Литмир - Электронная Библиотека

Dziej się wola Twoja, Panie, pomyślał.

– Podam panu przykład elementarny – niezmordowanie znęcał się nad nim wachmistrz. – Co pan zrobi, jeżeli, na przykład, ten czarny zamelduje panu, że musi się wypróżnić?

– Rozumie się, że pójdzie z nim jeden eskortant i będzie go pilnował.

– W środku czy pod drzwiami? Kania zamyślił się.

– W środku.

Wachmistrz chytrze się uśmiechnął.

– I naturalnie, jest pan przekonany, że to jest dobrze?

– Myślę, że dobrze?

– He, he, he… właśnie, że źle. Uważaj pan: klozet jest ciasny i wąski. Co robi dezerter? Próbuje rozbroić eskortanta. I może mu się to udać, zważywszy, że tamten nie spodziewa się wcale napaści i prawdopodobnie stoi odwrócony tyłem i wygląda przez okno – wachmistrz coś sobie przypomniał niemiłego i splunął – zwykle tak robi taki cymbał! Zamiast pilnować aresztanta podziwia krajobraz.

– Mylę, że wobec tego eskortant powinien stać pod drzwiami – przygasłym głosem odezwał się Kania.

– Jeszcze gorzej… zatrzaskuje drzwi przed nosem eskortanta i wieje panu przez okno…

Ale nas zbaw ode złego, pobożnie pomyślał Kania, a najprędzej od tego szatana. Fachowe pytania wachmistrza doprowadziły go do furii.

– Nie pozwalam zupełnie wyjść i koniec! Niech się drań wstrzyma do stacji przeznaczenia, gdzie go oddam w ręce żandarmerii. Wtedy się będzie mógł wykasztanić w myśl przepisów.

– To panu narobi w portki i zasmrodzi cały przedział – zareplikował z miejsca wachmistrz.

Nie wytrzymam – stwierdził w myśli Kania.

– Wychodzi więc na moje, że muszą być skuci kajdankami. Dopiero wtedy może go pan puścić do ustępu, ale drzwi muszą być otwarte.

– A to dlatego – uzupełnił cywil – żeby ten eskortant wiedział, kiedy ma aresztanta podetrzeć.

– Ten człowiek prosi się gwałtownie o knebel – stwierdził wachmistrz – i zrobię to!

– Skuty sam się nie podetrze – uzasadniał dalej szpieg – a pomijając i to, panie feldfeblu, ktoś musi odpiąć i zapiąć spodnie. Jest to jasne dla każdego rozsądnego człowieka.

Wachmistrz nie znalazł widać w swoich przepisach wyjaśnienia tej prostej sytuacji i nie zwracając uwagi na szpiega dalej mówił do Kani:

– Radzę więc panu zakuć ich bezzwłocznie, dopóki nie było kontroli. Na tej linii kontrolują czasem i oficerowie, a nie życzę najgorszemu wrogowi dostać się w ręce oficera żandarmerii z okręgu koszyckiego. Szczerze to panu mówię.

– Może ma pan i rację, panie wachmistrzu, ale ja nie mam ich czym skuć.

Wachmistrz wesoło się uśmiechnął i odpiął torbę.

– To jest najmniejsze zmartwienie – mówił z zadowoleniem, podając Kani kajdanki – kajdan w Austrii nie zbraknie, chwała Bogu! Pożyczę je panu do Budapesztu.

Cztery westchnięcia jednocześnie smętnym miserere podkreśliły swoje uznanie dla uczynności żandarma. Wachmistrz to zauważył.

– Wzdychacie, draniulki! Nie w smak wam to będzie? Widzi pan z tego, panie kolego, że miałem rację. Dopiero teraz się przekonali, że z ucieczki nic nie będzie. Tak jest, mili braciszkowie, pokiełbasiłem wam plany! Zakuwaj ich pan, kolego!

Kania stał przed aresztantami z łańcuszkiem w ręce z wyrazem twarzy, który żandarm uznał za bezradność i odebrał mu łańcuszek.

