Литмир - Электронная Библиотека

Ale ciało nawet nie drgnęło. Smith chciał mu już wymierzyć kolejnego kopniaka, lecz Molly zaprotestowała:

– Nie.

– Co powiedziałaś? – zapytał zdumiony.

– Przepraszam – bąknęła, spuszczając głowę. Bluzę na piersiach miała już pokrytą plamami czarnej, na wpół zakrzepłej krwi. Spojrzała na Lenę. – Na miłość boską, może byś mi pomogła!

Lena rozejrzała się dookoła, jakby nie miała pojęcia, gdzie postawić pudło z kanapkami. Nie chciała nawet dotykać Matta. Brzydziła się już samej myśli, że miałaby dotknąć trupa.

Smith wymierzył do niej z obrzynka.

– Ruszaj się.

Postawiła pudło na podłodze, mając wrażenie, że płuca jej dygoczą przy każdym oddechu. Zagryzła mocno zęby, żeby nimi nie szczękać. Jeszcze nigdy w życiu tak bardzo się nie bała. Tylko właściwie czego? Ostatecznie w przeszłości bez obaw stykała się ze śmiercią, kilka razy prawie błagała, by do niej przyszła. Teraz jednak śmiertelnie się bała samej myśli, że mogłaby tu zginąć.

Jakimś cudem zdołała uklęknąć przy nogach Matta. Popatrzyła na jego tanie czarne buty, wystrzępione mankiety znoszonych spodni i niedoprane białe frotowe skarpetki z brązowymi plamami. Kiedy Molly odliczyła do trzech, dźwignęły go razem z posadzki. Zsunęła się nogawka, ukazując kostkę lewej nogi i fragment łydki pokrytej białą, pozbawioną owłosienia skórą. Lena nie mogła się uwolnić od bolesnej świadomości stopy zabitego wrzynającej jej się w brzuch. Pomyślała o dziecku w swym łonie, zastanawiając się, czy ma ono świadomość tak bliskiego kontaktu z trupem. Przemknęło jej nawet przez głowę, że może podłapać coś zaraźliwego.

Pod czujnym okiem Smitha ułożyły Matta na chodniku tuż przed komisariatem. Kiedy Lena dostrzegła w oczach bandyty wyraz olbrzymiej satysfakcji, ledwie się powstrzymała, żeby nie zawrócić biegiem do karetki. Ruszyła jednak z powrotem za Molly. Dopiero gdy wkraczały do lobby, uświadomiła sobie, co się stało. Bandyci mieli już potrzebną żywność i wodę. Mogli po prostu nie wpuścić ich już do środka czy nawet zastrzelić z zimną krwią na ulicy. Nie zrobili tego jednak.

– Tak będzie lepiej – oznajmił Smith. – Tolliver zasmradzał cały posterunek.

Molly otworzyła usta ze zdumienia i obejrzała się szybko.

– Co? – warknął zabójca, wymierzając jej pistolet między oczy. – Chciałaś coś powiedzieć, suko? Masz coś do powiedzenia?!

– Nie – odparła za nią Lena, zaskoczona, że zdołała cokolwiek wydusić.

Nawet przez kominiarkę łatwo było dostrzec, że Smith uśmiecha się szeroko. Jego oczy prześliznęły się po jej ciele od stóp do głowy, zatrzymując się nieco dłużej na biuście, a wyraźne błyski satysfakcji świadczyły, że spodobało mu się to, co zobaczył. Dźgnął lufą sig sauera czoło Molly i zwrócił się do niej:

– Tak myślałem. – Trzymanym w ręku obrzynkiem dał jej znak, żeby się obróciła. – Łapy na ścianę.

Nagle rozległ się dzwonek telefonu, którego przenikliwy terkot rozciął powietrze jak nożem.

– Odwróć się! – powtórzył ostrzej bandyta.

Lena wykonała polecenie, układając dłonie między dwiema fotografiami w ramkach przedstawiającymi obsadę tutejszego posterunku z lat siedemdziesiątych. Byli na nich sami mężczyźni w granatowych mundurach, niemal bez wyjątku z krzaczastymi wąsami. Ben Walker, ówczesny komendant, jako jedyny był gładko ogolony i krótko ostrzyżony, po wojskowemu. A dwa miejsca dalej w prawo wisiało zdjęcie aktualne, na którym była również ona. Aż wstrzymała oddech, modląc się w duchu, żeby Smith nie zwrócił na nie uwagi.

