Литмир - Электронная Библиотека

– Proszę?

– Kto kazał wam nas śledzić?

– Nie wolno nam o tym mówić i nic nie powiemy.

– Brać ich! – ryknął Conklin przez ramię i w tej samej chwili alejkę zalały strumienie światła mocnych reflektorów, wydobywając z ciemności orientalne rysy obu mężczyzn. Zza drzew i krzewów wyszło dziewięciu funkcjonariuszy CIA z dłońmi ukrytymi pod połami marynarek. Śmiercionośne narzędzia pozostały jednak na swoim miejscu, ponieważ nic nie wskazywało na to, żeby miała zajść konieczność użycia broni.

W sekundę później, nim ktokolwiek zdążył się zorientować, taka konieczność jednak zaszła. Gdzieś w ciemności otaczającej oświetloną blaskiem reflektorów alejkę rozległy się dwa strzały i dwa pociski rozerwały gardła skośnookich posłańców. Funkcjonariusze Agencji rzucili się na ziemię, a Conklin chwycił Panova za ramię i powalił go na żwir przed ławką, będącą jedyną dostępną dla nich w tej chwili ochroną/Oddział z Langley zerwał się niemal natychmiast na nogi i wchodzący w jego skład weterani wielu niebezpiecznych operacji, wśród nich były komandos a obecnie dyrektor CIA Peter Holland, popędzili zygzakiem z odbezpieczoną bronią w kierunku miejsca, z którego padły strzały. Po chwili ciemność rozdarł wściekły okrzyk.

– Cholera! – zaklął Holland, świecąc latarką między pniami drzew. – Uciekli.

– Skąd pan wie?

– Spójrz na trawę, synu, i na ślady butów To byli fachowcy. Przystanęli tylko na chwilę, żeby oddać strzałka potem od razu rzucili się do ucieczki. Widzisz te smugi na trawie? Właśnie tędy biegli. Możecie dać sobie spokój. Już ich tutaj nie ma, bo gdyby byli, wstrzeliliby nas przez okna do środka

budynku.

– Nie ma co, prawdziwy fachowiec – mruknął Aleks do zdumionego i przestraszonego Panova, podnosząc się z trudem z ziemi. Psychiatra podszedł szybkim krokiem do leżących nieruchomo Azjatów.

– Mój Boże, obaj nie żyją! – wykrzyknął, ujrzawszy rozszarpane pociskami gardła. – Tak samo jak w wesołym miasteczku!

– To wiadomość – skinął głową Conklin, krzywiąc się z niesmakiem. – Należało posypać ślady solą – dodał tajemniczo.

– Co ty wygadujesz? – zapytał Panov, spoglądając ze zdumieniem na byłego funkcjonariusza wywiadu.

– Nie byliśmy wystarczająco ostrożni.

– Aleks! – ryknął Holland, podbiegając do ławki. – Słyszałem cię, ale to, co się stało, przekreśla pomysł z hotelem – wysapał. – Nie możesz tam iść. Nie pozwalam ci.

– To przekreśla więcej niż tylko ten jeden pomysł. To nie Szakal, tylko Hongkong! Przesłanki były prawidłowe, ale zawiodło mnie przeczucie.

– Go chcesz teraz zrobić? – zapytał spokojnie dyrektor CIA,

– Nie wiem – odparł z bólem w głosie Conklin.- Pomyliłem się… Przede wszystkim spróbuję dotrzeć do naszego człowieka.

– Rozmawiałem z Davidem… To znaczy z nim, przed godziną – odezwał się Panov.

– Rozmawiałeś? – wykrzyknął Aleks. – Jak? Przecież jest późno, a ty byłeś w domu, nie w biurze!

– Jak wiesz, mam automatyczną sekretarkę – odparł psychiatra. – Gdybym odbierał wszystkie telefony po północy, rano nigdy nie wstałbym do pracy. Tym razem jednak włączyłem głos, bo i tak nie spałem, a poza tym szykowałem się do wyjścia. Powiedział tylko: "Skontaktuj się ze mną", i rozłączył się, zanim zdążyłem doskoczyć do słuchawki. Oczywiście, natychmiast do niego zadzwoniłem.

