— Nie.
— Bo ja nie wiedziałem, śmiać się czy płakać nad swoim zasranym losem. Żal mi się zrobiło kupczyny, patrzeć me mogłem, jak się trzęsie, zaprosiłem do środka, ugościłem, na odjezdnym nasypałem złota i kamyków do worka. Trzeba ci wiedzieć, ze w podziemiu zostało sporo dobra, jeszcze z tatuniowych czasów, nie bardzo wiedziałem, co z tym począć, mogłem sobie pozwolić na gest. Kupiec promieniał, dziękował, aż się cały opluł. Musiał się gdzieś pochwalić swoją przygodą, bo nie minęły dwa miesiące, a przybył tu drugi kupiec. Miał ze sobą przygotowany spory worek. I córkę. Też sporą.
Nivellen wyciągnął nogi pod stołem, przeciągnął się, aż fotel zatrzeszczał.
— Dogadałem się z kupcem raz dwa — ciągnął. - Ustaliliśmy, że zostawi mi ją na rok. Musiałem mu pomóc załadować wór na muła, sam by nie udźwignął.
— A dziewczyna?
— Przez jakiś czas dostawała konwulsji na mój widok, była przekonana, że ją jednak zjem. Ale po miesiącu jadaliśmy już przy jednym stole, gawędziliśmy i chodziliśmy na długie spacery. Ale chociaż była miła i nad podziw rozgarnięta, język mi się plątał, kiedy z nią rozmawiałem. Widzisz, Geralt, zawsze byłem nieśmiały wobec dziewcząt, zawsze wystawiałem się na pośmiewisko, nawet wobec dziewuch z obory, tych z gnojem na łydkach, które — chłopcy z drużyny obracali jak chcieli, na wszystkie strony. Nawet te się ze mnie nabijały. Co dopiero, myślałem, z taką mordą. Nie przemogłem się nawet, by jej cokolwiek napomknąć o przyczynie, dla której tak drogo zapłaciłem za rok jej życia. Rok ciągnął się jak smród za pospolitym ruszeniem, aż wreszcie kupiec zjawił się i zabrał ją. Ja zaś, zrezygnowany, zamknąłem się w domu i przez kilka miesięcy nie reagowałem na żadnych gości z córkami, jacy się tu pojawiali. Ale po roku spędzonym w towarzystwie zrozumiałem, jak ciężko jest, kiedy nie ma do kogo otworzyć gęby. - Potwór wydał z siebie odgłos, który miał być westchnieniem, a zabrzmiał jak czkawka.
— Następna — powiedział po chwili — nazywała się Fenne. Była mała, bystra i ćwierkotliwa, istny mysikrólik. Wcale się mnie nie bała. Któregoś dnia, była akuratnie rocznica moich postrzyżyn, opiliśmy się oboje miodu i… hę, hę. Zaraz po itym wyskoczyłem z łoza i do lustra. Przyznam, byłem zawiedziony i zgnębiony. Morda została, jak była, może z odrobinę głupszym wyrazem. A mówią, że w bajkach jest mądrość ludu! Gówno warta taka mądrość, Geralt. No, ale Fenne rychło postarała się, żebym zapomniał o zmartwieniach. To była wesoła dziewczyna, mówię ci. Wiesz, co wymyśliła? Straszyliśmy we dwójkę niepożądanych gości. Wyobraź sobie: wchodzi taki na podwórko, rozgląda się, aż tu z rykiem wypadam na niego ja, na czworakach, a Fenne, całkiem goła, siedzi mi na grzbiecie i trąbi na myśliwskim rogu dziadunia!
Nivellen zatrząsł się od śmiechu, błyskając bielą kłów.
— Fenne — kontynuował — była u mnie pełny rok, potem wróciła do rodziny, z wielkim posagiem. Sposobiła się wyjść za mąż za pewnego właściciela szynku, wdowca.
— Opowiadaj dalej, Nivellen. To zajmujące.
— Powiadasz? — rzekł potwór, drapiąc się z chrzęstem pomiędzy uszami. - No, dobrze. Następna, Primula, była córką zubożałego rycerza. Rycerz, gdy tu przybył, miał wychudłego konia, zardzewiały kirys i nieprawdopodobne długi. Paskudny był, mówię ci, Geralt, jak kupa obornika, i rozsiewał dookoła podobną woń. Primula, rękę bym sobie dał uciąć, musiała być poczęta, gdy on był na wojnie, bo była całkiem ładniutka. I w niej nie wzbudzałem strachu, nie dziwota zresztą, bo w porównaniu z jej rodzicem mogłem się wydawać wcale nadobny. Miała, jak się okazało, nielichy temperament, a i ja, nabrawszy wiary w siebie, nie zasypiałem gruszek w popiele. Już po dwóch tygodniach byłem z Primula w bardzo bliskich stosunkach, podczas których lubiła targać mnie za uszy i wykrzykiwać: "Zagryź mnie, zwierzu!", "Rozszarp mnie, bestio!" i temu podobne idiotyzmy. Ja w przerwach biegałem do lustra, ale wystaw sobie, Geralt, spoglądałem w nie z rosnącym niepokojem. Coraz mniej tęskniłem do powrotu do tamtej, mniej wydolnej postaci. Widzisz, Geralt, przedtem byłem rozlazły, zrobiłem się chłop na schwał. Przedtem cięgiem chorowałem, kasłałem i leciało mi z nosa, teraz nic się mnie nie imało. A zęby? Nie uwierzyłbyś, jakie ja miałem popsute zęby! A teraz? Mogę przegryźć nogę od krzesła. Chcesz, żebym przegryzł nogę od krzesła?"
