– Platfus nie przeszkadza – zaczął lekarz.
– Wysokiej komisji nie przeszkadza, ale mnie bardzo. Nie mogę biegać.
– Przydzielą was do lotnictwa. Będziecie latali w powietrzu z waszym platfusem.
– Panie sztabsarct, melduje posłusznie, że ja mam zawroty głowy i do lotnictwa się nie nadaje. Będę rzygał na dół.
– Nie zawracajcie mi głowy, dobry człowieku, i bądźcie łaskawi pójść sobie do diabła.
Kiedy się wszyscy zebrali, Kania zaczął oglądać plecy,
– Każdy gdzie indziej. Dokąd idziemy, chłopcy?
– Smaruj jaki batalion etatowy i fertig!
– Zawsze to w tyle będziemy mieli spokój.
Zasłonięty przez towarzyszy, Kania wytarł to, co napisał im na plecach feldfebel, i wpisał każdemu identyczny przydział.
“Et. Bat. 16”.
Jemu ten sam przydział wymalował na łopatce Baldini, po czym podeszli do stolika, przy którym prezentowali plecy jakiemuś cugsfirerowi, wręczającemu karteczki z wypisanym numerem kolejnym i przydziałem. Po tej ceremonii mogli się ubrać i czekać na wezwanie do przyległego pokoju, gdzie kilku spoconych podoficerów wypełniało arkusze ewidencyjne. Przed każdym stolikiem stała kolejka i podoficer, nie podnosząc głowy, zadawał szybkie lakoniczne pytania, a odpowiedzi wpisywał w odpowiednie rubryki arkusza. Kiedy miała przyjść kolej na Hładuna, ten od wrócił się i szeptem oznajmił:
– Zaraz będziecie mieli przedstawienie.
Twarz wykrzywił w grymas ogromnej głupoty, opuścił dolną wargę, otwarzył usta i z przygasłymi oczyma podszedł do stolika, kładąc na nim karteczkę.
– Imię i nazwisko? – zapytał podoficer szybko, nie patrząc na niego.
– Pantelejmon Durnycia – odpowiedział Hładun ze smarknięciem.
– Wie? Wiederholen sie dass… (Jak? Powtórzcie to…).
– Pantelejmon Durnycia.
Podoficer oderwał głowę od arkusza i uważnie patrzył na jego usta.
– Jeszcze raz powtórzcie,
– Pantelejmon Durnycia,
– Aha, Pantelmon Durnisia. Geboren? (Urodzony?).
– Ich weiss nicht. (Nie wiem). Cugsfirer znowu podniósł głowę.
– He? Gdzie jesteście urodzeni? – powtórzył pytanie podoficer.
– Nie wiem.
– Toś mi zdrowego ćwieka zadał, człowieku! Nie wie, gdzie się urodził! Panie feldfebel, może pan pozwoli do mnie! Jest tutaj taki jeden ananas, że sobie z nim nie poradzę.
Do stołu podszedł feldfebel.
– Jakiej narodowości jesteście?
– Nie wiem.
Fedfebel otworzył szeroko oczy.
– No – powiedział, patrząc na idiotyczną minę Hładuna – mędrzec z ciebie, jak widzę.
– Kto zna tego człowieka? – zapytał, zwrócony do stojących w tyle.
– Ja go trochę znam – zameldował Kania.
– Czy to idiota?
– Nie wiem. Śpi ze mną na jednej sali. Wiem tylko, że nie umie po niemiecku.
– Jakiej on jest narodowości?
– Hucuł, panie feldfebel.
Hładun pociągnął nosem z takim hałasem, że podoficer zżymnął się.
– Nie masz chustki, idioto? Kapie mu z tego nosa jak z wodospadu. Pewno mu ten zjełczały mózg tak przez nos wycieka. Cóż to za naród ci Huculi, kapralu? Jeszcze nie słyszałem o czymś podobnym.
– Mieszkają na granicy serbskiej – bez wahania odpowiedział Kania – to taki ludek na wymarciu. Bardzo mało ich jeszcze jest na świecie.
– Na wymarciu… hm… Dlaczego ta bestia żyje wobec tego? Potraficie się z nim rozmówić?
