Литмир - Электронная Библиотека

– I żyć z tobą w grzechu? Zaśmiała się.

– Od kiedy to stałeś się taki religijny?

– Od czasu, gdy twój ojciec zasiał we mnie lęk przed karą boską – odparł natychmiast z całkiem poważną miną. – Zrozum, Saro, ja chcę mieć żonę, a nie tylko kogoś do łóżka.

Zakłuło ją to określenie.

– Tak o mnie myślisz?

– Sam już nie wiem – bąknął, jakby dopadło go poczucie winy. – Zmęczyło mnie to szamotanie się na końcu smyczy, za którą pociągasz tylko wtedy, kiedy czujesz się samotna.

Otworzyła już usta, ale odpowiedź nie przeszła jej przez gardło.

Jeffrey pokręcił głową i mruknął pojednawczo:

– Przepraszam. Nie chciałem cię urazić.

– Zatem myślisz, że przyszłam tu robić z siebie idiotkę, bo dokucza mi samotność?

– Powiedziałem przecież, że niczego już nie jestem pewien poza tym, że naprawdę mam kupę roboty. – Wyciągnął rękę. – Czy mogłabyś mi oddać pióro?

Jeszcze mocniej zacisnęła je w palcach.

– Naprawdę chcę być z tobą.

– Przecież właśnie jesteś. – Wyciągnął dłoń jeszcze dalej.

Złapała go lewą ręką za nadgarstek.

– Tęsknię za tobą – powiedziała. – Bardzo mi ciebie brakuje.

Wzruszył lekko ramionami, ale nie cofnął ręki. Pospiesznie przycisnęła do swoich warg jego palce pachnące atramentem i owsianym kremem nawilżającym, którego używał w tajemnicy przed wszystkimi.

– Brak mi dotyku twoich dłoni. Wpatrywał się w nią nieruchomym wzrokiem. Przeciągnęła jego palcami po swoich wargach i zapytała:

– A ty nie tęsknisz za mną?

Przekrzywił nieco głowę i ponownie lekko wzruszył ramionami.

– Zrozum, że naprawdę chcę być z tobą. Zależy mi… – Zerknęła szybko przez ramię, żeby się upewnić, że w korytarzu nikogo nie ma, po czym szeptem przedstawiła mu propozycję tego, za co szanująca się prostytutka naliczyłaby podwójną stawkę.

Jeffrey aż rozdziawił usta i oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia. Zacisnął palce na jej dłoni i rzekł z ociąganiem:

– Nie robiłaś tego od naszego ślubu.

– No cóż… – uśmiechnęła się skąpo. – Teraz znów nie jesteśmy małżeństwem, prawda?

Zastanawiał się wciąż nad kuszącą propozycją, gdy rozległo się donośne pukanie w futrynę otwartych drzwi. Zareagował tak, jakby tuż nad uchem ktoś wypalił mu z rewolweru. Wyszarpnął rękę z jej uścisku i poderwał się z krzesła.

Frank Wallace, jego zastępca, odezwał się nieśmiało:

– Przepraszam, że przeszkadzam…

Jeffrey zrobił poirytowaną minę, tyle że Sara nie po trafiła ocenić, czy to ona jest powodem tej irytacji, czy też pojawienie się Franka.

– O co chodzi? Wallace zerknął na telefon wiszący na ścianie i odparł:

– Nie odłożyłeś słuchawki.

Jeffrey nadal przyglądał mu się w milczeniu.

– Marla prosiła, bym ci przekazał, że w lobby czeka jakiś chłopak. – Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i otarł spocone czoło. – Witaj, Saro.

Otworzyła już usta, żeby odpowiedzieć, lecz zaskoczył ją widok Franka.

– Dobrze się czujesz?

Skrzywił się i przycisnął rękę do brzucha.

– Chyba coś mi zaszkodziło.

Wstała i przytknęła dłoń do jego policzka. Skórę miał lepką od potu.

– Jesteś odwodniony. – Złapała go za rękę i zaczęła mierzyć puls. – Powinieneś dużo więcej pić.

Wzruszył ramionami.

Jeszcze przez chwilę wpatrywała się w tarczę zegarka, po czym zapytała:

– Wymiotowałeś? Miałeś rozwolnienie? Poruszył się nerwowo, najwyraźniej zmieszany.

– Nic mi nie jest – bąknął, przecząc oczywistym faktom. – Ślicznie dziś wyglądasz.

