Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Potwór zasapał gwałtownie, przekrzywił potworną głowę.

— Patrzcie go, jaki śmiały — rzekł spokojnie, szczerząc kły, łypiąc na Geralta przekrwionym ślepiem. - Opuść to żelazo, jeśli łaska. Może nie dotarło do ciebie, że znajdujesz się na podwórzu mojego własnego domu? A może tam, skąd pochodzisz, jest zwyczaj wygrażania gospodarzowi mieczem na jego własnym podwórzu?

— Jest — potwierdził Geralt. - Ale tylko względem gospodarzy, którzy witają gości rykiem i zapowiedzią rozrywania na sztuki.

— A, zaraza — podniecił się potwór. - Jeszcze mnie będzie obrażał, przybłęda. Gość się znalazł! Pcha się na podwórze, niszczy cudze kwiaty, panoszy się i myśli, że zaraz wyniosą chleb i sól. Tfu!

Stwór splunął, sapnął i zamknął paszczę. Dolne kły pozostały na wierzchu, nadając mu wygląd odyńca.

— I co? — rzekł wiedźmin po chwili, opuszczając miecz;, - Będziemy tak stać?

— A co proponujesz? Położyć się? - prychnął potwór. - Schowaj to żelazo, mówię.

Wiedźmin zręcznie wsunął broń do pochwy na plecach, nie opuszczając ręki pogładził głowicę sterczącą powyżej ramienia.

— Wolałbym — powiedział — żebyś nie wykonywał zbyt gwałtownych ruchów. Ten miecz zawsze da się wyjąć, i to prędzej, niż myślisz.

— Widziałem — charknął potwór. - Gdyby nie to, już dawno byłbyś za bramą, ze śladem mojego obcasa na rzyci. Czego tu chcesz? Skąd się tu wziąłeś?

— Zabłądziłem — skłamał wiedźmin.

— Zabłądziłeś — powtórzył potwór, wykrzywiając paszczę w groźnym grymasie. - No to się wybłądź. Za bramę, znaczy się. Nastaw lewe ucho ku słońcu i tak trzymaj, a wnet wrócisz na trakt. No, na co czekasz?

— Woda tu jest? — spytał spokojnie Geralt. - Koń jest spragniony. I ja również, jeśli ci to specjalnie nie wadzi. Potwór przestąpił z nogi na nogę, podrapał się w ucho.

— Słuchaj no, ty — rzekł. - Czy ty się mnie naprawdę nie boisz?

— A powinienem?

Potwór rozejrzał się, chrząknął, zamaszyście podciągnął bufiaste spodnie.

— A, zaraza, co mi tam. Gość w dom. Niecodziennie trafia się ktoś, kto na mój widok nie ucieka lub nie mdleje. No, dobra. Jeśliś strudzony, ale uczciwy wędrowiec, zapraszam cię do środka. Jeśliś jednak zbój albo złodziej, ostrzegam: ten dom wykonuje moje rozkazy. Wewnątrz tych murów rządzę ja!

Uniósł kosmatą łapę. Wszystkie okiennice ponownie zaklekotały o mur, a w kamiennej gardzieli delfina coś głucho zaburczało.

— Zapraszam — powtórzył.

Geralt nie poruszył się, patrząc na niego badawczo.

— Mieszkasz sam?

— A co cię obchodzi, z kim mieszkam? — rzekł gniewnie stwór, rozwierając paszczę, po czym zarechotał głośno. - Aha, rozumiem. Pewnie idzie ci o to, czy mam czterdziestu pachołków dorównujących mi urodą. Nie mam. No to jak, zaraza, korzystasz z zaproszenia danego ze szczerego serca? Jeśli nie, to brama jest tam, dokładnie za twoim tyłkiem!

Geralt skłonił się sztywno.

— Zaproszenie przyjmuję — rzekł formalnie. - Prawu gościny nie uchybię.

— Dom mój twoim domem — odrzekł stwór, również formalnie, choć niedbale. - Tędy, gościu. A konia daj tu, ku studni.

Pałacyk również od wewnątrz prosił się o gruntowny remont, było tu jednakowoż w miarę czysto i porządnie, Meble wyszły zapewne spod ręki dobrych rzemieślników, nawet jeżeli stało się to bardzo dawno temu. W powietrzu wisiał ostry zapach kurzu. Było ciemno.

Światło! — warknął potwór, a łuczywo zatknięte w żelazny uchwyt natychmiast buchnęło płomieniem i kopciem.

— Nieźle — rzekł wiedźmin. Potwór zarechotał.

— Tylko tyle? Zaiste, widzę, że byle czym cię nie zadziwić. Mówiłem ci, ten dom wykonuje moje rozkazy. Tędy, proszę. Uważaj, schody są strome. Światło!

Na schodach potwór odwrócił się.

— A cóż to dynda ci na szyi, gościu! Co to takiego?

— Zobacz.

Stwór ujął medalion w łapę, podniósł do oczu, napinając lekko łańcuszek na szyi Geralta.

— Nieładny wyraz twarzy ma to zwierzę. Co to takiego?

— Znak cechowy.

— Aha, zapewne trudnisz się wyrobem kagańców. Tędy, proszę. Światło!