– Widzę, że pan nie wie, jak się to robi. Pozwól pan mnie, to pomogę. Wstawaj, ty Cyganie! – krzyknął na Baldiniego. – Ponieważ jest ich dwóch, a łańcuszek jeden, więc kuje się w ten sposób. Jego ręka lewa do tamtego ręki prawej, ale ściśle… tak… następnie wkłada się zatrzask kłódki w ogniwko przy samych napięstkach, żeby nie było luźno, i pozostaje jeszcze pół metra do trzymania w ręku, na wszelki wypadek. Jak widzę, nie podoba się to wam? A ty, czarny, tak się na mnie nie patrz, bo w zęby możesz dostać!

Wachmistrz zamknął kłódeczkę i kluczyk włożył do kieszeni.

– W Budapeszcie sam ich panu rozkuję.

– Schluss! – z ukłonem w stronę Habera szepnął Hładun.

Kania popatrzył na wachmistrza takim wzrokiem jak jastrząb na kurczaka, którego za chwilę rozedrze na strzępy. Przemógł się jednak i uprzejmie mu podziękował.

– Może wypije pan ze mną szklaneczkę?

– Teraz można wypić – orzekł wachmistrz – ma pan poczucie dobrze spełnionego obowiązku i jest pan zabezpieczony przed nieprzyjemnościami. A jeden z eskorty może nawet spać, jeśli drugi będzie trzymał koniec łańcuszka w ręce.

Do przedziału zajrzał przez odsunięte drzwi żandarm kontrolny, ale ujrzawszy skutych aresztantów i wachmistrza zasalutował i odszedł. Wachmistrz wypił kubek wina i z zadowoleniem mlasnął językiem o podniebienie.

– Niezłe, chyba tokajskie.

– Mam jeszcze kilka butelek. Pańskie zdrowie! Aresztanci poczuli wino i zaczęli się wiercić, jakby siedzieli na rozżarzonych węglach.

– Rozumiem – rzekł bystry żandarm – łaskocze was podniebienie. Zwiałeś sobie, jeden z drugim, z frontu, miej pretensję do siebie. Gdybyś był porządnym żołnierzem, miałbyś teraz prawo wypić. Ale jeszcze będziesz mógł – pocieszał dezerterów – pod słupkiem! Kiedy cię zapytają o ostatnie życzenie…

– Mam cię w d… – mruknął Haber.

– Co? Po jakiemu on mówi?

– Po polsku – poinformował Kania.

– Trzymaj lepiej gębę zamkniętą, bo ci gadać nie wolno, a jeśli już gadasz i dowódca eskorty na to pozwala, gadaj w ludzkim języku, świnio.

– Polski jest też ludzki – zauważył cywil. Wachmistrz spojrzał na niego groźnie, ale cywil śmiał mu się w oczy, więc machnął ręką.

– Nie będę sobie psuł tobą nerwów, szpiegu! Wiem, że stoisz w obliczu śmierci i to haniebnej śmierci, więc wybaczamy ci, gadaj! I tak nie słucham.

Szökölön od dłuższego już czasu majstrował przy jednym z plecaków, z którego nieznacznie wyjął butelkę i włożył ją do kieszeni, Kania zaś zaczął z wachmistrzem rozmowę na temat szpiegostwa wojennego i odwracał jego uwagę od eskorty i więźniów. Cywil zaczął się natarczywie domagać zapalenia papierosa.

– Nie wolno i koniec! Będziesz miał prawo zapalić pod słupkiem, kiedy cię zapytają o ostatnie życzenie.

– Pozwól mu pan zapalić – wstawił się za im Kania – i tak już więcej przyjemności w życiu nie będzie miał.

– Zapal sobie, hyclu!

Szpieg dosyć zgrabnie wydostał z kieszeni marynarki papierosy i podał je dezerterom.

– Nie wiem, czy wolno – ze złym spojrzeniem, rzuconym na Kanię, rzekł Haber.

– Wolno, wolno – szybko zezwolił pan dowódca eskorty. – Palcie i wy.

– I dziękujcie Opatrzności, że wam dała takiego dowódcę – dodał wachmistrz, któremu się język zaczął plątać – inny nie pozwoliłby na pewno.

Zapalili wszyscy, nie wyłączając eskorty. Kania zaczął z wachmistrzem rozmowę na temat położenia na frontach i wachmistrz plótł bzdury, od których słabo się robiło. Gadanie to prawdopodobnie rozstroiło żołądek Baldiniemu, gdyż zażądał wyprowadzenia do ustępu.

