Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Przylecieli Czesi – Duszan i Jarda – i od razu wyruszyliśmy do Konga. Pierwszą miejscowością po stronie kongijskiej była przydrożna osada – Aba. Stała w cieniu wielkiej zielonej ściany, a ściana była początkiem dżungli, która zaczynała się tu nagle, jak stroma góra na równinie.

W Abie była stacja benzynowa i kilka sklepów. Ocieniały je drewniane, zbutwiałe arkady, pod którymi siedziało kilku mężczyzn, bezczynnych, nieruchomych. Ożyli dopiero, kiedy zatrzymaliśmy się, żeby rozpytać, co nas czeka w głębi kraju i gdzie by można wymienić funty na miejscowe franki.

Byli to Grecy, tworzyli kolonię na wzór setek podobnych, rozrzuconych po świecie już za czasów Herodota. Najwyraźniej ten typ osadnictwa przetrwał wśród nich do dzisiaj.

Miałem w torbie egzemplarz Herodota i kiedy odjeżdżaliśmy, pokazałem go jednemu z żegnających nas Greków. Zobaczył na okładce nazwisko i uśmiechnął się, ale w taki sposób, że nie wiedziałem, czy wyraża swoją dumę, czy też bezradność, że nie ma pojęcia, o kogo chodzi.

Twarz Zopyrosa

Na skraju i trochę na uboczu małego miasteczka Paulis {Kongo, Prowincja Wschodnia) czekamy, bo skończyła nam się benzyna. Stoimy tu, licząc, że ktoś kiedyś będzie tędy przejeżdżać i zechce nam bodaj kanister odstąpić. Zatrzymaliśmy się w jedynym możliwym miejscu – w szkole prowadzonej przez belgijskich misjonarzy, których przeorem jest drobny, wychudły, najwyraźniej poważnie chory abbe Pierre. Ponieważ w kraju trwa wojna domowa, misjonarze uczą dziatwę wojskowej musztry. Dzieci noszą na ramieniu długie i grube kije, maszerują czwórkami, śpiewają i wznoszą okrzyki. Jakiż mają surowy wyraz twarzy, jak zamaszyste są ich ruchy, ileż powagi i przejęcia jest w tej zabawie w wojsko!

Mam polowe łóżko w pustej klasie na końcu szkolnego baraku. Cicho tu, bo odgłosy bojowej musztry dobiegają do mnie ledwie-ledwie. Przed sobą mam klomb pełen kwiatów, bujnych, tropikalnie przerośniętych dalii i gladioli, centurii i jeszcze innych piękności, które widzę po raz pierwszy, a których nazw nie znam.

Mnie też udziela się atmosfera wojny, ale nie tej miejscowej, tylko innej, odległej w miejscu i czasie, jaką król Persów Dariusz toczy przeciw zbuntowanemu Babilonowi, wojny opisanej przez Herodota. Siedzę teraz w cieniu, na ganku i, opędzając się od much i moskitów, czytam jego książkę.

Dariusz jest młodym, dwudziestokilkuletnim mężczyzną, który został właśnie królem najpotężniejszego w tym czasie imperium – perskiego. W tym wielonarodowym imperium coraz to któryś lud podnosi głowę, buntuje się i walczy o niezawisłość. Wszelkie takie powstania i rewolty Persowie tłumią łatwo i bez-względnie, ale oto pojawiła się groźba wielka, niebezpieczeństwo, które może zaważyć na losach państwa, a mianowicie buntuje się Babilon – stolica innego imperium, Babilonii, wcielonej do państwa Persów dziewiętnaście lat wcześniej, w roku 538, przez króla Cyrusa.

Otóż Babilon chce ogłosić niezależność i nie należy się dziwić. Położony na przecięciu szlaków łączących Wschód z Zachodem i Północ z Południem, uchodzi za największe i najbardziej dynamiczne miasto planety. Jest centrum światowej kultury i nauki. Słynie zwłaszcza jako ośrodek matematyki i astronomii, geometrii i architektury. Minie wiek, zanim rolę miasta-świata przejmą po nim greckie Ateny.

Na razie Babilończycy, wiedząc, że na dworze perskim od dawna panowało bezhołowie, że rządzili tam magowie-samozwańcy, wreszcie obaleni w przewrocie pałacowym przez grupę perskich notabli, którzy dopiero co wyłonili spośród siebie nowego króla – Dariusza, przygotowują antyperskie powstanie i ogłoszenie niepodległości. Herodot notuje, że Babilończycy zbuntowali się po bardzo starannych przygotowaniach. Najwyraźniej, pisze, przygotowywali się oni na wypadek oblężenia i, jak sądzę, czynili to całkiem tajemnie.

Teraz w tekście Herodota pojawia się taki passus: Ale kiedy ich bunt stal się sprawą otwartą, tak sobie postąpili. Z wyjątkiem matek, wybrał sobie każdy jedną, jaką chciał ze swojego domu kobietę, a wszystkie pozostałe zebrali razem i udusili. jedną zaś wybrał sobie każdy, by mu przyrządzała jadło, inne udusili, aby nie zjadały zapasów.