— Nie. Nie chcę.
— Może to i dobrze — rozdziawił paszczę potwór. - Panienki bawiło, jak się popisywałem i w domu zostało strasznie mało całych krzeseł. - Nivellen ziewnął, przy czym jęzor zwinął mu się w trąbkę.
— Zmęczyło mnie to gadanie, Geralt. Krótko: potem były jeszcze dwie, Ilka i Venimira. Wszystko odbywało się tak samo, aż do znudzenia. Najpierw mieszanina strachu i rezerwy, potem nić sympatii, wzmacniana drobnymi, acz kosztownymi upominkami, potem "Gryź mnie, zjedz mnie całą", potem powrót taty, czułe pożegnanie i coraz bardziej zauważalny ubytek w skarbcu. Postanowiłem robić dłuższe przerwy na samotność. Oczywiście, w to, że dziewiczy całus odmieni moją postać, już dawno przestałem wierzyć. I pogodziłem się z tym. Co więcej, doszedłem do wniosku, że dobrze jeat, jak jest, i żadnych zmian nie trzeba.
- Żadnych, Nivellen?
— A żebyś wiedział. Mówiłem ci, końskie zdrowie związane z tą postacią, to raz. Dwa: moja inność działa na dziewczęta jak afrodyzjak. Nie śmiej się! Jestem więcej niż pewien, że jako człowiek musiałbym się zdrowo nabiegać, by móc dobrać się do takiej, dla przykładu, Venimiry, która była wielce urodziwą panną. Widzi mi się, że na takiego, jak na tym portrecie, nawet by nie spojrzała. I po trzecie: bezpieczeństwo. Tatunio miał wrogów, paru przeżyło. Ci, których posłała do ziemi drużyna pod moim żałosnym dowództwem, mieli krewnych. W piwnicach jest złoto. Gdyby nie postrach, jaki wzbudzam, ktoś by po nie przyszedł. Choćby wieśniacy z widłami.
— Wyglądasz na zupełnie pewnego — rzekł Geralt, bawiąc się pustym pucharem — że w obecnej postaci nikomu się nie naraziłeś. Żadnemu ojcu, żadnej córce. Żadnemu krewnemu lub narzeczonemu córki. Co, Nivellen?
— Daj spokój, Geralt — obruszył się potwór. - O czym ty mówisz? Ojcowie nie posiadali się z radości, mówiłem ci, byłem hojny ponad wyobrażenie. A córki? Nie widziałeś ich, jak tu przybywały, w zgrzebnych sukienczynach, z łapkami wyługowanymi od prania, przygarbione od dźwigania cebrów. Primula jeszcze po dwóch tygodniach u mnie miała na plecach i udach ślady rzemienia, którym łoił ją jej rycerski tatuś. A u mnie chodziły jak księżniczki, do ręki brały wyłącznie wachlarz, nawet nie wiedziały, gdzie tu jest kuchnia. Stroiłem je i obwieszałem świecidełkami. Wyczarowywałem na zawołanie gorącą wodę do blaszanej wanny, którą tatunio zrabował jeszcze dla mamy w Assengardzie. Wyobrażasz sobie? Blaszana wanna! Rzadko który komes, co ja mówię, rzadko który władyka ma u siebie blaszaną wannę. Dla nich to był dom z bajki, Geralt. A co się tyczy łoża, to… Zaraza, cnota jest w dzisiejszych czasach rzadsza niż skalny smok. Żadnej nie przymuszałem, Geralt.
— Ale podejrzewałeś, że ktoś mi za ciebie zapłacił. Kto mógł zapłacić?
- Łajdak, który zapragnął reszty mojej piwnicy, a nie miał więcej córek — rzekł dobitnie Nivellen. - Chciwość ludzka nie zna granic.
— I nikt inny?
— I nikt inny.
Milczeli obaj, wpatrując się w mrugające nerwowo płomyki świec.
— Nivellen — rzekł nagle wiedźmin. - Jesteś teraz sam?
— Wiedźminie — odpowiedział potwór po chwili zwłoki — myślę sobie, że zasadniczo powinienem zwymyślać cię teraz nieprzyzwoitymi słowy, wziąć za kark i zrzucić ze schodów. Wiesz, za co? Za traktowanie mnie jak półgłówka. Od samego początku widzę, jak nastawiasz ucha, jak zerkasz na drzwi. Dobrze wiesz, że nie mieszkam sam. Mam rację?
— Masz. Przepraszam.
— Zaraza z twoimi przeprosinami. Widziałeś ją?
— Tak. W lesie, koło bramy. Czy to jest powód, dla którego kupcy z córkami od pewnego czasu odjeżdżają stąd z niczym?