Za jej bytności w uścieskiej cytadeli jedną ze służek boga przyłapano na zdrożnej poufałości z młodym dworzaninem. Chłopak okazał się synem jednego ze znaczniejszych rodów z paciornickiego pogranicza, zatem z łaski kniazia i za niechętnym przyzwoleniem kolegium kapłańskiego wysłano go na morze, aby zginął godnie w walce ze zwajeckimi poganami. Za jego kochanicą nikt się nie ujął. Gierasimka pamiętała, że było to dziewczę niespełna szesnastoletnie, które z wybałuszonymi ze zdumienia oczami podziwiało zamkowe dostatki, jakże odmienne od klasztornych porządków. Kiedy sprowadzono ją z więzienia na dziedziniec, jedynie w pokutnym gieźle i z odkrytą głową, potem zaś sądzono w obecności kniazia, żalnickiej księżniczki, dworu i pozostałych służek Zird Zekruna, płakała tylko po cichu i usiłowała zakryć rękami odstające uszy. Chyba niewiele zrozumiała z sentencji wyroku. Za to później, gdy zamurowano ją żywcem w podziemnej katowni, jej krzyki dochodziły aż do kwater kapłanek i nie milkły przez wiele dni. Jeszcze dłużej powracały do Gierasimki w snach. Budziła się w środku nocy, przerażona, że to ją zamknięto w celi z dzbanem wody i pojedynczą świeczką, która wypali się na długo przed tym, nim ona umrze z pragnienia. Wtedy właśnie obiecała sobie, że nigdy nie popełni głupstwa i nie skaże się na podobną śmierć. Dopiła wino, po czym podniosła się i wygładziła suknię.
– Czas na mnie – powiedziała. – Dziękuję wam za poczęstunek.
W tej właśnie chwili do alkierza wszedł oberżysta.
* * *
Szarka z roztargnieniem przeczesywała mokre włosy. Sztywne, wykrochmalone prześcieradło Krotosza miękło już na niej od wilgoci i układało się w coraz łagodniejsze fałdy.
– Jasenka? – rzucił z przekąsem gospodarz. – Kto was za nią weźmie, skoro ona o głowę mniejsza, na gębie smagława i włosy ma ciemniejsze. Przy tym cóż ona by u mnie w łaźni robiła, ni giezłem marnym nieokryta?
Rudowłosa obojętnie wydęła wargi.
– Co niby miałam powiedzieć? Prawdę może? Że chcę wybadać, kto mi wiedźmę pochwycił? Że muszę znaleźć sposób, by ją z cytadeli dobyć? A zastanowiliście się, co będzie, jeśli dzieciaka w Wiedźmiej Wieży wezmą na spytki?
Teraz dopiero Krotosz przeraził się na dobre. Niech no wyjdzie na jaw, pomyślał, co ta szalona dziewka knuje, a żadne z nas głowy nie uniesie.
– Dlatego kłamstwo bezpieczniejsze, a im większy zamęt z niego przyjdzie, tym lepiej – ciągnęła kobieta. – Chłopak zaś i tak we wszystko uwierzy, bez różnicy.
– Spichrza nie Traganka. Tu niewiernym trzeba schlebiać – ostrzegł ją. – Lepiej tedy wiedźmę własnemu losowi zostawcie. Pomóc jej nie zdołacie, tylko nas zgubicie.
Szarka ze zmarszczonymi brwiami skubała skraj prześcieradła. Włosy na jej skroniach przeschły i zaczynały skręcać się w drobne pierścienie.
– A wy jak dziecko. Wydaje się wam, że jeśli oczy szmatą nakryjecie, nikt was nie znajdzie. Nie widzicie, że ktoś na moje życie nastaje? Że nie bez przyczyny zadano sobie trud, aby spośród wszystkich, co do miasta ściągnęli, wyłuskać jedną wiedźmę?
– Mogło się przecież przytrafić, że ją kto rozpoznał – sprzeciwił się Krotosz.
Dziewczyna spojrzała na niego z politowaniem.
– Niby jak, skoro nikt żywy z miasteczek nie uszedł? Nikt więc wiedźmy nie oglądał, jak ze zwierzołakami wespół ludzi mordowała. Nie, jedna tylko niewiasta wydać nas mogła. – Zielone oczy błysnęły w półmroku. – I kiedy ją odnajdę, skrupulatnie mi się ze wszystkiego wytłumaczy.
Nieprzyjemny dreszcz przeszedł Krotoszowi po krzyżu.
– Może się wam o uszy obiło – ciągnęła – czy tu gdzie jakiegoś Psiego Źródła nie znają? Albo Psiego Strumyka? Albo jakiegoś innego miejsca, gdzie by i psy były, i woda?
Krotosz w osłupieniu wyłamywał palce.
– Naprawdę zamierzacie słuchać tych bredni? Wżdy wiedźma głupia, sama nie wie, co gada.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
– Was do wiary nie zmuszam. Ale pomyślcie, ilu takich mądrych i przemyślnych niedowiarków szczuracy zagryźli, a nas głupia wiedźma z opresji wywiodła. Nic, czas się zbierać. Zamierzałam spokojnie na Jaszczyka poczekać, ale widzę, że trzeba co prędzej ruszać. Bo skoro wiedźmę w wieży trzymają, wkrótce i o mnie wiadomość dostaną. Juki mi od skrzydłonia przynieście.