– Spróbuję, panie feldfebel…
– No to tłumaczcie pytania i odpowiedzi. Zapytajcie go, gdzie się urodził. Kania spojrzał na Hładuna znacząco i rzekł po polsku:
– Gadaj, że nie wiesz. Dobrze to robisz.
– Ich weiss nicht – odpowiedział przedstawiciel wymierającego narodu.
Kania rozłożył ręce bezradnie.
– Zdaje mi się, że to jednak idiota, panowie. Powiada, że nie wie.
Feldfebel splunął.
– Musimy jednak ten arkusz wypełnić w jakiś sposób, do stu diabłów! Gdzie ci Huculi mieszkają, kapralu?
– Na granicy serbskiej.
– Trzeba będzie, cugsfirerze, pójść potem do kancelarii batalionu i znaleźć na mapie jakąś miejscowość graniczną. Wpisze mu to pan jako miejsce urodzenia. Zapytajcie go, kapralu, o imię ojca.
– Ty, bracie swoje – zwrócił się Kania do Hładuna i ten zaraz posłusznie odpowiedział jak przedtem.
– Ich weiss nicht.
– Nie wie, jakie jest imię jego ojca? – zdziwił się feldfebel. – A masz ty w ogóle ojca? Żyje twój ojciec, bałwanie?
– Ich weiss nicht – ze smarknięciem zadeklarował Hładun.
Wszyscy znajdujący się w kancelarii podoficerowie i szeregowcy patrzyli teraz na niego, jakby oglądali mastodonta. Feldfebel był stropiony.
– Podobnego kretyna spotykam w swojej służbie po raz pierwszy, cugsfirerze.
– Rzeczywiście, rzadki okaz – potwierdził cugsfirer – nie wiadomo teraz, jak napisać w tej rubryce “ojciec”. Nie wiadomo, żyje czy nie żyje. Jeżeli żyje, musiałby mieć imię, a tego, jak widać, nie dojdziemy do śmierci z tym idiotą.
– Pisz pan krzyżyk i fertig, panie cugsfirerze. Gdyby nawet miał ojca, to już pewno umarł ze zmartwienia, że takiego głupiego draba spłodził. Pytać o matkę nie ma sensu, bo nam to samo odpowie. W rubryce “matka” maluj pan tak samo krzyżyk. Kaput, bracie Durnisia, z twoimi rodzicami! Oficjalnie ich teraz do grobu wkładamy, verstanden? Sierotą zostałeś, Pantelemonie! Patrz pan! Ja do niego gadam, a on sobie afisze na ścianie ogląda. Zapytajcie go, kapralu, jakiego wyznania… Chociaż nie potrzeba, bo się od niego nie dowiemy. Jakiego oni są wyznania?
– Mahometanie, panie feldfebel – bez zająknięcia zameldował Kania – ale trafiają się miedzy nimi także chrześcijanie.
– Znowu klin – westchnął cugsfirer – diabeł wie, w co to bydlę wierzy.
– Pantelmon, hm… Pantelmon – mamrotał feldfebel – dziwne imię, co? To będzie prędzej chyba tureckie niż katolickie. Rypnij mu pan, cugsfirerze, wyznanie muzułmańskie.
– Zawód? Co tutaj napisać? Feldfebel popatrzył znowu na Hładuna.
– Jaki w ogóle zawód może mieć takie bydlę? Zawodowy idiota, należałoby napisać… Czym się trudnią ci Huculi, kapralu?
– Wyrabiają łapki na myszy i wędrują po całym państwie z różnymi wyrobami drucianymi.
– Kropnij pan w arkuszu “druciarz”! Czy to oni nie chadzają w takich łykowych albo rzemiennych sandałach, kapralu?
– Tak jest, panie feldfebel, to są ci sami.
– Teraz już wiem. – Feldfebel skinął głową. – Ale to są dosyć sprytni ludzie. Jeden mi raz wsadził fałszywą monetę, kiedy mi wydawał resztę. A ten to widać jakiś wyrzutek, jakaś oferma narodowa. Co tam dalej idzie, cugsfirerze?
– Wykształcenie.
– No, filozofii chyba nie studiował z tą swoją głupią jadaczką. Pisz pan “analfabeta”. Dalej?
– Dalej idzie opis osoby.
– Dosyć płynnie idzie nam ta ewidencja z tobą, Durnisia. Pisz pan opis osoby.