Nie wiem, czy Herodot zdawał sobie sprawę z tego, co pisze. Czy się nad tymi słowami zastanawiał? Bo Babilon liczy wówczas, w VI wieku, co najmniej 200-300 tysięcy mieszkańców. Z prostego rachunku wynika więc, że na uduszenie skazano kilkadziesiąt tysięcy kobiet – żon, córek, sióstr, babć, kuzynek, ukochanych dziewczyn.

Nic więcej nasz Grek o tej kaźni nie mówi. Czyją była decyzją? Zgromadzenia Ludowego? Zarządu Miasta? Komitetu Obrony Babilonu? Czy w tej sprawie odbyła się jakaś dyskusja? Czy ktoś protestował? Miał inne zdanie? Kto zdecydował o sposobie zgładzenia tych kobiet? O tym, żeby je właśnie udusić. Czy nie było innych propozycji? Żeby je zakłuć dzidami? Zasiekać mieczami? Spalić na stosach? Wrzucić do przepływającego przez miasto Eufratu?

Pytań jest zresztą więcej. Czy kobiety czekające w domach na mężczyzn, którzy właśnie wrócili z zebrania, gdzie zapadł na nie wyrok, mogą coś wyczytać z ich twarzy? Rozterkę? Wstyd? Ból? Szaleństwo? Małe dziewczynki oczywiście niczego się nie domyślają. Ale starsze? Czy czegoś im instynkt nie podpowiada? Czy wszyscy mężczyźni zgodnie przestrzegają zmowy milczenia? Żadnego nie ruszy sumienie? Żaden nie dostanie ataku histerii? Nie będzie biegać po ulicach i krzyczeć?

A potem? Potem wszystkie zebrali razem i udusili. Więc był jakiś punkt zborny, na który wszyscy musieli się stawić i gdzie odbyła się selekcja. Potem te, które miały żyć, szły na jedną stronę, a te drugie? Byli jacyś strażnicy miejscy, którzy brali podstawiane im dziewczynki i kobiety i po kolei je dusili? Czy też mężowie i ojcowie musieli dusić sami, tyle że na oczach wyznaczonych sędziów, którzy nadzorowali egzekucję? Panowało milczenie? Rozlegały się jęki? Ich jęki? Ich błagania o życie dla niemowląt, dla córek, dla sióstr? Co potem zrobiono z ciałami? Z dziesiątkami tysięcy ofiar? Bo godziwy pochówek to warunek dalszego spokojnego życia, inaczej duch zgładzonych powróci i będzie dręczyć po nocach. Czy odtąd noce Babilonu przerażały mężczyzn? Budzili się? Nawiedzały ich koszmary? Nie mogli spać? Czuli, że demony chwytają ich za gardła?

Aby nie zjadały zapasów. Tak, bo Babilończycy przygotowywali się na długie oblężenie. Znali wartość Babilonu, grodu bogatego i kwitnącego, miasta wiszących ogrodów i złoconych świątyń, i wiedzieli, że Dariusz nie cofnie się i będzie chciał ich pokonać jeśli nie mieczem, to głodem.

Król Persów nie zwleka chwili. Kiedy tylko doszła go wiadomość o buncie, zjednoczył wszystkie swe siły i ruszył przeciw nim; dotarłszy do Babilonu, zaczął go oblegać, lecz mieszkańcy zupełnie nie troszczyli się o oblężenie. I tak Babilończycy wychodzili na blanki murów, tańczyli, drwili sobie z Dariusza i jego wojska, a jeden z nich tak przemówił: – Po co leżycie tu bezczynnie, Persowie, zamiast stąd odejść? Bo nasze miasto wtedy dopiero zajmiecie, gdy mulice porodzą młode. (A mulice są w zasadzie bezpłodne).

Drwili sobie z Dariusza i jego wojska.

Czy możemy wyobrazić sobie tę scenę? Oto pod Babilon ściągnęła największa armia świata. Rozłożyła się obozem wokół miasta, które otaczają potężne mury z cegły mułowej. Są wysokie na kilka metrów i tak szerokie, że ich szczytem może jechać wóz ciągnięty przez cztery konie w rzędzie. W tym murze jest osiem wielkich bram, a całość chroni dodatkowo głęboka fosa. Wobec tego monumentalnego muru armia Dariusza stoi bezradna. W tej części świata proch pojawi się dopiero za tysiąc dwieście lat. Broń palna zostanie wynaleziona dopiero za dwa tysiące lat. Nie ma nawet maszyn oblężniczych: Persowie najwyraźniej nie posiadają taranów, Babilończycy czują się więc niepokonani i bezkarni -nic nie można im zrobić. Zrozumiałe więc, że stojąc na murze, drwili sobie z Dariusza i jego armii. Takiej armii!

26
{"b":"100459","o":1}