– I co? – zapytał z przekąsem. – Na ulicę wyjdziecie, przeciwko księciu ludzi burzyć? Czy samopas Wiedźmiej Wieży zamyślacie dobywać?
Zimne zielone oczy znów zabłysły i Krotosz pospiesznie zaprzestał kpin. Pamiętał, jak na Tragance pewien dri deonem ni z tego, ni z owego wpadł w szał. Zanim niewolnikom udało się go powstrzymać, wyrżnął na oślep dobry tuzin błagalników bogini.
Skrzydłoń wciąż drzemał na słońcu przy koniowiązie przed kantorkiem, a gromadka gapiów przyglądała mu się ciekawie z drugiej strony ulicy. Mógłby mi kark skręcić jednym uderzeniem skrzydeł, pomyślał Krotosz, z trwogą dotykając grzbietu zwierzęcia. Bestia zaświergoliła śpiewnie, odsłaniając rzędy ostrych zębów, bursztynowe ślepia łypnęły poprzez długie rzęsy. Kapłan szybko cofnął rękę.
Toboły Szarki okazały się zadziwiająco ciężkie, lecz nim zdołał o cokolwiek spytać, dziewczyna wydarła mu je z rąk i znikła za parawanem. Kiedy wychynęła z powrotem, wyglądała prawie jak jedna z najemniczek, co się ostatnimi czasy zbiegały ze wszech stron do Spichrzy, zwabione wieściami o rychłej wojnie. Wdziała coś niby nabijaną ćwiekami tunikę, brudną i osmaloną, aż strach brał. Do pasa przypięła dwa zakrzywione miecze w czarnych pochwach, podobne szabelkom, w jakich lubują się Servenedyjki. Nogi miała w wąskich, skórzanych nogawicach, biodra zaś ledwo przesłonięte postrzępioną spódniczką. Zamotana na szyi chustka kłuła w oczy czystym szkarłatem.
Przygnębiony Krotosz zmierzył wzrokiem całe to ochędostwo, po czym westchnął cicho, nic jednak nie rzekł, aby nie pogarszać sytuacji.
– Ujdzie – oceniła swój strój Szarka. – Dosyć się tu najemniczek kręci. Skrzydłonia puszczę wolno u was w ogrodach. Róże pewnie ucierpią, ale zwierz będzie bezpieczniejszy, niżby miał na gościńcu czekać.
Pochyliła się, zatykając sztylet za cholewę buta.
– Co dalej zamierzacie? – zaniepokoił się.
– Przejdę się zaułkami. – Jej misterne, srebrne kolczyki pobrzękiwały przy każdym słowie. – W karczmach rozpytam o to psie miejsce.
Krotosz się zaperzył.
– Nie licuje wam podobne obejście, sami pojmujecie, że nie licuje! Obręcz dri deonema nosicie! Wam nie przystoi jak byle gamratce po gospodach się włóczyć! Was pokornie u bram winni witać i po szkarłatnym suknie do księcia na zamek prowadzić!
– Kuszące! – Roześmiała się – Ale ja już po szkarłatnym suknie chadzałam i mierna to rozkosz. Księcia Evorintha też nieciekawam. A tak, może co przydatnego usłyszę. Nie uwierzylibyście, ile ludzie w oberżach plotą. Czy wy mnie bierzecie za głupią? – podjęła zmienionym głosem. – Czy też chcecie, żebym po tym czerwonym suknie prosto w tiurmę wlazła? Macie nadzieję, że mnie tutaj usieką, a wy odeślecie na Tragankę obręcz i pisanie, że, ot, głupia była dziewka, tedy ją usiekli, co łatwo przeboleć? Naprawdę sądzicie, że wam życie darują i jeszcze po tym krasnym suknie do bram powiodą, a potem na Tragankę wyprawią? Z obręczą dri deonema w garści? Tedy samiście głupi – hardo zadarła brodę – i z gruntu nieprzydatni.
Ma rację, pomyślał niechętnie Krotosz. Nazbyt wiele ścieżek zbiegło się tego roku w Spichrzy, i każdy próbował ugrać coś dla siebie. A obręcz dri deonema jest niemałą gratką. Niechby tylko wpadła w ręce któremuś z moich drogich konfratrów, sług Nur Nemruta, albo – uchowaj bogini! – samego Zird Zekruna. Srodze mogliby nam wtedy zaszkodzić.
– Sam wam Psi Wykrot pokażę – zdecydował z ociąganiem – bo odwieść was od tego nie potrafię. Ruczaj tam płynie, co do niego brudy ludzie zewsząd znoszą, odkąd zaraza porządnie miasto przetrzebiła i książę pod grzywną zakazał nieczystości na ulice wywalać. Zawżdy się przy nich kręci gromada zdziczałych psów, stąd nazwa poszła. Plugawe miejsce, ale skoro was to ma uszczęśliwić, tedy chodźmy. Choć nic z tego wiedźmiego gadania nie przyjdzie – zastrzegł się.