Литмир - Электронная Библиотека

Dochodzące z wnętrza dźwięki muzyki przybrały na sile – finał triumfalnego marsza wzbierał rykiem trąb i przeraźliwym łoskotem werbli. Teraz! Uroczystość dobiegała końca i Szakal z pewnością wykorzysta związane z tym zamieszanie, żeby się wymknąć. Wmiesza się w tłum, a kiedy ludzi ogarnie panika na widok rozbitego samochodu i pokiereszowanego pociskami ciała kierowcy, po prostu zniknie. Trzeba będzie wielu godzin, żeby ustalić, czyj pojazd zabrał i kto jest zakładnikiem.

Bourne musiał dostać się do środka, zatrzymać go, zabić! Krupkin troszczył się o los kilkudziesięciu kobiet i mężczyzn, nie mając najmniejszego pojęcia, że w rzeczywistości chodziło o życie co najmniej kilkuset osób. Carlos bez wątpienia użyje broni, którą ukradł, nie wyłączając granatów, by wywołać masową histerię, dającą mu szansę ucieczki. Z pewnością nie zawaha się poświęcić życie jeszcze kilkorga ludzi, by ocalić własne. Delta Jeden zrezygnował z wszelkich środków ostrożności, cofnął się o krok i szarpnął z całej siły za klamkę. Drzwi były zamknięte! Niewiele myśląc, skierował na zamek lufę pistoletu i nacisnął spust; grad pocisków rozszarpał drewnianą ramę i wygiął metalowe okucie. Bourne przestał strzelać i wyciągnął rękę, by pchnąć rozbite drzwi, kiedy nagle świat znowu ogarnęło szaleństwo!

Jeden z pojazdów stojących na parkingu, duża ciężarówka, ruszył raptownie z przeraźliwym rykiem silnika prosto w jego kierunku, szybko nabierając prędkości. Jednocześnie zaterkotał pistolet maszynowy, a ściana tuż koło Jasona pokryła się gejzerami wybuchów. Rzucił się w lewo, rozpaczliwie toczył się po ziemi, nie zważając na to, że piach zasypuje mu oczy i wciska się do ust. Byle szybciej, byle dalej od koszmaru!

I wtedy stało się to, czego podświadomie oczekiwał. Potężna eksplozja wysadziła w powietrze drzwi i fragment ściany, a poprzez kłęby czarnego dymu i białego pyłu dostrzegł skuloną postać, umykającą z wyraźnym trudem w kierunku półkola pojazdów. A więc zabójcy udało się jednak uciec, ale on, Jason, żył! Przyczyna była oczywista: Szakal popełnił błąd. Nie w samej konstrukcji pułapki, bo ta była znakomita. Carlos wiedział, że jego śmiertelny wróg działa we współpracy z KGB, więc zaczaił się na niego na zewnątrz. Wiedział, że Bourne przybiegnie, jak tylko usłyszy odgłos zderzenia. Błąd polegał na sposobie umieszczenia ładunków wybuchowych. Szakal wsadził je pod maskę ciężarówki, na silnik, a wiadomo przecież, że wyzwolona w wyniku wybuchu energia szuka ujścia tą drogą, gdzie napotyka najmniejszy opór. Cienka warstwa blachy stanowiła przeszkodę znacznie łatwiejszą do pokonania niż masa zgromadzonego pod spodem żelaza i dlatego większa część podmuchu i porozrywanych strzępów metalu poszła w górę, nie czyniąc nikomu żadnej szkody.

Nie ma czasu na rozmyślania! Ogarnięty potwornym strachem Bourne zerwał się na nogi i pobiegł co sił do samochodu, którym jechali Aleks i Dymitr. W chwili, gdy do niego dotarł, czyjaś duża dłoń wyłoniła się zza rozbitej szyby i zacisnęła na oparciu. Jason raptownym szarpnięciem otworzył przednie drzwi; Krupkin leżał wciśnięty między fotel pasażera a tablicę przyrządów, krwawiąc obficie z poszarpanej rany w prawym barku.

– Trafił nas – powiedział oficer KGB słabym, ale spokojnym głosem. – Aleksiej dostał bardziej ode mnie, więc najpierw zajmij się nim z łaski swojej.

