To jego pierwotny zamiar. Ale w miarę coraz to nowych wypraw świat rozrasta mu się, rozmnaża, ogromnieje. Okazuje się, że za Egiptem jest jeszcze Libia, a za nią – ziemia Etiopów, czyli Afryka, że na Wschodzie, po przebyciu wielkiej Persji (na co trzeba ponad trzech miesięcy szybkiego marszobiegu), jest wyniosły i niedostępny Babilon, a potem nie wiadomo gdzie kończąca się ojczyzna Indów, że na Zachodzie Morze Śródziemne sięga daleko, do Abyli i Słupów Heraklesa, a potem, jak mówią, jest jeszcze nawet morze następne, a na Północy też są morza i stepy, i lasy zamieszkane przez niezliczone ludy scytyjskie.
Starszy od Herodota Anaksymander z Miletu (piękne miasto w Azji Mniejszej) stworzył pierwszą mapę świata. Według niego, ziemia ma kształt walca. Na górnej powierzchni mieszkają ludzie. Jest ona otoczona niebiosami. Równo oddalona od wszystkich ciał niebieskich, unosi się zawieszona w powietrzu. Różne inne mapy świata powstają w tamtej epoce. Najczęściej ziemia jest na nich płaską, owalną tarczą otoczoną ze wszystkich stron wodami wielkiej rzeki Okeanos. Okeanos jest nie tylko granicą ziemi, ale także źródłem wód dla wszystkich rzek świata.
Centrum tego świata było Morze Egejskie, jego wybrzeża i wyspy. Stąd Herodot wyrusza na swoje wyprawy. Im dalej posuwa się ku krańcom ziemi, tym częściej coś nowego napotyka. Jest pierwszym, który odkrywa wielokulturową naturę świata. Pierwszym, który przekonuje, że każda kultura wymaga akceptacji i zrozumienia. I aby ją pojąć, trzeba ją
najpierw poznać. Czym kultury różnią się od siebie? Przede wszystkim – obyczajami. Powiedz mi, jak się ubierasz, jak się zachowujesz, jakie masz zwyczaje, jakim bogom oddajesz cześć – a powiem ci kim jesteś. Człowiek nie tylko tworzy kulturę i mieszka w niej, człowiek nosi ją w sobie, człowiek jest kulturą.
Herodot, który wie o świecie bardzo dużo, nie wie o nim jednak wszystkiego. Nigdy nie słyszał o Chinach czy Japonii, nie wiedział o Australii ani Oceanii, nie przeczuwał, że istnieje i kwitnie wielki kontynent amerykański, ba, nie wiedział nic bliższego o Europie Zachodniej i Północnej. Świat Herodota jest śródziemnomorsko-bliskowschodni, to słoneczny świat mórz i jezior, wysokich gór i zielonych dolin, oliwki i wina, prosa i jagniąt, pogodna Arkadia, która co kilka lat spływa krwią.
Szczęście i nieszczęście Krezusa
Szukając odpowiedzi na najważniejsze dla niego pytanie, a mianowicie – skąd wziął się konflikt między Wschodem i Zachodem, dlaczego panują między nimi wrogie stosunki, Herodot zachowuje się bardzo ostrożnie. Nie wola: ja wiem! ja wiem! Przeciwnie, sam kryje się w cień, a wystawia do odpowiedzi innych. Tymi innymi są w tym wypadku znawcy dziejów wśród Persów. Otóż owi uczeni Persowie, mówi Herodot, twierdzą, że sprawcami światowego konfliktu Wschód-Zachód nie są ani Grecy, ani Persowie, ale trzeci lud, ruchliwi zawodowi handlarze – Fenicjanie. Ci to Fenicjanie zapoczątkowali proceder porywania kobiet i on to właśnie dał początek całej tej globalnej zawierusze.
I tak – Fenicjanie porywają w greckim porcie Argos królewską córkę imieniem I o i wywożą statkiem do Egiptu. Potem kilku Greków ląduje w fenickim mieście Tyros i porywa stamtąd królewską córkę Europę. Inni Grecy porywają królowi Kolchów jego córkę – M e d e ę. Z kolei Aleksander z Troi porywa Helenę, żonę greckiego króla Menelaosa, i wywozi ją do Troi. W odwecie Grecy najeżdżają na Troję. Wybucha wielka wojna, której dzieje unieśmiertelnił Homer.
Herodot cytuje komentarz perskich mędrców:
Zdaniem Persów, porywać niewiasty jest czynem ludzi niesprawiedliwych, ale z powodu porwanych zawzięcie uprawiać dzieło Zemsty mogą tylko nierozumni; rozsądni ludzie zgoła nie troszczą się o porwane kobiety; boć przecież to jasne, że gdyby same nie chciały, nie zostałyby uprowadzone. I na dowód przytacza sprawę greckiej królewny Io, tak jak przedstawiają ją Fenicjanie: Twierdzą oni, że nie drogą porwania zawieźli ją do Egiptu, lecz że w Argos miała ona stosunek z kapitanem okrętu, a kiedy zauważyła, że jest brzemienna, z obawy, żeby jej sprawka nie wyszła na jaw przed rodzicami, sama dobrowolnie z Fenicjanami odpłynęła.
