Że rzecz tak się miała, słyszałem od kapłanów Hefajstosa w Memfis… a nawet udałem się do Teb i Heliopolis, właśnie dla nich, bo chciałem się przekonać, czy będą zgodni z opowiadaniami z Memfis. Podróżuje więc, żeby sprawdzać, porównywać, uściślać. Słucha ich opowieści o Egipcie, jego rozmiarach i ukształtowaniu, i komentuje: Także to wydawało mi się słuszne, co mi kapłani mówili o kraju. Ma o wszystkim własne zdanie i w powieściach innych szuka jego potwierdzenia.
Herodota najbardziej fascynuje Nil – zagadka tej potężnej i tajemniczej rzeki. Gdzie są jej źródła? Skąd bierze wody? Skąd niesie muł, którym użyźnia ten ogromny kraj? O źródłach Nilu żaden Egipcjanin, Libijczyk czy Grek, z którymi rozmawiałem, nie był w stanie udzielić mi jakiejś wyraźnej odpowiedzi Postanawia więc szukać ich sam, zapuszcza się jak najdalej w Górny Egipt. Mianowicie aż do miasta Elefantyny doszedłem sam jako świadek naoczny, stamtąd zaś już tylko ze słuchu rzecz badałem. Od miasta Elefantyny w górę okolica jest stroma. Dlatego musi się tam do statku przywiązywać z obu stron liny i jakby z zaprzęgiem wołów podróż odbywać, a jeżeli lina się zerwie, to statek, niesiony siłą prądu, zjeżdża w dół. Długość tej jazdy wynosi cztery dni. Nil zaś jest tam kręty jak Meander. Jeszcze dwa miesiące wędruje się i płynie w górę Nilu, aż przybywasz do wielkiego miasta, które zwie się Meroe. Lecz co jest dalej, poza tym, tego nikt nie potrafi wyraźnie powiedzieć, pustynny bowiem jest ten kraj z powodu upału słonecznego.
Porzuca Nil, tajemnicę jego źródeł, zagadkę sezonowego podnoszenia się i opadania wód rzeki, i zaczyna uważnie obserwować Egipcjan, ich sposób bycia, nawyki, obyczaje. Stwierdza, że Egipcjanie mają zwyczaje i obyczaje prawie pod każdym względem przeciwne aniżeli wszystkie inne ludy.
I uważnie, skrupulatnie rejestruje:
Kobiety u nich przebywają na rynku i handlują, a mężczyźni siedzą w domu i przędą… Ciężar noszą mężczyźni na głowie, kobiety na ramionach. Kobiety oddają mocz, stojąc, mężczyźni, kucając. Wypróżniają żołądek w domu, a jadają poza domem, na ulicy, bo myślą tak: co jest nieprzyzwoite, ale konieczne, to musi się robić po kryjomu, co zaś nie jest nieprzyzwoite – otwarcie. Żadna kobieta nie jest kapłanką ani na rzecz boga, ani bogini, ale mężczyźni są kapłanami wszystkich bogów i bogiń. Żywić rodziców nie ma dla synów Żadnego przymusu, jeżeli nie chcą, ale córki bezwarunkowo muszą to robić, choćby nie chciały. Kapłani bogów gdzie indziej noszą długie włosy, a w Egipcie je strzygą.-. Inni ludzie wiodą życie oddzielne od zwierząt domowych, Egipcjanie żyją z nimi razem… Ciasto ugniatają nogami, a glinę rękami. Członki rodne zostawiają inni ludzie takimi, jak je stworzyła natura, a Egipcjanie i ci, którzy się tego od nich nauczyli – obrzezują.
I tak dalej, i dalej ciągnie się długa lista egipskich obyczajów i zachowań, które przybysza z zewnątrz zaskakują i zdumiewają swoją innością, odrębnością i wyłącznością. Herodot mówi: patrzcie, ci Egipcjanie i my, Grecy, jesteśmy tacy różni, a jednocześnie tak dobrze ze sobą żyjemy (bo w Egipcie pełno jest wtedy greckich kolonii, których mieszkańcy przyjaźnie współżyją z miejscowym żywiołem). Tak, Herodot nigdy nie oburza się i nie potępia inności, lecz stara się poznać ją, zrozumieć i opisać. Odrębność? Ona ma tylko podkreślać jedność, stanowić o jej żywotności i bogactwie.
Cały czas wraca do swojej wielkiej pasji, niemal obsesji. Jest nią wytykanie swoim pobratymcom pychy, zarozumialstwa, przekonania o własnej wyższości (to właśnie z greckiego pochodzi słowo barbaros – oznaczające mówiącego nie-po-grecku, bełkotliwie, niezrozumiale, a tym samym kogoś niższego, gorszego). Tę skłonność do zadzierania nosa Grecy zaszczepili później innym Europejczykom i ją właśnie zwalcza Herodot na każdym kroku. Czyni to również, zestawiając Greków i Egipcjan – jakby celowo jechał do Egiptu, żeby tam właśnie zebrać materiał i dowody na swoją filozofię umiarkowania, skromności i zdrowego rozsądku.