Środek dużej komnaty, całkowicie pozbawionej okien, zajmował ogromny, dębowy stół, zupełnie pusty, jeżeli nie liczyć wielkiego lichtarza z pozieleniałego mosiądzu pokrytego festonami zastygłego wosku. Na kolejną komendę potwora świece zapaliły się, zamigotały, rozjaśniając nieco wnętrze.

Jedna ze ścian komnaty obwieszona była bronią — wisiały tu kompozycje z okrągłych tarcz, skrzyżowanych partyzan, rohatyn i gizarm, ciężkich koncerzy i toporów. Połowę przyległej ściany zajmowało palenisko olbrzymiego komina, nad którym widniały rzędy łuszczących się i oblazłych portretów. Ściana na wprost wejścia zapełniona była trofeami łowieckimi — łopaty łosi i rosochate rogi jeleni rzucały długie cienie na wyszczerzone łby dzików, niedźwiedzi i rysi, na zmierzwione i postrzępione skrzydła wypchanych orłów i jastrzębi. Centralne, honorowe miejsce zajmował pobrązowiały, zniszczony, roniący pakuły łeb skalnego smoka. Geralt podszedł bliżej.

— Upolował go mój dziadunio — powiedział potwór, ciskając w czeluść paleniska ogromną kłodę. - To był chyba ostatni w okolicy, który dał się upolować. Siadaj, gościu. Głodny jesteś, jak mniemam?

— Nie zaprzeczę, gospodarzu.

Potwór usiadł przy stole, opuścił głowę, splótł na brzuchu kosmate łapy, przez chwilę coś mamrotał, kręcąc młynka olbrzymimi kciukami, po czym ryknął z cicha, waląc łapą o stół. Półmiski i talerze brzęknęły cynowo i srebrnie, puchary zadzwoniły kryształowo. Zapachniało pieczystym, czosnkiem, majerankiem, gałką muszkatołową. Geralt nie okazał zdziwienia.

— Tak — zatarł łapy potwór. - To lepsze od służby, nie? Częstuj się, gościu. Tu jest pularda, tu szynka z dzika, tu pasztet z… Nie wiem z czego. Z czegoś. Tutaj mamy jarząbki. Nie, zaraza, to kuropatwy. Pomyliłem zaklęcia. Jedz, jedz. To porządne, prawdziwe jedzenie, nie obawiaj się.

— Nie obawiam się. - Geralt rozerwał pulardę na dwie części.

— Zapomniałem — parsknął potwór — żeś nie z tych strachliwych. Zwać cię, na ten przykład, jak?

— Geralt. A ciebie, gospodarzu?

— Nivellen. Ale w okolicy mówią na mnie Wyrod albo Kłykacz. I straszą mną dzieci. - Potwór wlał sobie do gardła zawartość ogromnego pucharu, po czym zatopił paluchy w pasztecie, wyrywając z misy około połowy za jednym zamachem.

— Straszą dzieci — powtórzył Geralt z pełnymi ustami. - Pewnie bezpodstawnie?

— Najzupełniej. Twoje zdrowie, Geralt!

— I twoje, Nivellen.

— Jak to wino? Zauważyłeś, że to z winogron, a nie z jabłek? Ale jeśli ci nie smakuje, wyczaruję inne.

— Dziękuję, to jest niezłe. Zdolności magiczne masz wrodzone?

— Nie. Mam je od czasu, kiedy mi to wyrosło. Morda, znaczy. Sam nie wiem, skąd to się wzięło, ale dom spełnia, czego sobie zażyczę. Nic wielkiego, umiem wyczarować żarcie, picie, odzienie, czystą pościel, gorącą wodę, mydło. Byle baba to potrafi i bez czarów. Otwieram i zamykam okna i drzwi. Zapalam ogień. Nic wielkiego.

— Zawsze coś. A tę… jak mówisz, mordę, masz od dawna?

— Od dwunastu lat.

— Jak to się stało?

— A co cię to obchodzi? Nalej sobie jeszcze.

— Z chęcią. Nic mnie to nie obchodzi, pytam przez ciekawość.

— Powód zrozumiały i do przyjęcia — zaśmiał się gromko potwór. - Ale ja go nie przyjmę. Nic ci do tego, i już. Żeby jednak choć częściowo zaspokoić twoją ciekawość, pokażę ci, jak wyglądałem przedtem. Popatrz no tam, na portrety. Pierwszy, licząc od kominka, to mój tatunio. Drugi, jedna zaraza wie kto. A trzeci, to ja. Widzisz?

Spod kurzu i pajęczyn, z portretu spoglądał wodnistym spojrzeniem nijaki grubasek o nalanej, smutnej i pryszczatej twarzy. Geralt, któremu nieobce były skłonności do schlebiania klientom, rozpowszechnione wśród portrecistów, ze smutkiem pokiwał głową.

— Widzisz? — powtórzył Nivellen, szczerząc kły.

— Widzę.

— Kto ty jesteś?

— Nie rozumiem.

— Nie rozumiesz? — potwór uniósł głowę, ślepia zalśniły mu jak u kota. - Mój portret, gościu, wisi poza zasięgiem światła świec. Ja go widzę, ale ja nie jestem człowiekiem. Przynajmniej nie w tej chwili. Człowiek, żeby obejrzeć portret, wstałby, podszedłby bliżej, zapewne musiałby także wziąć świecznik. Ty tego nie zrobiłeś. Wniosek jest prosty. Ale ja pytam bez ogródek: jesteś człowiekiem?

11
{"b":"100373","o":1}