– Zadzwoniłeś do niego? Ze swojego telefonu?

– No… tak – odparł z wahaniem Panov. – Był ostrożny i mówił bardzo szybko. Chciał nas poinformować, że "M" – tak właśnie ją nazwał, "M" – odlatuje z dziećmi z samego rana, Zaraz potem odłożył słuchawkę.

– W takim razie możemy założyć, że mają już jego nazwisko i adres '- powiedział Holland. – Niewykluczone, że przechwycili również samą wiadomość.

– Co najwyżej rejon, w jakim mieszka – odezwał się Conklin. – Być może także wiadomość, ale nie ma mowy o żadnym adresie ani nazwisku.

– Najdalej rano będą mieli…

– Jeżeli zajdzie potrzeba, to najdalej rano on będzie już w drodze na Ziemię Ognistą.

– Boże, co ja zrobiłem! – jęknął Panov.

– Dokładnie to samo, co każdy inny zrobiłby na twoim miejscu – odparł Aleks. – O drugiej w nocy dzwoni do ciebie ktoś, kogo masz i na kim ci zależy, więc kontaktujesz się z nim najszybciej; jak tylko możesz. Teraz musimy tego dokonać powtórnie, nawet jeszcze szybciej. Wiemy już, że to nie Carlos, ale ktoś dysponujący także ogromnymi możliwościami, większymi, niż można było sądzić.

– Skorzystaj z telefonu w moim wozie – zaproponował Holland. – Prze łączę go na zastrzeżoną częstotliwość. Nikt nie przechwyci rozmowy.

– Chodźmy! – rzucił Conklin i pokuśtykał najszybciej jak potrafił, w kierunku zaparkowanego przy trawniku samochodu dyrektora.

– David? Mówi Aleks.

– Masz niesamowite wyczucie, przyjacielu. Właśnie wychodziliśmy i gdyby Jamie nie doszedł do wniosku, że musi jeszcze się załatwić, bylibyśmy już w samochodzie.

– Mo nic ci nie powiedział? U ciebie nikt nie odbierał, więc zadzwoniłem do niego.

– Mo jest odrobinę… wstrząśnięty. Sam mi powiedz.

– Czy ten telefon jest bezpieczny? Co do jego miałem pewne wątpliwości.

– Najbardziej, jak to tylko możliwe.

– Wysyłam Marie i dzieci na południe. Daleko na południe. Jest wściekła jak diabli, ale już wynająłem rockwella na lotnisku Logan, wszystko szybko i bez żadnych kłopotów dzięki ustaleniom, które poczyniłeś cztery lata temu.

Komputery pracowały, aż miło, i wszyscy byli bardzo uczynni. Startują o szóstej, zanim się na dobre rozwidni. Chcę, żeby zniknęli stąd jak najprędzej.

– A ty? Co z tobą?

– Wrócę do Waszyngtonu, do ciebie. Jeśli Szakal przypomniał sobie o mnie po tylu latach, to chcę wiedzieć, co zamierzacie z tym począć. Myślę, że mógłbym się przydać… Będę około południa.

– Nie, Davidzie. Nie dziś i nie tutaj. Leć z Marie i dziećmi. Zniknij z kraju. Zostań z rodziną i Johnnym na wyspie.

– Nie mogę, Aleks. Gdybyś był na moim miejscu, też byś tego nie zrobił. Moja rodzina nigdy nie będzie naprawdę wolna, dopóki Carlos żyje i dybie na ich życie,

– To nie jest Carlos – przerwał mu Conklin.

– Co takiego? Przecież wczoraj powiedziałeś…

– Zapomnij o tym, co ci powiedziałem. Myliłem się. To coś ma związek z Hongkongiem i Makau.

– Bzdura! Tamto jest już dawno skończone! Wszyscy nie żyją i nie został nikt, kto miałby powód mnie ścigać!

– Ale pojawił się ktoś nowy. "Największy taipan w Hongkongu", według słów naszego ostatniego, resztą już nieżyjącego, informatora.

– Ich już nie ma, Aleks! Cały ten domek z kart Kuomintangu przestał istnieć!

– Powtarzam jeszcze raz: pojawił się ktoś nowy.