– Twarz?
– Powinno się napisać “morda” albo “paszczęka” i dodać w nawiasie “prosi o uderzenie cegłą”… Czy to można nazwać twarzą? Czego smarkasz tak, ty muzułmański ośle? Nos ci spuchnie.
Huculski muzułmanin stał w milczeniu przed stołem, a na twarzy miał wyraz bezdennie idiotycznego roztargnienia i w ogóle nie reagował na wypowiadane pod jego adresem uwagi. Przy rubryce “znaki szczególne” feldfebel wzruszył ramionami.
– Z tą rubryką kłopotu wielkiego nie ma także… napisze pan: “idiota” albo lepiej “kretyn”.
– Nie wiem, czy w instrukcji jest coś o tym powiedziane. W tej rubryce ma się pisać, panie feldfebel, cechy fizyczne, a to będzie cechą umysłową.
– Pisz, człowieku, na moją odpowiedzialność “kretyn”. To jest najtrafniejszy znak szczególny… Teraz niech odciśnie palec swój na arkuszu i niech idzie do cholery! Tak. Spal się, idioto! Przez ten czas można było dziesięć arkuszy wypełnić!
Hładun pożegnał się wyjątkowo solennym smarknięciem i odszedł od stołu.
Z kolei Kania przysporzył zmęczonemu cugsfirerowi roboty ze swoim skomplikowanym nazwiskiem.
– Pszkszbsz… Herr Gott im Himmel! (Panie Boże w niebie)! Jak to można takiego szeleszczącego tasiemca wymówić? Kto tym Polakom takie straszliwe nazwiska ponadawał? Powtórz pan jeszcze raz!
– Szczepan Brzę-czysz-czewski – wyskandował z zadowoleniem Kania.
– Przencisieski… Przensisieski… Język drętwieje od tego.
Aby go pocieszyć, podał Kania jako miejsce urodzenia miejscowość wprawdzie nie istniejącą, ale za to niemożliwą do wymówienia dla Niemca.
– Mszczonowieścice, gmina Grzmiszczosławice, powiat Trzcinogrzechotnikowo.
Cugsfirer odrzucił pióro i złapał się za głowę.
– Gdzie to jest? W Galicji? O zgrozo!… Od samego słuchania robi się słabo!
Do stołu podszedł z papierosem w ustach feldfebel.
– Co znowu, cugsfirerze?
– Nazywa się, panie feldfebel, Szczepan Przensisieski, urodzony w Moszoszeszisze, gmina Kszmiszszalwisze, powiat… tego sam diabeł nie powtórzy.
Feldfebel ze współczuciem pokiwał głową.
– Rzeczywiście, dziwaczne nazwy mają ci Polacy. Daj mu pan arkusz, niech to sam powpisuje.
Kania wypełnił arkusz zmyślonymi danymi biograficznymi, które wprowadziły cugsfirera w osłupienie. Kiedy wszystko przeczytał, pokiwał głową.
– Taki arkusz trafia się raz na dziesięć lat. Czegoś podobnego, panie kapral, jeszcze nie słyszałem! W ilu bitwach pan był? Tu chyba ze czterdzieści miejscowości jest wypisanych! Kiedy pan zdążył być w Azji, miły Boże!? Rzeczywiście, waleczny z pana człowiek.
Po spisaniu ewidencji całą paczką, nie zwracając uwagi na resztę kompanii, poszli do kantyny.
Wieczorem okazało się, że prawie wszyscy znajdujący się w stacji zbiorczej żołnierze zostali przeznaczeni na front. Czesi nabrali takiego wigoru wojennego, że śpiewali w swoim kącie tak głośno, iż podoficer służbowy musiał ich nieustannie uspokajać i nie mógł sobie z nimi poradzić.
– Śpiewać, bracie, wolno; jedziemy na front, musimy mieć nastrój, nie? Zapytaj samego komendanta, jeżeli nie wierzysz. Nastrój musi być i wyrabiamy go stale. Chcesz wypić za nasze zdrowie? Żłop, bracie Niemiaszku, i znaj prawdziwych, patriotów!
Przed capstrzykiem nastrój bojowy spotęgował się do tego stopnia, że zrezygnowany służbowy, ledwie trzymający się na nogach, machnął ręką.