Литмир - Электронная Библиотека

Znowu zadzwonił telefon. Smith cofnął się szybko do biurka sekretarki, podniósł słuchawkę i z hukiem cisnął ją z powrotem na widełki.

Jedna z przestraszonych dziewczynek aż się wzdrygnęła.

– Ja chcę do taty.

– Tak, wiem. Cicho – odezwała się do niej łagodnie. – Już niedługo.

Mała jednak zaczęła płakać i Lena pospiesznie wsunęła jej w rączkę otwartą butelkę wody mineralnej, próbując opanować narastającą wściekłość i poczucie bezradności.

– Nie płacz – szepnęła błagalnym tonem, myśląc, że nigdy nie umiała sobie radzić z dziećmi. – Wszystko będzie dobrze.

Marla jęknęła gardłowo, utkwiwszy w niej spojrzenie szklistych oczu.

Lena postanowiła wcielić się w rolę pielęgniarki.

– Dobrze się pani czuje? – zapytała, kładąc dłoń na ramieniu sekretarki. – Wszystko w porządku?

Smith wrócił i stanął nad Molly i Sarą. Najwyraźniej niezadowolony z rozwoju wydarzeń, burknął:

– Wystarczy. Zabierajcie się stąd. I wyprowadźcie tę starą małpę.

– Jemu potrzebna jest pomoc – zaoponowała słabo Molly.

– A mnie? – zapytał bandyta, wskazując zaciśniętą wokół ramienia białą szmatkę z dużą krwawą plamą.

Telefon zadzwonił po raz kolejny. Widocznie Wagner zaczynała robić w gacie, ujrzawszy, jak wynoszą zwłoki Matta na ulicę.

– W karetce są niezbędne środki – powiedziała Molly. – Pozwól Mattowi stąd odjechać, a ja zostanę zamiast niego.

– Oho, znalazły się bohaterki – rzucił ironicznie Smith do swego kumpla.

Lena wciąż klęczała przy Marli i o mało jej nie kopnął, ruszając w kierunku drzwi. Bez słowa złapał jedną z dziewczynek za rączkę i pociągnął za sobą. Mała krzyknęła, ale ścisnął ją silnie za nadgarstek i natychmiast umilkła. Wyszedł z nią do lobby i zaczął się naradzać ze wspólnikiem. Nie wstając z klęczek, Lena odwróciła się powoli, udając, że ich obserwuje, a jednocześnie powoli wyciągnęła rękę do tyłu, żeby wydobyć ukryty scyzoryk. Nagle ktoś ją złapał za dłoń, nie miała jednak odwagi, żeby się obejrzeć. Brad stał z boku, więc to na pewno nie on. Dziewczynki były zbyt przerażone, żeby się choćby poruszyć. Zatem to Marla musiała błyskawicznie zsunąć jej skarpetkę i szarpnięciem oderwać scyzoryk.

– Mamy przecież lekarkę i dwie sanitariuszki. Czemu nie? – odezwał się głośniej Smith.

Jego kolega z rezygnacją pokręcił głową, jakby nie w smak był mu pomysł Smitha. Ten wrócił do sali, ciągnąc za sobą dziewczynkę, i zwrócił się do Leny:

– Idź i przynieś z karetki potrzebne rzeczy.

– Co? – zapytała zdziwiona, jakby nie rozumiała, o co chodzi.

Spojrzał na zegarek – model, który reklamowano we wszystkich czasopismach dla mężczyzn, zachwalając, że właśnie takich używają komandosi z marynarki wojennej – i rzucił:

– Idź po sprzęt i zaraz tu wracaj. – Przystawił małej pistolet do głowy. – Masz trzydzieści sekund.

– Kiedy ja…

– Dwadzieścia dziewięć.

– Cholera – syknęła, podrywając się i ruszając biegiem do wyjścia z mocno bijącym sercem.

Wypadła na ulicę, podbiegła do tylnych drzwi karetki, otworzyła je gwałtownie i zaczęła się rozglądać za czymś, co przypominałoby torbę z zestawem pierwszej pomocy.

– Pani detektyw? – zawołał ktoś z ulicy. Domyśliła się, że to któryś z policjantów czuwających za osłoną wozów patrolowych, lecz wolała nie tracić czasu na oglądanie się w tamtym kierunku.

– Pani detektyw?!

– Wszystko w porządku! – odkrzyknęła w panice. – Nic się nie stało!

Jej wzrok spoczął na dużym plastikowym pojemniku przymocowanym paskami do karoserii. Wiele razy bywała na miejscu wypadku drogowego i natychmiast rozpoznała walizkę, z którą sanitariusze zbliżali się do poszkodowanego. Wskoczyła do środka i roztrzęsionymi rękami zaczęła ją odpinać, mamrocząc pod nosem:

– Kurwa mać! Kurwa mać!