– Ludzie zaraz zaczną wychodzić z…

– Masz! – przerwał mu Krupkin, sięgając z wysiłkiem do kieszeni. Podał mu swoją plastikową kartę identyfikacyjną. – Przyprowadź mi tego durnia, który tu dowodzi. Potrzebny nam natychmiast lekarz. Dla Aleksieja, kretynie, nie dla mnie! Pośpiesz się!

Dwaj ranni mężczyźni leżeli obok siebie na stołach zabiegowych w ambulatorium. Bourne stał przy drzwiach, opierając się o ścianę. Obserwował wszystko, co działo się w pokoju, choć z tego, co mówiono, nie rozumiał ani słowa. Z jednego z moskiewskich szpitali przywieziono helikopterem trzech lekarzy – dwóch chirurgów i anestezjologa. Jak się okazało, ten ostatni był niepotrzebny, bo środki znieczulające, jakie znajdowały się w ambulatorium, były zupełnie wystarczające. Po ich podaniu obu rannym wstrzyknięto także silną dawkę antybiotyków. Jeden z lekarzy wyjaśnił uczenie, że przez ciała Conklina i Krupkina przeleciały z dużą szybkością obce obiekty.

– Przypuszczam, że ma pan na myśli po prostu kule – zauważył zgryźliwie Dymitr.

– Ja też tak podejrzewam – odezwał się zachrypniętym głosem Aleks. Emerytowany agent CIA nie mógł poruszyć głową z powodu bandaża spowijającego jego szyję. Opatrunek sięgał do mostka i prawego barku.

– Owszem – odparł chirurg. – Obaj mieliście dużo szczęścia, szczególnie pan, panie Amerykaninie. Muszę sporządzić na pański temat poufny raport. Aha, przy okazji: proszę podać komuś z naszych ludzi adres pańskiego lekarza, żebyśmy mogli się z nim skontaktować. Będzie pan potrzebował jego opieki jeszcze przez co najmniej kilka tygodni.

– Chwilowo przebywa w szpitalu w Paryżu.

– Proszę?

– Kiedy coś mi dolega, idę do niego, a on odsyła mnie do kogoś, kto może mi pomóc.

– To trochę inaczej niż w społecznej służbie zdrowia.

– Ale mi odpowiada. Oczywiście, podam jego adres pielęgniarce. Przy odrobinie szczęścia może wkrótce będzie OK.

– To pan miał szczęście, nie on.

– Po prostu byłem bardzo szybki, doktorze, podobnie jak ten oto towarzysz. Zobaczyliśmy, że ten sukinsyn do nas biegnie, więc zamknęliśmy od środka drzwi i rzucaliśmy się po całym samochodzie, waląc do niego, z czego tylko mieliśmy. Chciał podejść jak najbliżej, żeby nas załatwić, co mu się prawie udało… Strasznie mi żal kierowcy. Dzielny był z niego chłopak.

– I nieopanowany – wtrącił się Krupkin. – Wpakował się w autobus już po pierwszych strzałach znad bocznego wejścia.

Drzwi ambulatorium otworzyły się z hukiem i do pokoju wkroczył komisarz z mieszkania przy Sadowej, człowiek w niechlujnym mundurze z tępą, prostacką twarzą. Jego wygląd i sposób mówienia doskonale do siebie pasowały.

– Ej, ty – zwrócił się obcesowo do lekarza. – Rozmawiałem z twoimi kolegami na korytarzu. Podobno już tu skończyłeś.

– Niezupełnie, towarzyszu. Pozostały jeszcze pewne drobiazgi, jak na przykład…

– Później – przerwał mu komisarz. – Musimy porozmawiać. Prywatnie.

– Czy to polecenie służbowe? – zapytał lekarz z lekką, ale wyczuwalną pogardą w głosie.

– Oczywiście. Komitetu.

– Czy wy trochę z tym nie przesadzacie? – mruknął chirurg, kierując się do wyjścia.

– Że co?

– Przecież słyszeliście, towarzyszu.

Komisarz wzruszył ramionami i poczekał, aż lekarz zamknie za sobą drzwi, po czym zbliżył się do stołów zabiegowych, spoglądając swymi skrytymi za fałdami tłuszczu oczami to na jednego, to na drugiego rannego, i wypluł jedno, jedyne słowo:

– Nowogród!

