Pierwszą reakcją Kserksesa na klęskę był strach. Ogarnął go wielki lęk. Przede wszystkim odsyła do Persji kilku naturalnych synów, którzy towarzyszyli mu w drodze. Jako opiekuna daje im Hermotimosa, rodem z Pedasos, który wśród eunuchów króla zajmował ważną pozycję.
Losy tego człowieka bardzo interesują Herodota, więc pisze o nich szczegółowo: Nikomu z tych, których znam, nie udało się lepiej zemścić na kimś, kto wyrządził mu krzywdę, niż owemu Hermotimosowi. Kiedy mianowicie został pojmany przez nieprzyjaciół i wystawiony na sprzedaż, kupił go Panionios z Chios, który zarabiał na życie najhaniebniejszym zajęciem. Ilekroć nabył urodziwych chłopców, kastrował ich, wywoził do Sardes i do Efezu i sprzedawał
za wielkie pieniądze. Albowiem u barbarzyńców eunuchowie są bardziej cenieni od wszystkich innych chłopców, z powodu ich bezwzględnej wierności. Panionios więc, między wielu innymi rzezańcami, wykastrował także Hermotimosa. Ale ten niezupełnie był nie
szczęśliwy, bo dostał się z Sardes do króla wraz z innymi podarkami i był najbardziej przez Kserksesa ceniony ze wszystkich eunuchów.
Otóż kiedy król rozkazał Persom ruszyć przeciw Atenom, a sam znajdował się w Sardes, udał się Hermotimos, aby załatwić jakąś sprawę, do tej okolicy Myzji, którą zamieszkują Chioci, i spotkał tam Panioniosa. Poznawszy go, przemówi doń wielu przyjaznymi słowy i obiecał mu odwdzięczyć się wszelkim dobrem, jeżeli swoich domowników przewiezie i zamieszka w Sardes. Jakoż Panionios z radością przyjął jego propozycję i przeniósł się tam z żoną i dziećmi. Ale skoro go Hermotimos z całą rodziną dostał, tak mu powiedział: O ty, który z najhaniebniejszego w świecie rzemiosła czerpałeś środki do życia, cóż złego uczyniłem ja sam, albo ktoś z moich, że z mężczyzny zrobiłeś ze mnie nic? Myślałeś, że przed bogami ukryje się to, coś wówczas popełnił? Lecz oni ciebie, coś łotrostwa dokonał, oddali w moje ręce, tak że nie będziesz użalał się na wymiar kary, jaki ode mnie otrzymasz! I kazał przyprowadzić przed swe oblicze synów Panioniosa i zmusił go, aby wyciął męskość własnym swoim czterem synom, co on pod przymusem wykonał; gdy się z tym uporał, zmuszono jego synów, żeby wykastrowali ojca… W ten sposób Panioniosa dosięgła zemsta…
Zbrodnia i kara, krzywda i zemsta, wcześniej czy później, ale zawsze idą w parze. Tak w stosunkach między jednostkami, jak i między narodami. Kto pierwszy zaczyna wojnę, a więc w przekonaniu Herodota popełnia zbrodnię, tego ostatecznie, natychmiast lub za jakiś czas, spotka zemsta, kara. Ta relacja, to sprzężenie zwrotne są najgłębszą istotą losu, sensem nieodwracalnego przeznaczenia.
Zaznał tego Panionios, teraz przyszła kolej na Kserksesa. W wypadku Króla Królów sprawa jest trudniejsza, bo jest on zarazem symbolem narodu i imperium. W Suzie Persowie, dowiedziawszy się o zagładzie floty pod Salaminą, nie rozdzierają szat, drżą tylko o los króla, żeby nic mu się nie stało. Dlatego kiedy wraca do Persji, jego wjazd jest uroczysty i okazały – ludzie cieszą się i oddychają z ulgą; co tam tysiące poległych i zatopionych, co tam roztrzaskane okręty, najważniejsze, że król jest żywy i że jest znowu z nami!
Kserkses uchodzi z Grecji, ale zostawia w niej część armii. Na jej wodza mianuje zięcia Dariusza a swojego kuzyna – Mardoniosa.
Mardonios zaczyna ostrożnie. Najpierw, nie spiesząc się, spokojnie spędza zimę w Tesalii. Potem wysyła umyślnego do różnych wyroczni, aby poznać ich wyroki. Kierując się nimi, wysłał w poselstwie do Aten spokrewnionego z Persami Macedończyka Aleksandra. Sądził bowiem, że w ten sposób pozyska sobie Ateńczyków, o których słyszał, że są narodem licznym i dzielnym, i wiedział, że głównie Ateńczycy zadali ciosy, które dotknęły Persów na morzu, Spodziewał się, że gdy ich pozyska, łatwo opanuje morze, na lądzie zaś uważał się za znacznie silniejszego. Rozumował więc, Że w ten sposób zapanuje nad Grecją.
