Литмир - Электронная Библиотека

– To wprawdzie banał, ale przyjmuję go za dobrą monetę… Odprężyłeś się, czuję to wyraźnie. Jason Bourne już cię opuścił, prawda?

– Prawie. Kiedy byłaś u Alison, zadzwonił Ed McAllister z Agencji Bezpieczeństwa Narodowego. Matka Bena jest już w drodze do Moskwy.

– Tak się cieszę, Davidzie!

– Obaj ryczeliśmy ze śmiechu, a ja w pewnej chwili uświadomiłem sobie, że jeszcze nigdy nie słyszałem śmiejącego się McAllistera. To było miłe.

– Dlatego że ciągle przygniatało go potworne poczucie winy. Nigdy sobie nie mógł wybaczyć, że wtedy wysłał nas do Hongkongu. Teraz, kiedy jesteś znowu ze mną, żywy i zdrowy, nie jestem pewna, czy ja mu kiedykolwiek to wybaczę, ale w każdym razie z pewnością nie odłożę słuchawki, kiedy zadzwoni.

– Na pewno będzie bardzo zadowolony. Szczerze mówiąc, poprosiłem go, żeby jeszcze kiedyś zadzwonił. Może nawet zaprosilibyśmy go na obiad…

– Nie posuwałabym się aż tak daleko.

– A matka Beniamina? Przecież ten chłopak ocalił mi życie.

– No… W takim razie, może na bardzo skromną kolację.

– Przestań mnie dotykać, kobieto. Jeszcze piętnaście sekund, a wyrzucę Jamiego i panią Cooper z sypialni i zaciągnę cię tam za włosy, by odebrać to, co mi się należy.

– Nie miałabym nic przeciwko temu, brutalu, ale mam wrażenie, że Johnny bardzo na nas liczy. Dwaj tryskający energią inwalidzi i były sędzia o nadpobudliwej wyobraźni to dużo więcej, niż może znieść prosty chłopak z Ontario.

– Kocham ich wszystkich.

– Ja też. Chodźmy.

Karaibskie słońce zniknęło już całkowicie za horyzontem, pozostawiając po sobie jedynie pomarańczową, gasnącą z każdą chwilą poświatę. Skryte za szklanymi osłonami płomienie świec, proste i nieruchome, promieniowały ciepłym światłem, tworząc na balkonie willi numer osiemnaście miły półmrok. Rozmowa przy stole także była miła i ciepła, bo brali w niej udział ludzie, którzy cudem uszli z życiem ze śmiertelnego niebezpieczeństwa.

– Dałem Randy'emu jasno do zrozumienia, że nie można bezkrytycznie stosować zasady stare decisis, bo zmieniły się zewnętrzne uwarunkowania, a wraz z nimi sposób oceny wszystkich okoliczności i faktów – perorował Prefontaine. – Ciągłe zmiany są nieuchronnym skutkiem wynalezienia kalendarza.

– To jest tak oczywiste, że nie wyobrażam sobie, jak ktokolwiek mógłby podawać to w wątpliwość – zauważył Aleks.

– Gates czynił to wielokrotnie, otumaniając sąd potokiem swej wymowy i zasypując gradem przykładów bez najmniejszego związku ze sprawą.

– Dym i lustra – roześmiała się Marie. – W ekonomii robimy dokładnie to samo. Pamiętasz, braciszku? Mówiłam ci o tym.

– Nic z tego nie zrozumiałem i nadal nie rozumiem ani słowa.

– W medycynie nie da się zastosować niczego w tym rodzaju – powiedział Panov. – Laboratoria znajdują się cały czas pod ścisłą kontrolą. Co dziennie trzeba przedstawiać dokładną relację z postępu prac.

– W wielu wypadkach okazuje się, że nawet podstawowe zasady naszej konstytucji nie są precyzyjnie sformułowane – kontynuował były sędzia. – Zupełnie jakby jej twórcy czytali pod kołdrą Nostradamusa, ale wstydzili się do tego przyznać, albo jakby zobaczyli przypadkiem rysunki Leonarda da Vinci, który przewidział powstanie samolotów. Zdawali sobie sprawę z tego, że nie mogą skodyfikować przyszłości, bo nie mają najmniejszego pojęcia o tym, jak będzie wyglądać ani jakie swobody uda się zdobyć społeczeństwu.

