III. Scena zemsty (ukrzyżowanie):
W Sestos i okolicy rządzi w tym czasie wyznaczony przez Kserksesa satrapa – Artayktes, człowiek okrutny, bezbożny i skorumpowany, który nawet króla, gdy wyruszył przeciw Atenom, oszukał. Herodot zarzuca mu, że nakradł złota, srebra i wszelkich innych kosztowności, a także, że w świętych przybytkach uprawiał seks z kobietami.
Otóż Grecy, ścigając niedobitki armii perskiej i chcąc zniszczyć mosty na Hellesponcie, którymi armia Kserksesa przeszła do Grecji, dotarli do najlepiej ufortyfikowanego miasta Persów po stronie europejskiej – Sestos, i zaczęli je oblegać. Z początku jednak długo nie mogli miasta zdobyć. Żołnierze greccy chcieli nawet wrócić do domu, ale ich wodzowie nie zezwalali im na to. Tymczasem w Sestos wyczerpują się resztki zapasów i oblężonych zaczyna dziesiątkować głód. Ludzie w mieście doszli już do kresu udręki, tak że skórzane taśmy od łóżek warzyli i zjadali. Gdy zaś i tych już nie mieli, nocą uciekli Persowie z Artayktesem… zszedłszy z muru w tyle, gdzie najmniej stało oblegających.
Grecy rzucili się za nimi w pościg. Artayktes i jego ludzie… dogonieni, bronili się przez długi czas i jedni polegli, drugich żywcem pojmano. Grecy zaprowadzili ich, razem związanych, do Sestos, a wraz z nimi też skowanego Artayktesa i jego syna. Następnie wyprowadzili go na wybrzeże, z którego Kserkses przerzucił most, albo, jak inni opowiadają, na wzgórze powyżej miasta Madytos i przybili go do drewnianej belki tak, że z niej zwisał, a następnie na jego oczach ukamienowali mu syna na śmierć.
Herodot nie mówi nam, czy ukrzyżowany ojciec jeszcze żyje, kiedy kamieniami rozłupują synowi głowę. Czy zwrot „na jego oczach" ma znaczenie dosłowne, czy tylko metaforyczne? Być może Herodot nie pytał świadków o ten drażliwy i ponury szczegół. A może sami świadkowie nie umieli mu odpowiedzieć, bo znali historię tylko z czyichś opowieści?
IV. Scena retrospektywna (czy szukać lepszego kraju?):
Herodot przypomina, że przodkiem ukrzyżowanego Artayktesa był niejaki Artembras, który kiedyś przedłożył panującemu wówczas królowi Persów – Cyrusowi Wielkiemu, akceptowaną przez jego rodaków, a brzmiącą następująco propozycję: „Skoro Zeus udziela Persom, a tobie szczególnie, Cyrusie, takiej hegemonii, wyemigrujmy z tego małego, a ponadto skalistego kraju, jaki posiadamy, i weźmy sobie inny, lepszy- Bo kiedyż nadarzy się lepsza po temu sposobność niż teraz, kiedy panujemy nad tylu ludami i nad całą Azją?".
Cyrus nie był zachwycony tą propozycją. Owszem, powiedział – możecie to zrobić, ale bądźcie przygotowani, że nie będziecie już rządzącymi, ale rządzonymi, jako że w krajach łagodnych rodzą się zwykle miękcy ludzie. Jest bowiem rzeczą niemożliwą, powiedział,
aby ten sam kraj dawał jednocześnie wspaniałe plony i tęgich wojowników. Przekonani opinią Cyrusa Persowie odstąpili od swojego zamiaru. Woleli żyć w trudnym kraju i panować, niż uprawiać żyzne ziemie i być niewolnikami.
Przeczytałem to ostatnie zdanie książki i położyłem ją na stoliku. Kadzidlane czary Abdou dawno przestały działać, znowu wszędzie kłębiły się roje muszek, moskitów i ciem. Teraz były nawet bardziej niespokojne i natarczywe. Poddałem się i uciekłem z tarasu.
Rano poszedłem na pocztę nadać korespondencję do kraju. W okienku czekała na mnie depesza. Mój dobry, opiekuńczy szef – Michał Hofman, prosił, aby jeśli nic w Afryce nie dzieje się nadzwyczajnego, przyjechać na rozmowy. Jeszcze kilka dni byłem w Dakarze, a potem pożegnałem Mariem i Abdou, pospacerowałem wąziutkimi, krętymi uliczkami Goree i poleciałem do kraju.