Aleksander przybywa do Aten i tam próbuje przekonać ich mieszkańców, aby nie prowadzili z Persami wojny i próbowali się z ich królem pogodzić, inaczej bowiem zginą, jako że potęga króla jest nadludzka, a jego ramię bardzo długie.
Na co jednak Ateńczycy taką mu dali odpowiedź: My sami wiemy, że Pers posiada potęgę o wiele większą niż my, tak że nie trzeba nam tego przypominać. Ale mimo to, przywiązani do wolności, będziemy się bronić, jak potrafimy… Oznajmij Mardoniosowi, Że Ateńczycy oświadczają: Dopóki słońce tę samą będzie drogę odbywać co teraz, my nigdy nie porozumiemy się z Kserksesem, lecz broniąc się, wyruszymy przeciw niemu, ufni w pomoc bogów i herosów, których świątynie i posągi on spalił…
A
Spartanom, którzy przybyli do Aten, bojąc się, że one porozumieją się z Persami, powiedzieli: Dobrze znacie sposób myślenia Ateńczyków – że ani nigdzie na świecie nie ma tyle złota, ani nie ma na ziemi tak pięknego i żyznego kraju, który przyjęlibyśmy za to, aby stanąć po stronie Persa i zniewolić z nim Grecję… Wiedzcie zatem… że dopóki choć jeden Ateńczyk zostanie przy życiu, my nigdy nie porozumiemy się z Kserksesem…
Po tych słowach Aleksander i Spartanie opuścili Ateny.
Znika czas
To już nie była Addis Abeba, tylko Dar es-Salaam – miasto nad zatoką wyrzeźbioną w tak idealne półkole, że mogła to być jedna z setek łagodnych zatok greckich przeniesiona tu, na wschodnie wybrzeże Afryki. Morze było zawsze spokojne; drobne, powolne fale, wydając cichy, rytmiczny plusk, bez śladu tonęły w ciepłym nadbrzeżnym piasku.
W tym mieście, liczącym nie więcej niż dwieście tysięcy mieszkańców, zbiegało się i mieszało pół świata. Już sama nazwa Dar es-Salaam, co po arabsku znaczy „Dom Pokoju", wskazywała na jego związki z Bliskim Wschodem (związki zresztą niesławne, bo tędy Arabowie wywozili afrykańskich niewolników). Ale centrum miasta zajmowali przede wszystkim Hindusi i Pakistańczycy, ze wszystkimi odmianami języków i wyznań, już wewnątrz ich cywilizacji: byli tu i Sikhowie, i wyznawcy Agi Khana, muzułmanie i katolicy z Goa. Osobne kolonie tworzyli imigranci z wysp Oceanu Indyjskiego – z Seszeli i Komorów, Madagaskaru i Mauritiusa, urodziwa, piękna rasa powstała z wy-
mieszania i związków najróżniejszych ludów Południa. Później zaczęło także przyjeżdżać i mieszkać tu tysiące Chińczyków, budowniczych, linii kolejowej Tanzania-Zambia.
Europejczyka, który po raz pierwszy zetknął się z taką różnorodnością ludów i kultur, jaką widział w Dar es-Salaam, uderzało nie tylko to, że poza Europą istnieją jeszcze jakieś inne światy o tym w końcu, przynajmniej teoretycznie, od jakiegoś czasu wiedział – ale to przede wszystkim, że te światy spotykają się, kontaktują, mieszają i współżyją bez pośrednictwa i niejako bez wiedzy i zgody Europy. Przez wiele wieków była ona centrum świata w sensie tak dosłownym i oczywistym, iż obecnie z trudem docierało do świadomości Europejczyka, że bez niego i poza nim ludy i cywilizacje prowadzą własne życie, mają osobne tradycje i odrębne problemy. I że to raczej on był przybyszem, kimś obcym, a jego świat – rzeczywistością odległą i abstrakcyjną.
Pierwszym, który uświadomił sobie wielość świata jako jego istotę, był Herodot. – Nie, nie jesteśmy sami – mówi on Grekom w swoim dziele i żeby to udowodnić, odbywa swoje podróże do krańców ziemi. – Mamy sąsiadów, ci z kolei mają swoich sąsiadów, a wszyscy razem zaludniamy jedną planetę.
Dla człowieka żyjącego dotąd w swojej małej ojczyźnie, której obszar mógł z łatwością przemierzyć piechotą, ten nowy, planetarny wymiar rzeczywistości był odkryciem, zmieniał jego obraz świata, nadawał mu nowe proporcje i ustalał nieznane skale wartości.
Jednocześnie Herodot, podróżując i docierając do różnych plemion i ludów, widzi i notuje, że każde z nich ma swoją własną historię, że dzieje się ona niezależnie, ale i równolegle z inny-mi, że, słowem, historia ludzkości przypomina wielki kocioł, którego powierzchnia jest w stanie ciągłego wrzenia, nieustannych zderzeń niezliczonych drobin poruszających się po swoich orbitach spotykających się i przecinających w nieskończonej ilości punktów.