– Ukryłaś coś? – Zaczął ją bezceremonialnie obmacywać, przyciskając całym swoim ciężarem do ściany. – A może tutaj? – Wsunął jej łapę pod biust i zaczął szybko rozpinać bluzę pielęgniarskiego stroju.

Przyjmowała to w milczeniu, czując, jak serce wali jej coraz mocniej. Starała się za wszelką cenę nie patrzeć na przykuwające wzrok zdjęcie, które wisiało pół metra od niej. Myślała, że w chwili jego zrobienia była jeszcze młoda i z optymizmem zapatrywała się na swoją przyszłość. Od dzieciństwa pragnęła pójść w ślady ojca i zostać policjantką. Ten dzień, kiedy pozowali do wspólnej fotografii, był jednym z najlepszych dni w jej życiu, teraz jednak mógł się stać przyczyną śmierci.

Smith wsunął rękę pod bluzę i zacisnął dłoń na jej piersi.

– Masz tam coś dobrego? – zapytał. – Bo serce strasznie mocno ci wali.

Zacisnęła powieki, nakazując sobie zachować spokój, kiedy przesunął dłoń na drugą pierś. Czuła na karku jego gorący, przyspieszony oddech, świadczący wyraźnie o przyjemności, jaką czerpał z tej rewizji.

Zaskoczyło ją, że nie czuje już przerażenia. Było coś upiornie znajomego w odczuciach, jakie wywoływał w niej dotyk jego ciała. Smith nie był zbyt wysoki, ale atletycznie zbudowany. Imponujące muskuły rozpychały krótkie rękawy bawełnianej koszulki. Na swój sposób przypominał jej Ethana. A z nim przecież dawała sobie radę, świetnie wiedziała, co robić, by powstrzymać go od przekroczenia granicy wybuchu wściekłości. Wręcz traktowała jak sport obserwowanie jego reakcji, ciągłe sprawdzanie, jak daleko może się posunąć. Jedyny problem polegał na tym, że zdarzało jej się przesadzić, czego najlepszym dowodem była rozcięta warga.

– Masz tam coś dobrego? – szepnął Smith, dysząc jej prosto do ucha. Jeszcze mocniej przycisnął ją do ściany, jakby chciał unaocznić swoje intencje. Ale i to odebrała spokojnie, mając wrażenie, że jej świadomość odpływa do innego świata, a tylko ciało pozostaje nadal na posterunku.

– Skończ z tym – rozległ się drugi, jakby trochę nieśmiały głos, którego w pierwszej chwili nie rozpoznała. Ale Smith przeciągnął jeszcze raz dłonią po jej piersiach i cofnął się o krok.

– Ściągaj buty – rzucił groźnie, po czym zwrócił się do Molly. – Teraz ty. Odwróć się i łapy na ścianę.

Molly obrzuciła go zalęknionym spojrzeniem, ale wykonała polecenie i tak samo zaparła się o ścianę między zdjęciami. Lena szybko zapięła bluzę, przyglądając się, jak Smith obszukuje Molly bez przejawiania jakichkolwiek uczuć. Odsunęła się od swojej fotografii na ścianie, usiadła na podłodze i zaczęła rozwiązywać pantofle. Kawałkami plastra przykleiła scyzoryk w podbiciu stopy, miała nadzieję, że nie będzie go widać przez skarpetkę. Starała się ukryć zdenerwowanie, podając Smithowi buty, których cholewki dotąd maskowały ukryty scyzoryk. Powtarzała w myślach, że jeśli nie przeszuka jej ponownie i nie każe zdjąć skarpetek, wszystko będzie dobrze. Obrócił pantofle podeszwami ku górze, popatrzył na nie, po czym zajrzał do środka. To samo zrobił z butami Molly i rzucił obie pary na podłogę. Molly przysunęła swoje, żeby je włożyć, aleją powstrzymał.