Nie mogła sobie przypomnieć, ile czasu przebywa już poza budynkiem.

– Może w czymś pomóc?! – zawołał policjant.

– Zamknij się! – wrzasnęła, otwierając pojemnik.

W środku znajdowały się fiolki z lekami, materiały opatrunkowe i narzędzia. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że to wystarczy. Po chwili namysłu złapała drugi pojemnik i dźwignęła ciężki defibrylator.

Podbiegła do drzwi i wpadła do środka z takim impetem, że aż czuwający za kontuarem zabójca podskoczył na miejscu. Zacisnął palce na kolbie pistoletu maszynowego, ale na szczęście nie zaczął do niej strzelać. Naparła ramieniem na drzwi wahadłowe i wskoczyła do ogólnej sali, gdzie Smith wciąż trzymał pistolet przytknięty do głowy dziewczynki. Z takim uśmiechem spoglądał na zegarek, że ogarnęła ją bezgraniczna nienawiść do niego.

Z hukiem postawiła na podłodze przyniesiony sprzęt, złapała małą za ramiona i wyszarpnęła ją z jego uścisku.

Smith przytknął więc pistolet do jej czoła, przez co zastygła bez ruchu. Powoli osunęła się na kolana, a on błyskawicznie kopnął ją w pierś. Poleciała do tyłu i rozciągnęła się na wznak na podłodze. Brad wyciągnął rękę, żeby pomóc jej wstać, kiedy bandyta wymierzył mu pistolet między oczy i ciężkim butem przycisnął ją do podłogi.

– Wiedziałem, że spróbujesz jakiegoś bohaterskiego wyczynu – syknął.

– Nie – jęknęła Lena, choć pod naciskiem jego buciora ledwie mogła zaczerpnąć tchu.

Przydepnął ją mocniej i zapytał:

– Naprawdę chcesz być bohaterką?

– Nie… Proszę… – wyjąkała, próbując zsunąć jego nogę ze swojej piersi, co tylko skłoniło go, by zwiększyć nacisk. – Proszę… – powtórzyła, nie mogąc się uwolnić od myśli, jak to wpłynie na płód rozwijający się w jej macicy.

Smith fuknął głośno, jak gdyby rozczarowany.

– W porządku – mruknął, zdejmując z niej nogę. – Niech to będzie dla ciebie nauczką.

Brad pomógł jej wstać. Kolana ugięły się pod nią, a żołądek podszedł do gardła. Czyżby doznała jakiegoś wewnętrznego urazu? Połamał jej żebra?

Smith nogą pchnął pierwszy plastikowy pojemnik w stronę Sary.

– To wam powinno wystarczyć – oznajmił. – Obejrzymy sobie zabieg chirurgiczny w warunkach polowych. Jak w telewizji.

Sara pokręciła głową.

– To zbyt niebezpieczne. Nie podejmę się…

– Nie masz innego wyjścia.

– On powinien się znaleźć na sali operacyjnej.

– Ta będzie musiała wystarczyć.

– Może umrzeć. Smith podniósł pistolet.

– Przecież i tak może umrzeć.

– Co masz przeciwko… – Sara urwała nagle, najwyraźniej próbując nad sobą zapanować, gdyż emocje brały w niej górę nad zdrowym rozsądkiem. Po chwili ciągnęła: – Co masz przeciwko nam? Co złego ci zrobiliśmy?

– Nie chodzi o ciebie – mruknął Smith. Podszedł do biurka, podniósł słuchawkę dzwoniącego natrętnie telefonu i wrzasnął do niej: – Czego, do kurwy?!

– Więc co masz przeciwko Jeffreyowi? – rzuciła Sara łamiącym się głosem. Smith nawet na nią nie spojrzał, toteż zwróciła się do drugiego zabójcy: – Co on wam złego zrobił?

Tamten obejrzał się na nią, wciąż mierząc z pistoletu maszynowego w drzwi frontowe.

– Zamknij się, do cholery! – warknął Smith do słuchawki. – Właśnie zamierzamy tu przeprowadzić drobną operację chirurgiczną. W końcu po to przysłałaś sanitariuszki, no nie?

Sara nie zamierzała popuścić.

– No więc? – rzekła głośno. – O co wam chodzi? Czemu to robicie? – zapytała z nutą desperacji w głosie. – Dlaczego?

Drugi zabójca wpatrywał się w nią nieruchomym wzrokiem. Smith przytknął słuchawkę do piersi, jakby był ciekaw, czy jego kumpel odpowie. I tamten odparł cicho, ale na tyle wyraźnie, by wszyscy słyszeli:

– Bo Jeffrey był jego ojcem.

Sara osłupiała, jakby na własne oczy zobaczyła ducha. Wargi jej zadygotały, gdy mruknęła bezwiednie:

– Jared?

55
{"b":"97179","o":1}