Zaczyna od sprawy zasadniczej, transcendentalnej – skąd Grecy wzięli swoich bogów? Skąd oni pochodzą? – Jak to skąd – odpowiadają Grecy – toż to są nasi bogowie! – A nie – mówi bluźnierczo Herodot – naszych bogów wzięliśmy od Egipcjan!
Jak to dobrze, że mówi to w świecie, w którym nie ma jeszcze środków masowego przekazu i słyszy to lub czyta tylko garstka ludzi. Gdyby jego pogląd rozszedł się szeroko, Grek zostałby natychmiast ukamienowany, spalony na stosie! Ale ponieważ Herodot żyje w epoce przedmedialnej, może bezpiecznie mówić, że uroczyste zgromadzenia, pochody i procesje błagalne pierwsi wśród ludów ustanowili Egipcjanie, a dopiero od nich nauczyli się Grecy. O wielkim herosie greckim – Heraklesie: nie Egipcjanie od Greków, ale Grecy od Egipcjan imię Heraklesa przejęli… że tak się rzecz ma, na to posiadam między innymi wielu dowodami i ten także, iż rodzice tego Heraklesa Amfitrion i Alkmena oboje po przodkach pochodzili Z Egiptu… Herakles jest więc prastarym bogiem u Egipcjan. Jak sami mówią, siedemnaście tysięcy lat upłynęło od czasu, kiedy z ośmiu bogów powstało dwunastu, z których, jednym, jak sądzę, był Herakles. Chcąc o tym uzyskać jakąś pewną wiadomość od ludzi, którzy mogli mi jej udzielić, popłynąłem nawet do Tyru w Fenicji, bo tam, słyszałem, znajduje się świątynia poświęcona Heraklesowi. I widziałem, jak bogato była zaopatrzona w liczne dary wotywne. Wdałem się w rozmowę z kapłanami boga i zapytałem ich, ile czasu minęło od chwili wzniesienia tej świątyni. Ale przekonałem się, że ich odpowiedź nie zgadza się z tym, co mówią Grecy…
To, co uderza w tych dociekaniach, to ich świecki charakter, w gruncie rzeczy – nieobecność sacrum i towarzyszącego mu zwykle podniosłego, namaszczonego języka. W tej historii bogowie nie są kimś nieosiągalnym, nieograniczonym, nadziemskim – dyskusja jest rzeczowa, toczy się wokół tematu, kto wymyślił bogów: Grecy czy Egipcjanie?
Widok z minaretu
Spór Herodota z jego ziomkami nie dotyczy samego istnienia bogów (świata bez tych Wyższych Bytów nasz Grek, być może, nie umiałby sobie wyobrazić), ale tego, kto od kogo zapożyczył ich imiona i wyobrażenia. Grecy twierdzili, że ich bogowie są częścią ich rodzimego świata i z niego się wywodzą, natomiast Herodot stara się udowodnić, że cały swój panteon, a przynajmniej jego znaczną część, wzięli oni od Egipcjan.
I tu, żeby wzmocnić swoje stanowisko, sięga po argument jego zdaniem nieodparty – argument czasu, starszeństwa, wieku: która kultura jest starsza, pyta, grecka czy egipska? I zaraz odpowiada: Gdy przede mną pisarz Hekatajos podał w Tebach swój rodowód obejmujący piętnaście pokoleń, bo szesnaste odnosił już do boga, uczynili mu kapłani Zeusa to samo co mnie, który swojego rodowodu nie podawałem. A mianowicie wprowadzili mnie do wnętrza świętego przybytku, który był wielki, i pokazując, wyliczyli mi drewniane kolosy… w liczbie trzysta czterdzieści pięć (dla wyjaśnienia – Hekatajos to Grek, a kolosy są egipskie i każdy z nich symbolizuje jedno pokolenie). Patrzcie więc, Grecy, zdaje się mówić Herodot, nasz rodowód sięga zaledwie piętnastu pokoleń wstecz, a Egipcjan – aż trzystu czterdziestu pięciu. Zatem któż l u od kogo miał zapożyczać bogów, jeśli nie my od Egipcjan, o wiele od nas starszych? I żeby bardziej wyraziście uświadomić rodakom przepaść czasu historycznego dzielącą te dwa narody, precyzuje: przecież trzysta pokoleń ludzkich oznacza dziesięć tysięcy lat, bo trzy pokolenia ludzkie wynoszą sto lat. I przytacza zdanie kapłanów egipskich, że w tym czasie nie zjawił się żaden nowy bóg w postaci ludzkiej. Tak więc, zdaje się konkludować Herodot, bogowie, których uznajemy za naszych, istnieli już w Egipcie od ponad dziesięciu tysięcy lat!
Ale jeżeli przyjąć, że Herodot ma rację i że nie tylko bogowie, ale i cała kultura przyszły do Grecji (to jest do Europy) z Egiptu (to jest z Afryki), można będzie wówczas postawić tezę