– Cieszę się, że w końcu ktoś to zauważył – odparła, posyłając Jeffrey owi znaczące spojrzenie.

Ten zabębnił palcami o brzeg biurka, wciąż tak samo poirytowany.

– Idź do domu, Frank. Kiepsko wyglądasz. Wallace popatrzył na niego z wyraźną ulgą.

– Jeśli nie poprawi ci się do jutra, zadzwoń do mnie – powiedziała Sara.

Skinął głową i zwrócił się do Jeffreya:

– Nie zapomnij o tym chłopaku czekającym w lobby.

– Kto to jest?

– Jakiś Smith. Nic więcej nie wiem… – Znowu przycisnął rękę do brzucha i jęknął gardłowo. Pospiesznie odwrócił się do wyjścia, rzucając przez ramię: – Przepraszam.

Jeffrey zaczekał, aż Frank się oddali, po czym syknął:

– Wszystko na mojej głowie.

– Przecież sam widziałeś, jak on się czuje.

– Na szczęście wraca dziś Lena – rzekł, nawiązując do byłej partnerki Franka. – Powinna się stawić na służbie o dziesiątej.

– I co z tego?

– Nie natknęłaś się jeszcze na Matta? Dzwonił rano i próbował się wymówić chorobą, ale kazałem mu przyjeżdżać na komisariat.

– Podejrzewasz, że dwóch najstarszych rangą śledczych specjalnie się zatruło, żeby nie spotkać dzisiaj Leny?

Jeffrey podszedł do telefonu i odwiesił słuchawkę na widełki.

– Pracuję tu już od piętnastu lat i jeszcze nigdy nie widziałem, żeby Matt Hogan kupował chińskie żarcie.

Może i coś w tym było, Sara wolała jednak traktować te przypadki jak zwykły zbieg okoliczności. Niezależnie od tego, co Frank mówił o Lenie, z pewnością nie była mu obojętna. W końcu pracowali razem prawie przez dziesięć lat. Wiedziała z własnego doświadczenia, że po tak długim czasie trudno po prostu o kimś zapomnieć.

Jeffrey przełączył aparat na głośnik i wybrał numer wewnętrzny.

– Marla?

Rozległa się seria trzasków i po chwili doleciał głos sekretarki.

– Słucham, komendancie.

– Czy Matt się już pojawił?

– Jeszcze nie. Zaczynam się martwić, czy nie rozchorował się na dobre.

– Jak tylko przyjedzie, powiedz mu, że go szukałem Nadal ktoś tam na mnie czeka?

– Tak. I zaczyna się powoli denerwować – odparła ściszonym głosem.

– Zaraz przyjdę. – Przerwał połączenie i mruknął pod nosem: – Nie mam czasu na żadne pogawędki.

– Jeff…

– Muszę sprawdzić, o co chodzi – rzucił i wyszedł z pokoju.

Ruszyła za nim korytarzem prawie biegiem, chcąc go dogonić.

– Jeśli skręcę sobie kostkę w tych przeklętych szpilkach…

Zerknął na jej buty.

– Czyżbyś myślała, że jak przydrepczesz tu z nieprzyzwoitą propozycją, w szpilkach i garsonce, od razu zacznę cię błagać, żebyś pozwoliła mi do siebie wrócić?

Rosnące zakłopotanie doprowadziło ją do złości.

– Jak to jest, że gdy mi na tym zależy, mówisz o nieprzyzwoitych propozycjach, ale gdy nie mam ochoty, a mimo wszystko to robię, jest to wyłącznie kwestią seksu?

Zatrzymał się przed żelaznymi drzwiami przeciwpożarowymi z ręką na klamce.

– To nie w porządku.

– Pan też tak uważa, doktorze Freud?

– Dla mnie to nie jest zabawa, Saro.

– A myślisz, że dla mnie jest?

– Nie wiem, z jakim zamiarem tu przyszłaś – syknął ze złością, a lodowate błyski w jego oczach zmroziły ją do szpiku kości. – W każdym razie nie mogę tak dłużej żyć.

Położyła mu dłoń na ramieniu i szepnęła:

– Zaczekaj. – Kiedy nadal wpatrywał jej się prosto w oczy, zmusiła się, by wyznać: – Kocham cię.

Uśmiechnął się lekceważąco.

– Dzięki.

– Proszę. Przecież niepotrzebny nam urzędowy świstek, byśmy mogli sobie nawzajem powiedzieć, co naprawdę czujemy.