– Zaczekaj, aż twój przyjaciel zechce – doradził wachmistrz. Szökölön trącił nogą Habera i oczami wskazał kieszeń.

– Mnie się też chce.

– Widzi pan, jaka to solidarność między tymi draniami? Wiedziałem, że tak powie. Ja, kolego, nie chwaląc się, znam swoich pupilów. Może ich pan prowadzić, tylko łańcuszka niech pan z ręki nie wypuszcza – pouczył Szökölöna.

Za ich powrotem, po dosyć długiej nieobecności, cywil poczuł mocny zapach wina i pytająco spojrzał na Habera.

– Chcesz się napić? – zapytał go ten szeptem. – Poproś, żeby ci pozwolił pójść z tym drugim z eskorty.

Wachmistrz skorzystał z uprzejmości Hładuna, który z butelką w kieszeni wyprowadził cywila. Kiedy powrócili, atmosfera w przedziale wybitnie przypominała winiarnię.

– Ale mocny ten tokaj, bo mocny – zauważył wachmistrz – i silnie pachnie.

– Pozwoli pan jeszcze? Pańskie zdrowie.

Trójka skutych zbrodniarzy, zamiast robić rachunek sumienia, z ożywieniem zaczęła rozmawiać, co wachmistrz też zauważył i pokręcił głową.

– Pewno recydywiści; takim to wszystko jedno, bo wiedzą, że tak czy owak skończą na szubienicy.

Recydywiści dostali widać biegunki; co kwadrans to jeden, to drugi żądali wyprowadzenia i za każdym powrotem twarze ich nabierały kolorów. Najgorsze z tego wszystkiego było to, że cywil zaraził się biegunką od dezerterów i również natrętnie domagał się wyprowadzenia.

– Wściekłeś się, człowieku? Dopiero byłeś.

– Narżnę w portki! – groził wachmistrzowi. – Mnie wszystko jedno! Mogę pójść na tamten świat zafajdany. A spodnie każę przesłać panu.

– Przestanę się litować i rzeczywiście dam ci w pysk – uniósł się wachmistrz – za bardzo się rozzuchwaliłeś!

– Puszcza mnie pan, czy nie?

– Nie.

– Robię w spodnie!

Kania zaczął interweniować:

– Niech mu pan pozwoli wyjść, bo gotów dotrzymać słowa. Też niezgorszy z niego ptaszek. Wyprowadź go, Hładun!

Następnie wstał z miejsca i przezornie przesunął plecaki w swoją stronę.

– Spijecie się i będzie kram – półgłosem rzekł do szczypiącego go w pośladek Habera.

– Będę robił awantury – groził Haber – zostaw wino!

– To cię zwiążę i pysk zaknebluję – odwzajemnił się Kania. Wachmistrz zaczął się kiwać.

– Spać mi się chce – zwierzył się ziewając.

– Możemy zagrać w zechcyka – zaproponował Kania.

– Lubię grać w trójkę.

– Siadaj, Szakölön – zaprosił Kania patrząc na wachmistrza.

Wypity tokaj osłabił widocznie żelazne obręcze nakazów regulaminowych otaczających jego mózg, gdyż nie sprzeciwił się. Wyraził tylko jedno zastrzeżenie.

– Sądzę, że jesteście rozumnym człowiekiem i nie tego…

– Z pewnością nie tego, panie wachmistrzu – zapewnił go Szökölön. Wachmistrz podejrzliwie spojrzał na niego.

– Chciałem powiedzieć, żebyście się nie spoufalali zanadto. Bo tak zwykle bywa.

– Niechby się spoufalił. Nie doliczyłby swoich zębów do Budapesztu. Nie spoufalaj się, ty byku! – przestrzegał go Kania.

Aresztanci rozmawiali między sobą i palili papierosy z taką swobodą, jakby im wcale nie groziła śmierć pod słupkiem. Widać było, że są niezadowoleni z przymusowej bezczynności i niezadowolenie swoje wyrażali w ciągłych docinkach, w których celował fotograf.

37
{"b":"90999","o":1}