Odkrycie Herodota
Jeszcze przed wyjazdem z Goree któregoś wieczoru odwiedził mnie kolega, czeski korespondent, którego poznałem kiedyś w Kairze -Jarda. On też przyjechał do Dakaru na Festiwal Sztuki Czarnych. Chodziliśmy godzinami po wystawach, starając się odgadnąć sens i przeznaczenie masek i rzeźb Banbara, Makonde czy Ife. Wszystkie miały dla nas groźny wygląd. Oglądane w nocy, w migotliwym świetle ognisk i pochodni, mogły ożywać, budzić lęk i grozę.
Teraz rozmawialiśmy o trudnościach pisania o sztuce afrykańskiej w krótkim artykule, w kilku słowach. Byliśmy rzuceni w inny, nie znany nam przedtem świat, znając tylko nasze pojęcia i słownictwo, którymi nie sposób było oddać to, co tu mogliśmy zobaczyć. Świadomi tych problemów, byliśmy wobec nich bezradni.
Gdybyśmy żyli wczasach Herodota, Jarda i ja bylibyśmy Scytami, jako że oni właśnie zamieszkiwali naszą część Europy. Na rączych koniach, które tak zachwycały Greka, hasalibyśmy po lasach i polach, strzelając z łuków i pijąc kumys. Herodot bardzo by się nami interesował, pytał o obyczaje i wierzenia, o to co jemy i w co się odziewamy. Następnie opisał by dokładnie, jak to wciągając Persów w pułapkę śnieżnej zimy i siarczystego mrozu, pokonaliśmy ich armię, i jak ścigany przez nas wielki król Dariusz ledwie uszedł z życiem.
W czasie tej rozmowy Jarda zauważył, że na stoliku leży książka Herodota. Zapytał mnie, jak na nią trafiłem. Opowiedziałem mu, jak dostałem tę książkę na drogę i jak w miarę jej czytania zacząłem jednocześnie odbywać dwie podróże, jedną – wykonując swoje zadania reporterskie, i drugą – śledząc wyprawy autora Dziejów. Od razu dodałem, że tytuł Dzieje czy Historie mija się, moim zdaniem, z istotą rzeczy. W tamtych czasach greckie słowo „historia” znaczyło raczej „badania” czy „dociekania”, i to właśnie określenie bardziej odpowiadałoby zamiarom i ambicjom autora. Nie siedział on przecież w archiwach i nie pisał dzieła akademickiego, jak to przez wieki robili później uczeni, ale chciał dociec, poznać i opisać, jak codziennie powstaje historia, jak ludzie ją tworzą, jak to się dzieje, że jej kierunek jest często sprzeczny z ich staraniami i oczekiwaniami. Czy o tym decydują bogowie, czy też człowiek na skutek swoich ułomności i ograniczeń nie potrafi mądrze i racjonalnie kształtować swojego losu?
– Kiedy – powiedziałem Jardzie – zacząłem czytać tę książkę, zadałem sobie pytanie, w jaki sposób autor zbierał do niej materiał. Przecież nie było jeszcze bibliotek, opasłych archiwów, teczek z wycinkami prasowymi ani niezliczonych baz danych. Ale już na pierwszych stronach Herodot odpowiada na to, pisząc na przykład: Znawcy dziejów wśród Persów mówią… albo Fenicjanie twierdzą, że…, i dodaje: Tak tedy mówią Persowie, a tak Fenicjanie, ja zaś nie będę tu rozstrzygać, czy rzecz miała się tak, czy inaczej, inaczej kim jednak z pewnością wiem, że pierwszy zawinił przeciw Grekom, tego wskażę, a potem pójdę dalej w swoim opo-
władaniu, przechodząc zarówno przez małe, jak i przez wielkie skupiska ludzi. Wszak wiele z tych, co były w dawnych czasach wielkie, stało się małymi, a te, które w moich czasach są wielkie, dawniej były małe. Wiedząc zatem, że szczęście ludzkie nie pozostaje długo w tym samym miejscu, wspomnę na równi o jednych i o drugich.
Ale skąd Herodot – Grek, mógł wiedzieć, co mówią mieszkający daleko Persowie czy Fenicjanie, mieszkańcy Egiptu czy Libii? Stąd, że do nich podróżował, pytał, obserwował, i z tego, co mu inni powiedzieli i co sam zobaczył, gromadził swoją wiedzę. Czyli jego pierwszym działaniem była podróż. Ale czy nie jest tak w wypadku wszystkich reporterów? Że naszą pierwszą myślą jest przede wszystkim wyruszyć w drogę? Droga jest źródłem, jest skarbnicą, jest bogactwem. Dopiero w drodze reporter czuje się sobą, czuje się w domu.
Czytając Herodota, stopniowo odnajdywałem w nim bratnią duszę. Co wprawiało go w ruch? Skłaniało do działania? Kazało podejmować trudy podróży, ryzykować kolejne wyprawy? Myślę, że ciekawość świata. Pragnienie, żeby tam być, za wszelką cenę to zobaczyć, koniecznie to przeżyć.