– Czy nadal do ciebie nie dociera, że mnie on jednak jest potrzebny? – wycedził, otwierając drzwi.

Wkroczyła za nim do sali ogólnej, lecz urażona duma nakazała jej zwolnić kroku. Kilku funkcjonariuszy z patroli i detektywów przystąpiło już do pracy, siedzieli przy swoich biurkach i pisali raporty, bądź rozmawiali przez telefon. Brad zaciągnął grupkę swoich podopiecznych w kąt przy ekspresie do kawy, gdzie zapewne tłumaczył dzieciom, jakiego typu filtrów papierowych należy używać w tym urządzeniu albo ile łyżeczek kawy trzeba wziąć na dzbanek napoju.

W lobby stało dwóch młodych ludzi. Jeden tkwił w niedbałej pozie, oparty ramieniem o ścianę, drugi czekał przed stanowiskiem Marli. Sara domyśliła się, że to właśnie on chciał się widzieć z Jeffreyem. Oceniła, że Smith jest bardzo młody, mniej więcej w wieku Brada. Ubrany w czarną pikowaną skórzaną kurtkę, zapiętą pod szyję mimo sierpniowego upału, z wygoloną do gładkiej skóry głową. Nawet grube ubranie nie było w stanie ukryć jego muskularnej, atletycznej sylwetki. Nerwowo wodził spojrzeniem po całej sali, na nikim nie zatrzymując dłużej spojrzenia. Do tego przy każdym obrocie głowy zerkał na drzwi frontowe, jakby uważnie lustrował ulicę przed komisariatem. W samej jego postawie było coś, co kazało go wiązać z wojskiem, a co dodatkowo nasiliło podenerwowanie Sary.

I ona zaczęła się rozglądać po sali, próbując zidentyfikować obiekt zainteresowania Smitha. Jeffrey zatrzymał się na chwilę przy jednym ze stanowisk, żeby zamienić parę słów ze swoim podwładnym. Przesunął kaburę z bronią bardziej do tyłu i przysiadł na brzegu biurka, żeby wpisać coś do komputera. Brad wciąż tłumaczył coś dzieciom, trzymając rękę na tkwiącym za pasem pojemniku z gazem łzawiącym. Poza tym w sali naliczyła jeszcze pięciu policjantów, wszyscy byli zajęci spisywaniem raportów albo mozolnym stukaniem w klawisze komputerów. Poczucie bliżej nieokreślonego zagrożenia przeszyło ją niczym wstrząs elektryczny. Miała wrażenie, że obraz przed oczami nagle zadziwiająco jej się wyostrzył.

Frontowe drzwi otworzyły się z cichym szumem i do środka wszedł Matt Hogan. Na jego widok Marla powiedziała:

– No, jesteś wreszcie. Wszyscy tu na ciebie czekają. Młodzieniec pospiesznie wsunął dłoń pod połę kurtki, a Sara krzyknęła ostrzegawczo:

– Jeffrey!

Wszystkie głowy zwróciły się w jej kierunku, ona jednak nie spuszczała z oczu Smitha, który błyskawicznie wyszarpnął zza pazuchy obrzynka z opiłowaną lufą, wymierzył Mattowi w twarz i nacisnął oba spusty.

Krew i szara tkanka mózgowa trysnęły na oszklone drzwi niczym rozpylone z węża pod wielkim ciśnieniem. Hogan, z krwawą miazgą w miejsce twarzy, poleciał do tyłu i grzmotnął plecami o drzwi, w których szyba popękała promieniście, ale się nie stłukła. Dzieci podniosły chóralny pisk, a Brad pospiesznie pchnął je na podłogę i zwalił się na całą grupę, przygważdżając ją swoim ciężarem do posadzki. Wybuchła bezładna strzelanina. Jeden z policjantów zwalił się na ziemię u stóp Sary z wielką dziurą w piersi, a jego pistolet wypalił od uderzenia o kafelki i z brzękiem potoczył się w głąb sali. Wszędzie dokoła sypały się okruchy szkła z roztrzaskiwanych fotografii, w powietrzu latały różne przedmioty podrywane z biurek przez pociski. Spadały monitory komputerów, sypały się iskry, rozchodził się swąd palonej izolacji. Dokumenty fruwały niczym suche liście miotane porywami gwałtownego wiatru, a huk wystrzałów był tak ogłuszający, że Sara odniosła wrażenie, iż lada moment Popękają jej bębenki.

4
{"b":"97179","o":1}