Dlaczego Herodot zaczyna swój wielki opis świata od błahej (zdaniem mędrców perskich) sprawy wzajemnego porywania dziewczyn? Bo respektuje prawo medialnego rynku: historia, żeby ją dobrze sprzedać, musi być ciekawa, musi zawierać odrobinę pieprzu, coś sensacyjnego, jakiś dreszcz. A te właśnie warunki spełniają opowieści o porwaniach kobiet.
Herodot żyje na przełomie dwóch epok – dominuje jeszcze tradycja przekazu ustnego, a czas historii pisanej dopiero się zaczyna. Otóż możliwe, że rytm życia i pracy Herodota wyglądał następująco: odbywał on daleką podróż, w czasie której zbierał materiały, a następnie wracał, jeździł po różnych miastach greckich, organizował coś w rodzaju wieczorów autorskich i opowiadał o doświadczeniach, wrażeniach i obserwacjach ze swoich wędrówek. Być może żył z tych spotkań, a także opłacał z nich następne podróże, zależało mu więc, aby mieć jak największe audytorium, ściągnąć tłum ludzi. Dobrze więc było zaczynać od rzeczy, która przykułaby uwagę, wzbudziła ciekawość, miała posmak sensacji. W całym jego dziele coraz to pojawiają się wątki mające poruszyć, zaskoczyć, zdumieć publiczność, która bez tych podniet, znudzona, rozeszłaby się przed czasem, zostawiając mówcę z pustą sakiewką.
Ale w relacjach o porwaniu kobiet szło nie tylko o łatwą sensację, o wątki dwuznaczne i pikantne. Bowiem już tu, na samym początku swoich dociekań, próbuje on sformułować swoje pierwsze prawo historii. Ambicja ta brata się stąd, że Herodot zebrał w swoich podróżach mnóstwo materiału z różnych epok i miejsc i że chciał ustalić i zdefiniować jakąś zasadę porządkującą ten na pierwszy rzut oka chaotyczny i nieprzebrany zbiór faktów. Czy w ogóle możliwe jest ustalenie takiej zasady? Herodot odpowiada, że tak. Jest nią mianowicie odpowiedź na pytanie: kto zaczął? Kto pierwszy wyrządził krzywdę? Mając przed oczyma to pytanie, łatwiej nam już poruszać się po zaplątanych i zawiłych meandrach historii, objaśniać sobie, jakie poruszają nią racje i siły.
Zdefiniowanie i świadomość tego prawa są niezmiernie ważne, ponieważ w świecie Herodota (nawet i dziś w różnych społecznościach) żywotne jest odwieczne prawo zemsty, prawo odwetu, oka za oko. Zemsta jest zresztą nie tylko prawem – jest najświętszym obowiązkiem. Kto nie dopełni obowiązku zemsty, będzie wyklęty przez swoją rodzinę, klan, społeczność. Obowiązek zemsty ciąży nie tylko na mnie – członku plemienia skrzywdzonego. Muszą go dopełniać także bogowie, a nawet bezosobowy i ponadczasowy Los.
Jaką funkcję spełnia zemsta? Strach przed zemstą, przed jej nieuchronnością i grozą, powinien powstrzymać każdego z nas przed popełnieniem czynu niegodnego i szkodzącego innemu. Powinien być hamulcem, głosem opamiętania. Jeżeli jednak okaże się on nieskuteczny i ktoś popełni czyn krzywdzący innych, jego sprawca uruchomi łańcuch zemsty, mogący ciągnąć się przez pokolenia, ba, przez wieki.
Jest jakiś ponury fatalizm w mechanizmie zemsty. Jest coś nieuchronnego i nieodwracalnego. Bo nagle spotyka cię nieszczęście i nie możesz dociec – dlaczego? Co się takiego stało?
A to po prostu dosięgła cię zemsta za zbrodnie twojego żyjącego dziesięć pokoleń temu prapraojca, o którego istnieniu nawet nie wiedziałeś.
Drugie prawo Herodota, dotyczące nie tylko historii, ale i życia człowieka, brzmi: szczęście ludzkie nigdy nie jest trwale. I nasz Grek dowodzi tej prawdy, opisując dramatyczne, przejmujące losy króla Lidów – Krezusa, podobne do przypadku biblijnego Hioba, którego Krezus, być może, był prototypem.
Lidia, jego królestwo, była potężnym państwem azjatyckim położonym między Grecją i Persją. W nim to, w swoich pałacach, Krezus nagromadził wielkie bogactwa, cale góry złota i srebra, z których słynął na świecie i które chętnie pokazywał odwiedzającym go gościom. Działo się to w połowie VI wieku przed Chrystusem, na kilkadziesiąt lat przed urodzeniem Herodota.