David Webb umilkł; po chwili w słuchawce odezwał się lodowaty głos Jasona Bourne'a:

– Opowiedz mi wszystko; czego się dowiedziałeś, z najdrobniejszymi szczegółami. Tam u was coś się wydarzyło. Chcę wiedzieć co.

– Proszę bardzo, ze szczegółami.

Emerytowany oficer wywiadu opisał przygotowany przez Centralną Agencję Wywiadowczą plan, opowiedział o tym, jak zarówno on, jak i Panov spotkali w drodze do parku przy Smithsonian Institution wielu starych, kryjących się w mroku mężczyzn, z których dwaj podeszli do nich w alejce, wspominając o Makau, Hongkongu i wielkim taipanie, a wreszcie poinformował Bourne'a o śmierci obu posłańców.

– To Hongkong, Davidzie. Świadczy o tym wzmianka o Makau. Przecież właśnie tam znajdowała się główna kwatera tego samozwańca.

Odpowiedziała mu cisza, przerywana w regularnych odstępach czasu szmerem oddechu Jasona Bourne'a.

– Mylisz się, Aleks – odezwał się wreszcie pełnym zadumy głosem. – To Szakal. Co prawda poprzez Hongkong i Makau, ale na pewno Szakal.

– Gadasz bzdury! Carlos nie ma nic wspólnego z taipanami z Hongkongu ani wiadomościami z Makau! Ci starcy byli Chińczykami, a nie Francuza mi, Włochami albo Niemcami. Ta sprawa ma korzenie w Azji, nie w Europie.

– On ufa wyłącznie starcom – ciągnął David Webb zimnym, opanowanym głosem Jasona Bourne'a. – "Starcy z Paryża", tak się ich nazywa. Tworzą jego siatkę w Europie, są kurierami. Kto mógłby podejrzewać starych, niedołężnych ludzi, żebraków i poruszających się z trudem inwalidów? Kto wpadłby na pomysł, żeby ich przesłuchiwać, a tym bardziej torturować? Zresztą nawet wówczas nie powiedzieliby ani słowa. Zawarli z nim układ i działa ją zupełnie bezkarnie. Dla Carlosa.

Przez dłuższą chwilę Conklin wpatrywał się w deskę rozdzielczą samochodu, przerażony głuchą pustką, wyraźnie słyszalną w głosie przyjaciela, nie bardzo wiedząc, co właściwie powinien powiedzieć.

– Nie rozumiem cię – wykrztusił z trudem. – Wiem, że jesteś zdenerwowany, tak jak my wszyscy, ale czy mógłbyś wyrażać się nieco jaśniej?

– Proszę? Ach, wybacz mi, Aleks. Cofnąłem się myślą do dawnych czasów, Carlos przeczesywał Paryż w poszukiwaniu starych ludzi, którzy albo stali już nad krawędzią śmierci, albo zdawali sobie sprawę z tego, że nie po- żyją długo, czy to ze względu na wiek, czy trapiące ich choroby. Wszyscy mieli na koncie większe lub mniejsze przestępstwa. Większość z nas zapomina, że tacy ludzie mają często dzieci, wnuki albo inne bliskie im osoby, których los nie jest im obojętny. Szakal obiecywał troszczyć się o ich najbliższych w zamian za wierną, dożywotnią służbę. Czy można było odrzucić taką ofertę, mając jako alternatywę nędzę i cierpienie?

– Chcesz powiedzieć, że mu wierzyli?

– Mieli ku temu, i ciągle mają, istotne powody. Liczne szwajcarskie banki wysyłają co miesiąc wiele czeków do spadkobierców tych ludzi w całej Europie, od Morza Śródziemnego po Bałtyk. Nie sposób ustalić źródła pieniędzy, lecz ci, którzy je otrzymują, doskonale wiedzą, komu je zawdzięczają i za co… Zapomnij o tajnych aktach w Langley, Aleks. Carlos szukał w Hongkongu i właśnie tam udało mu się natrafić na ślad twój i Mo.

– W takim razie my też trochę poszukamy. Przetrząśniemy każdą chińską dzielnicę, każdą orientalną restaurację i klub w promieniu pięćdziesięciu mil od Waszyngtonu.

11
{"b":"97555","o":1}