– Co?

– Co takiego?

Obaj zareagowali niemal jednocześnie. Nawet Bourne oderwał się raptownie od ściany.

– Wy, Amierikancy… – zaczął komisarz po rosyjsku, po czym postanowił zrobić użytek ze swojej ograniczonej znajomości angielskiego. – Wy rozumiecie, co ja mówię?

– Jeżeli pan powiedział to, co mnie się wydaje, że usłyszałem, to chyba rozumiem, choć przyznam, że raczej niewiele.

– Zaraz wszystko dobrze wytłumaczę. Pytaliśmy dziewięć ludzi, których zamknął w magazynie. Zabił dwaj strażnicy, bo nie chcieli go puścić, okay? Zabrał kluczyki cztery mężczyźni, ale nie pojechał, okay?

– Widziałem, jak biegł do samochodów!

– Których? Zabił jeszcze trzy inne ludzie, zabrał papiery. Które samochody?

– Na litość boską, sprawdźcie w wydziale komunikacji, czy jak to się u was nazywa!

– Za dużo czasu. Poza tym, w Moskwie dużo samochodów z inne tabliczki – Leningrad, Smoleńsk, nie wiadomo jakie – nikt nie powie, który ukradli.

– O czym on mówi, do diabła? – wykrzyknął Jason.

– Handlem samochodami i całą administracją kieruje państwo – wyjaśnił słabym głosem Krupkin. – Każde większe miasto ma swoje biuro i nie chętnie współpracuje z kimkolwiek z zewnątrz.

– Dlaczego?

– Ludzie przekupują urzędników, a ci rejestrują samochody na nazwisko kogoś z rodziny albo nawet zupełnie obcego człowieka. Chodzi o to, że w sprzedaży jest bardzo mało pojazdów, więc staramy się uniknąć spekulacji. Mój szanowny kolega chciał ci po prostu powiedzieć, że może minąć kilka dni, zanim uda się ustalić, który samochód ukradł Szakal.

– To czyste wariactwo!

– Pan to powiedział, panie Bourne, nie ja. Proszę nie zapominać, że jestem lojalnym obywatelem Związku Radzieckiego.

– Ale co to wszystko ma wspólnego z Nowogrodem? Bo chyba ma, prawda?

– Nowgorod, szto eto znaczit? – zapytał Krupkin swojego zwierzchnika. Komisarz zapoznał swego kolegę z Paryża ze wszystkimi szczegółami. Dymitr słuchał z uwagą, a następnie odwrócił głowę w kierunku Jasona. – Wiadomo już, jak to wszystko się stało – powiedział z wysiłkiem. Jego głos przycichł, oddychał z wyraźnym trudem. – Carlos zauważył cię z okna korytarza na pierwszym piętrze i wpadł do magazynu, wrzeszcząc jak wariat, którym zresztą jest. Krzyczał do zakładników, że jesteś już jego i za chwilę zginiesz… I że w takim razie pozostała mu do zrobienia tylko jedna rzecz.

– Nowogród… – wyszeptał Conklin, wpatrując się szeroko otwartymi oczami w sufit.

– Dokładnie. – Conklin spojrzał na profil swego kolegi po fachu. – Wraca tam, gdzie się narodził… Gdzie Iljicz Ramirez Sanchez przemienił się w Carlosa, bo odkrył, że ma zostać zlikwidowany jako niebezpieczny szaleniec. Przykładał wszystkim po kolei broń do gardła i wypytywał o najkrótszą drogę do Nowogrodu, grożąc, że ich zabije, jeśli będą próbowali go oszukać. Nikt się nie odważył, ma się rozumieć, ale dowiedział się tylko tyle, że to pięćset lub sześćset kilometrów stąd, a więc cały dzień jazdy samochodem…

– Samochodem? – wtrącił się Bourne.

– Wie doskonale, że nie może skorzystać z żadnego innego środka trans portu. Wszystkie dworce kolejowe i lotniska, nawet te najmniejsze, są pod ciągłą obserwacją. Carlos zdaje sobie z tego sprawę.

– Co on chce zrobić w Nowogrodzie, do diabła? – zapytał szybko Jason.

156
{"b":"97555","o":1}