmie znak, by skończyła czytać i poszła do izby. Dopiero kiedy brzęk garnków poświadczył, że płowowłosa kobietka zakrzątnęła się przy wieczerzy, wojowniczka odwróciła się ku zbójcy.
– I co, Twardokęsek, teraz już wiesz, jak to jest z jadziołkiem?
– Uśmiechnęła się, ale bez radości. – Jak w łeb się potrafi wwiercić i myśl każdą na wylot prześlepić? Rozumiesz, jaką ma nad nami władzę? Lecz nie trwóż się, o ciebie ani dba, w każdym razie nie bardziej niż o niesfornego muła, którego trzeba raz w raz zapędzać do właściciela. Ale gdyby cię w nocy przydybał, Twardokęsek, we śnie… – Poruszyła się niespokojnie, odchrząknęła. – Wtedy… At, szkoda gadać. – Rozkaszlała się na dobre.
– A na rosie bez okrycia siedzieć nie szkoda? – gderliwie spytała wiedźma, wychylając się z chaty z grubą, wełnianą chustą w ręku.
– Zdrowie szwankujące do reszty psuć?
Szarka posłusznie okręciła się kraciastą materią. W opactwie nosiła się prosto, w samodziałowych sukniach, które braciszek szafarz wygrzebał dla niej w kufrach po kucharce. Wiedźma wprawdzie połatała nabijaną ćwiekami kurtę norhemnów, ale wraz z szarszunami schowali ją głęboko w jukach. Zbójca miał wrażenie, że Szarka nie śmie całkiem lekceważyć niewieścich obyczajów, bo oczy spuszczała teraz nisko i niewiele mówiła, co wzbudzało wśród mnichów szczerą aprobatę. Braciszkowie nie nawykli, aby kobiety przemieszkiwały tak długo wewnątrz murów klasztoru. Zapewne więc niejeden był ciekaw, cóż za dziwnego ptaka przygnali do nich bogowie. Jednakże stareńki mnich najwyraźniej powtórzył im Twardokęskową bajeczkę o napadzie zbójców i rozkazał, żeby dodatkowo nie trwożyli udręczonej panienki, bo trzymali się od niej z daleka. Czasami tylko ten i ów pokazywał rozpuszczone włosy Szarki, które w promieniach słońca połyskiwały jak smuga czerwonego złota, i musiał zachodzić w głowę, dlaczego nie zakrywa ich czepcem, jak czynią poczciwe niewiasty.
– Niewiele czasu pozostało do spichrzańskiego karnawału – odezwała się po chwili Szarka. - Wkrótce ruszymy w drogę.
Zbójca aż się wzdrygnął. Nie był głupcem, zatem prędko spostrzegł, że dziewka rozpytuje mnicha o szlaki i każe sobie z ksiąg czytać o Spichrzy; pomniał też dobrze, że właśnie tam zmierzał żalnicki wywołaniec. Co gorsza, sam nie widział sposobu, jak by się od tej wędrówki wykręcić. Po dzisiejszej przygodzie zrozumiał, że bez zgody Szarki nie zdoła się wymknąć jadziołkowi, a rudowłosa wojowniczka nie wydawała się skłonna go odprawić. Gryzł się więc i ociągał, jako że nie uważał za rozsądne wyprawiać się samotrzeć na trakt. Wszak w każdej gospodzie czyhały rzezimieszki gotowe poderżnąć gardło dla kilku srebrnych groszy. W wądołach przy gościńcu też czaiły się hordy żebraków albo zubożałych kmieci, wszyscy na przednówku wygłodniali i skłonni do łupiestwa. Niech go jeno zobaczą z dwiema niewiastami przy boku!
– Pora niespokojna – zaczął ostrożnie. – Nadto zdałoby się trochę poczekać, póki nie wydobrzejecie.
– Myślałam nad tym – przyznała – lecz czas nagli, mnicha zatem prosiłam o radę.
Twardokęsek uniósł brwi. Istotnie, wczoraj wieczorem był u nich na wieczerzy stary braciszek i bardzo sobie chwalił wiedźmi rosołek z gawronów.