W związku z tym, chyba na wszelki wypadek, pozostawili wiele wspaniałych niedomówień.

– Których jednak znakomity Randolph Gates nie miał najmniejszego zamiaru dostrzec, o ile mnie pamięć nie myli – zauważył Conklin.

– Och, on teraz szybko się zmieni – zarechotał Prefontaine. – Zawsze reagował na zmiany wiatru jak kurek na wieży i na pewno zdąży przestawić żagle, jeśli wyczuje w tym interes.

– Ciekaw jestem, co stało się z żoną tego kierowcy ciężarówki… – powiedział rozmarzonym głosem Panov.

– Może lepiej wyobraź sobie mały, biały domek, a dookoła zielony trawnik i biały płotek – doradził mu Aleks. – Od razu lepiej się poczujesz.

– Z jaką żoną jakiego kierowcy? – zainteresował się St. Jacąues.

– Daj spokój, braciszku. Na twoim miejscu nie byłabym taka ciekawa.

– Albo z tym cholernym wojskowym lekarzem, który szprycował mnie jakimś świństwem! – ciągnął uparcie Panov.

– Zapomniałem ci powiedzieć: prowadzi prywatną klinikę w Leavenworth – odparł Conklin. – Za dużo mam spraw na głowie… A w dodatku jeszcze Krupkin. Stary, dobry Kruppie, taki elegancki i w ogóle… Wszyscy jesteśmy jego dłużnikami, ale nie możemy mu pomóc.

Zapadła chwila ciszy. Wszyscy siedzący przy stole pomyśleli o człowieku, który nie bacząc na własne bezpieczeństwo, odważył się wystąpić przeciwko totalitarnemu systemowi, domagającemu się śmierci Davida Webba. David stał samotnie przy balustradzie i spoglądał na ciemne morze, oddzielony od pozostałych czymś więcej niż tylko kilkumetrową przestrzenią. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że musi minąć trochę czasu, zanim znowu się do nich zbliży. Najpierw musiał zniknąć Jason Bourne. Kiedy to nastąpi?

Nie teraz! Szaleństwo powróciło! Wieczorne niebo rozdarł ogłuszający ryk silników, a w chwilę potem nisko nad plażą pojawiły się trzy śmigłowce, plując wściekłym ogniem z działek i karabinów maszynowych. Jednocześnie płaska, duża łódź o potężnym silniku wypadła z ciemności, pędząc prosto ku brzegowi.

St. Jacques jednym susem dopadł do interkomu.

– Alarm! – ryknął. – Zostaliśmy zaatakowani!

– Boże, przecież Szakal nie żyje! – wykrzyknął wstrząśnięty Conklin.

– Ale nie jego wierni słudzy! – parsknął Jason Bourne. Pchnął Marie na podłogę i wydobył zza paska pistolet; David Webb zniknął bez śladu. – Powiedziano im, że on tu jest.

– To szaleństwo!

– Nic na to nie poradzę – odparł Jason, podbiegając do balustrady. – Są gotowi zginąć wraz z nim.

– Cholera! – ryknął Aleks. Raptownym ruchem ramion pchnął wózek w kierunku stołu, odtrącając Panova w cień, dalej od blasku świec.

Nagle ożył potężny głośnik zainstalowany na jednym z helikopterów.

– Widzieliście naszą siłę ognia! – rozległ się głos pilota. – Przetniemy was na pół, jeśli natychmiast nie zatrzymacie silnika… Dobrze! Dopłyńcie do brzegu, obaj na pokładzie, ręce na burcie i bez najmniejszego ruchu! Szybko!

Reflektory z dwóch zawieszonych w powietrzu maszyn oświetliły rozkołysaną łódź, a trzeci śmigłowiec wylądował na plaży, wzbijając w powietrze tumany piasku. Wyskoczyli z niego czterej mężczyźni w wojskowych mundurach, celując z pistoletów maszynowych w kierunku łodzi. Z balkonu willi numer osiemnaście grupa ludzi przyglądała się ze zdumieniem rozgrywającej się w dole niewiarygodnej scenie.

– Pritchard! – wrzasnął St. Jacques. – Przynieś mi lornetkę!

– Mam ją tutaj, panie Saint Jay, bardzo proszę. – Ciemnoskóry mężczyzna podszedł szybkim krokiem do swego chlebodawcy i wręczył mu żądany przedmiot. – Wyczyściłem nawet bardzo szkła, sir!