Zaczął grzebać w pudle z kanapkami, szukając kontrabandy, zaraz jednak rozkazał: – Zabierzcie to i zanieście do sali. Lena klęknęła, żeby podnieść pudło, ale z dłonią przyciśniętą do piersi zaczekała, aż Molly dźwignie skrzynkę z wodą i otworzy wahadłowe drzwi prowadzące do sali ogólnej. Wcześniej zdążyła włożyć pantofle, tylko ich nie zawiązała. Stopy także miała spocone, więc tym bardziej wyraźnie czuła scyzoryk przyklejony plastrem pod skarpetką. Jak miała go przekazać zakładnikom? Zresztą, czy mógł im w czymkolwiek pomóc?

Szybko skupiła się na tym, co było w jej mocy, i rozejrzała ciekawie po sali. Panował tu nieopisany bałagan, stwierdziła jednak, że plan sytuacyjny sporządzony przez Franka i Pata dość dobrze zgadza się z rzeczywistością. Z otworów systemu wentylacyjnego wystawały powtykane ubrania, część regałów i szafek na akta została przesunięta w celu zabarykadowania drzwi. Brad stał na środku sali w samych bokserkach i białym podkoszulku, jego chude, słabo owłosione nogi wystawały jak patyki z czarnych skarpetek i służbowych pantofli. Za nim na podłodze siedziały trzy dziewczynki i tuliły się do Marli niczym stadko spłoszonych sikorek. Jeszcze dalej siedziała Sara, oparta plecami o ścianę. Trzymała na kolanach głowę rannego mężczyzny leżącego z nogami wyciągniętymi w kierunku środka sali. Lena aż się potknęła i z hukiem postawiła pudło na podłodze, gdy rozpoznała w nim Jeffreya.

– Świetnie – odezwał się Brad, który zaczął błyskawicznie oglądać przyniesione kanapki. Podniósł na nią oczy rozszerzone bardziej niż zwykle i dodał głębokim, gardłowym barytonem: – Matt jest ranny w ramię.

– Co?

– Matt – powtórzył, ruchem głowy wskazując Jeffreya. – Został postrzelony w ramię.

– Aha – mruknęła, jakby wszystko rozumiała, choć nie potrafiła sobie wytłumaczyć, o co chodzi.

– To odzyskuje, to znów traci przytomność – wyjaśniła cicho Sara zatroskanym głosem. – Nie wiem, jak długo jeszcze wytrzyma.

– Możemy mu jakoś pomóc? – wtrąciła Molly. Sara ledwie mogła dobyć z siebie głosu. Odchrząknęła i powiedziała:

– Należałoby go stąd zabrać.

– Nie ma mowy – burknął Smith, przerzucając kanapki i odczytując nalepki na opakowaniach. – Rety, co za gówno.

Robił to wyraźnie na pokaz i Lena doszła do wniosku, że specjalnie dla niej. Sama zaczynała powoli odczuwać mdłości na widok policyjnego munduru, stawała się jedną z tych, które wzywają gliniarzy do awanturującego się chłopaka, a chwilę później są gotowe rzucić się do nóg stróżom prawa i błagać, żeby nie zabierali jej ukochanego do więzienia. Uważała, że istnieje wyodrębniona grupa kobiet, które zachowują się i patrzą na otaczający je świat, jakby oczekiwały kolejnego ciosu. W dodatku roztaczały wokół siebie dziwną aurę, może wydzielały jakieś feromony, które przyciągały facetów uwielbiających pastwić się nad kobietami.

– On potrzebuje natychmiastowej pomocy lekarskiej – wycedziła Sara.

Molly zdjęła stetoskop z szyi i ruszyła w jej stronę.

– A ty dokąd?! – warknął groźnie Smith.

– Chciałam tylko…

– Ach, proszę uprzejmie. – Skłonił się teatralnie i usunął się z drogi. Dostrzegł, że Lena bacznie mu się przygląda, i puścił do niej oko.

Domyśliła się, czego od nich oczekuje, toteż bez namysłu powiedziała cicho:

– Bardzo dziękujemy.

Zaczęła rozpakowywać kanapki i podawać je dzieciom, pytając kolejno, jak się czują. Wciąż jednak czuła się odizolowana od wszystkiego, jakby to ktoś inny się tym zajmował, a ona, niewidzialna, unosiła się w powietrzu i obserwowała to z boku.

54
{"b":"97179","o":1}