– I co on na to? – zapytał z nadzieją, że starowina wyperswadował dziewce szaleństwo, jakim była samotna wyprawa.
Machnęła lekceważąco, lecz twarz wciąż miała pogodną i zbójca wiedział, że prawdziwie polubiła wiekowego kapłana.
– W klasztorze chce nas zatrzymać – powiedziała z pobłażaniem. – Poczciwy to człek, lecz świata nie zna. Uroił sobie, że mnie za mąż wyda, za jednego z krewniaków księcia Piorunka.
– Książę nie dopuści do krewniactwa przybłędy bez dobra i imienia.
– Tak też mu rzekłam. Długo się jeszcze zapierał, że niby osobliwie mi Cion Ceren błogosławił, własną ręką spośród płomieni ocaliwszy, więc nie pozwoli teraz, aby mnie w jego murach ukrzywdzono. Uległ jednak w końcu i uradziliśmy, jakim sposobem najbezpieczniej do Spichrzy dotrzeć.
Zbójca aż spiął się w sobie. Nie wątpił, że zaraz usłyszy coś, co na dobre zburzy resztki jego spokoju.
– Otóż mnich ma znajomków – ciągnęła rudowłosa – co rokrocznie woły do Spichrzy na targ prowadzą. Zgodziliby się nas przygarnąć, jeśli pomożecie przy bydle, a my z wiedźmą przy gotowaniu jadła.
Twardokęsek ze zdumienia zapomniał się nawet rozgniewać.
– Mam być za wolarza? Gnój bydlęcy odgarniać?
Dziewczyna uśmiechnęła się z rozbawieniem.
– W przeciwieństwie do ciebie nie znam chłopskich zwyczajów, ale zdaje mi się, że skoro bydlęta idą, gnój na gościńcu zostaje i nie trzeba go zbierać.
– Lecz smród się człeka trzyma – burknął. – Nigdzie nas do gospody nie wpuszczą. Nawet od studni chłopstwo kamieniami odpędzi.
Zmarszczyła brwi i pojął, że na nic się zda jego opór.
– Przywykniesz – ucięła sucho. – Trzeba jednak, żebyś zawczasu wolarza poznał i wszystko z nim omówił. Braciszek miał wam nagotować dzban miodu w rozmównicy przy furcie i zaraz po zmierzchu gościa się spodziewa. Postaraj się, Twardokęsek. – Obróciła na niego spojrzenie dziwnych zielonych oczu, które przewiercały go na wylot. – Jeśli ci się uda, pojutrze ruszymy w drogę.
– Ale co mam mu rzec?! – zaprotestował zbójca, który nie zdążył się jeszcze dobrze oswoić z myślą o wędrówce w gromadzie wolarzy, a już widział przed sobą nowe trudności. – Wszak będzie się pytał, ktośmy są i jaki nas trafunek do Spichrzy wiedzie.
– Pokładam w tobie wielką ufność – zakpiła, podnosząc się z siedziska. – Coś tam przecież zełgasz.
* * *
Zwierzchnikiem poganiaczy okazał się krępy, ciemnowłosy mężczyzna o imieniu Kuna. Siedział z cynowym kubkiem w dłoni i gapił się w dzban z miodem, który postawił przed nim siweńki mnich. Ale kiedy do izby wszedł zbójca, wolarz uniósł głowę, szacując jego ciężką, przygarbioną sylwetkę.
– Czy wyście kiedy przy wołach robili? – zapytał bez ceremonii. – Darmozjadów mi nie trzeba.
Zbójca zastanawiał się chwilę. Choć pospolicie odziany, poganiacz nosił się z niejaką godnością i spoglądał śmiele, jak ktoś przyzwyczajony, by wypełniano jego polecenia. A skoro od wielu lat popasał na błoniach pod klasztorem, zdołał się należycie w swym fachu wyćwiczyć i zapewne nie weźmie sobie zbędnego ciężaru na plecy. Nabajać trzeba zmyślnie, uznał Twardokęsek, aby go zawczasu nie spłoszyć. A że wcale często spotykał po karczmach wolarzy, wiedział, jak sobie z Kuną poradzić.