– Co widzisz? – zapytał ostro Bourne.

– Nie wiem… Dwóch mężczyzn.

– I nic więcej? – nie wytrzymał Conklin.

– Daj to – powiedział krótko Jason, zabierając lornetkę szwagrowi.

– Kto to jest, Davidzie? – wykrzyknęła Marie, widząc malujące się na jego twarzy zdumienie.

– Krupkin…! – wykrztusił z trudem.

Krupkin, blady jak ściana, siedział przy metalowym stole. Jego twarzy nie zdobiła już szpakowata broda. Kategorycznie odmówił składania wszelkich wyjaśnień, dopóki nie skończy trzeciej brandy. Był wycieńczony, podobnie jak Panov, Conklin i Webb, ranny i z pewnością cierpiał, choć nie miał najmniejszego zamiaru roztkliwiać się nad sobą, jako że to, co go czekało, było o niebo lepsze od tego, co niedawno przeszedł. Zdawał się zirytowany swoim brudnym, wymiętym ubraniem i zerkał na nie niechętnie od czasu do czasu, ale natychmiast wzruszał w milczeniu ramionami, zdając sobie doskonale sprawę, iż już wkrótce jego sytuacja także i pod tym względem ulegnie radykalnej poprawie. Pierwsze słowa, jakie wypowiedział, były skierowane do byłego sędziego z Bostonu, ubranego w brzoskwiniową, sportową marynarkę i ciemnogranatowe spodnie.

– Podoba mi się pański strój – oznajmił z uznaniem. – Bardzo szykowny i dostosowany do klimatu.

– Dziękuję.

Kiedy dokonano prezentacji, na Rosjanina spadła ulewa pytań. Uniósł obie ręce, tak jak to czyni papież na placu Świętego Piotra, i powiedział:

– Nie będę was zanudzał mało istotnymi szczegółami mojej ucieczki z Matki Rosji, tylko ograniczę się do stwierdzenia, że jestem zaszokowany panującą tam korupcją, jak również oburzony uwłaczającymi ludzkiej godności warunkami, w jakich musiałem przebywać w zamian za wręczone w postaci łapówek horrendalne sumy pieniędzy… Nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że przede wszystkim powinienem składać podziękowania szwajcarskiemu Bogu i Jego bankierom, drukującym takie wspaniałe banknoty.

– Może jednak powie nam pan, co się stało – poprosiła Marie.

– Droga pani, jest pani jeszcze piękniejsza, niż sobie wyobrażałem. Gdybyśmy spotkali się w Paryżu, bez wahania odbiłbym panią temu wynędzniałemu obdartusowi, którego nazywa pani mężem. Mój Boże, jakież wspaniałe włosy…!

– Z pewnością nawet nie powiedział panu, jakiego są koloru – odparła z uśmiechem Marie. – Mogłabym go wtedy panem szantażować.

– Mimo to, jak na swój wiek, jest jeszcze dosyć sprawny.

– Tylko dlatego, że bez przerwy karmię go najróżniejszymi pigułkami. A teraz już słuchamy, co się wydarzyło.

– Co się wydarzyło? Zdemaskowali mnie, oto, co się wydarzyło! Skonfiskowali mi mój uroczy domek nad Jeziorem Genewskim. Teraz jest tam rezydencja radzieckiego ambasadora. Doprawdy, nie wiem, jak to przeżyję!

– Wydaje mi się, że mojej żonie chodziło o coś innego – wtrącił się Webb. – Leżałeś w szpitalu w Moskwie, dowiedziałeś się, że ktoś postanowił mnie zlikwidować, i kazałeś Beniaminowi wyekspediować mnie z Nowogrodu.

– Mam swoich informatorów, Jason, a poza tym tam na samej górze też zdarzają się błędy. Nie wymienię żadnych nazwisk, żeby nie sprowadzić na nikogo nieszczęścia. A mówiąc krótko, to po prostu krew mnie zalała. Norymberga pokazała chyba całemu światu, że nigdy nie należy wykonywać bezmyślnie rozkazów. Ta lekcja nadal pozostaje w pamięci wielu ludzi. My w Rosji wycierpieliśmy w czasie ostatniej wojny bez porównania więcej niż wy tutaj, w Ameryce, i dlatego nie będziemy naśladować naszych wrogów.

171
{"b":"97555","o":1}