Литмир - Электронная Библиотека

– O co chodzi? – zapytał niecierpliwie Bourne.

– Ktoś wyszedł na zewnątrz z workiem zabawek i idzie do samochodu – poinformował go po angielsku Conklin.

– Na litość boską, zatrzymajcie go!

– Nie jesteśmy pewni, czy to Szakal – wtrącił się Krupkin. – Ubranie jest to samo, łącznie z temblakiem, ale są pewne różnice w zachowaniu…

– Chce was zmylić! – przerwał mu Jason.

– Szto…?Ja kto?

– Postawił się na waszym miejscu i próbuje myśleć tak jak wy. Nawet jeśli nie wie, że go wytropiliście i obserwujecie, postępuje tak, jakby to się stało. Kiedy tam dotrzemy?

– Jeżeli nasz młody towarzysz będzie w dalszym ciągu jechał jak szaleniec, to najdalej za trzy lub cztery minuty.

– Krupkin! – zawołał agent z samochodu śledzącego Szakala. – Wyszło jeszcze czworo ludzi, trzech mężczyzn i kobieta! Wszyscy biegną do samochodu.

– Co on powiedział? – zapytał Bourne. Kiedy Aleks przetłumaczył wiadomość, Jason zmarszczył brwi. – Zakładnicy…? Tym razem przechytrzył! – Delta pochylił się do przodu i dotknął ramienia Krupkina. – Powiedz swoim ludziom, żeby ruszyli natychmiast, jak tylko samochód odjedzie, i narobili maksymalnie dużo hałasu. Kiedy będą przejeżdżać koło magazynu, mogą nawet trąbić albo coś w tym rodzaju.

– Co takiego? – wybuchnął oficer radzieckiego wywiadu. – Czy byłbyś łaskaw mi wytłumaczyć, dlaczego miałbym wydać taki rozkaz?

– Dlatego, że twój kolega miał rację, a ja nie. Ten człowiek z ręką na temblaku to nie Carlos. Szakal został w środku i czeka, aż kawaleria przegalopuje koło fortu, a wtedy ucieknie innym samochodem… Ma się rozumieć, jeśli jest jakaś kawaleria.

– Na święte imię Karola Marksa! Jak do tego doszedłeś?

– Bardzo prosto. Popełnił błąd… Chyba nie strzelalibyście do tego samochodu, prawda?

– Oczywiście, że nie. Przecież są tam niewinni ludzie, zmuszeni odgrywać rolę zakładników.

– Wbrew swojej woli?

– Naturalnie.

– W takim razie powiedz mi, kiedy po raz ostatni widziałeś ludzi biegnących co sił w nogach tam, gdzie wcale nie mają ochoty się znaleźć? Nawet gdyby byli trzymani na muszce, ociągaliby się, a któreś z nich na pewno próbowałoby uciec.

– Ale…

– Pod jednym względem na pewno się nie pomyliłeś. Carlos miał swojego człowieka w magazynie, tego z temblakiem. On też może być niewinny, ale jeśli ma brata albo siostrę w Paryżu, Szakal trzymał go w garści.

– Dymitr! – zaskrzeczał głośnik. – Samochód wyjeżdża z parkingu! Krupkin nacisnął guzik mikrofonu i wydał rozkazy. Sprowadzały się do tego, żeby jechać za brązowym samochodem nawet do granicy z Finlandią, jeśli okaże się to konieczne, ale nie używać broni, a w razie potrzeby wezwać na pomoc milicję. Ostatnie polecenie nakazywało minąć w możliwie bliskiej odległości budynek magazynu, trąbiąc najgłośniej, jak się da.

– Po co, do kurwy nędzy? – zapytał ze zdumieniem agent.

– Dlatego, że miałem takie objawienie! Poza tym, to ja wydaję tutaj rozkazy.

– Chyba źle się czujesz, Dymitr.

– Chcesz dostać ode mnie pochwałę czy taką opinię, że natychmiast wyślą cię do Taszkentu?

– Już jadę, towarzyszu.

Krupkin odłożył mikrofon.

– Zrobiłem, co chciałeś – powiedział przez ramię do Bourne'a. – Jeżeli mam do wyboru pójść na dno z szalonym mordercą albo zwariowanym, ale chyba przyzwoitym człowiekiem, wolę to drugie. Wbrew temu, co twierdzą oświeceni sceptycy, Bóg może jednak istnieć… Aleksiej, czy chciałbyś kupić bardzo ładny dom nad Jeziorem Genewskim?

– Ja go kupię – odparł Jason. – Jeśli dożyję jutra i zrobię to, co muszę zrobić, nawet nie będę się targował.

– Ejże, Davidzie! – zaprotestował Conklin. – Nie ty zarobiłeś te pieniądze, tylko Marie.

– Ona mnie posłucha. A już na pewno jego.

– Co chcesz teraz zrobić? – zapytał Krupkin.

– Daj mi ten arsenał, który wozisz w bagażniku, i wysadź mnie z samochodu na trawie przed magazynem. Poczekaj kilka minut, a potem podjedź na parking, zatrzymaj się na chwilę i wystartuj najgłośniej, jak możesz, najlepiej z piskiem opon.

– Mamy zostawić cię samego? – wybuchnął Aleks.

– Tylko w ten sposób mogę do niego dotrzeć.

– Wariactwo! – prychnął Krupkin, ruszając wściekle szczękami.

– Nie, Kruppie, to tylko rzeczywistość – odparł bardzo spokojnie Jason Bourne. – Będzie tak samo jak na początku: jeden na jednego. Nie ma inne go wyjścia.

– Pieprzone bohaterstwo! – ryknął Rosjanin, uderzając pięścią w fotel. – Gorzej, to zupełnie szaleńczy pomysł! Jeśli masz rację, to przecież mogę otoczyć te budynki tysiącem żołnierzy!

– On właśnie tego chce. I ja bym chciał, gdybym był na jego miejscu. Naprawdę nic nie rozumiesz? W takim tłoku i zamieszaniu ucieczka byłaby dziecinnie prostą sprawą. Chyba wiesz o tym, bo sam też to nieraz robiłeś… obaj to robiliśmy. Tłum jest naszym największym sprzymierzeńcem. Jeden cios nożem i już masz mundur; jeden rzut granatem i dołączasz do zakrwawionych ofiar. Te sztuczki zna każdy płatny morderca. Wierz mi: sam nim zostałem, choć wcale mi na tym nie zależało.

– A co, twoim zdaniem, uda ci się osiągnąć w pojedynkę, Batmanie? – zapytał Conklin, wściekle masując zdrętwiałą łydkę.

– Podejść człowieka, który chce mnie zabić, i wyprawić go na tamten świat.

– Wiesz, kim jesteś? Cholernym megalomanem!

– Masz całkowitą słuszność. To jedyny sposób, żeby pozostać w tej grze. Musisz mieć coś, na czym zawsze możesz się oprzeć.

– Szaleństwo! – ryknął Krupkin.

– Wybacz, ale mam prawo do odrobiny szaleństwa. Gdybym wiedział, że dywizja Armii Czerwonej może mi zapewnić bezpieczeństwo, na pewno bym nie ryzykował, ale wiem, że tak nie jest. To jedyny sposób… Zatrzymaj samochód i otwórz bagażnik. Zobaczę, co mi się może przydać.

154
{"b":"97555","o":1}