– Mam, panie kapitanie!
– Niech pan zarządzi zajęcia takie, jakie przewidziane są w tamtych programach. Wszystkie zmiany pana oberlejtnanta anuluję, niech pan je uważa za niebyłe.
– Rozkaz, panie kapitanie! Kapitan powstał i włożył czapkę.
– Zeznania niech będą jędrne i zarazem szczegółowe – rzucił jeszcze od drzwi – i niech pan nie zapomni o ochwaceniu mego konia wierzchowego…
Los oberlejtnanta von Nogay został przypieczętowany, o czym nie mógł wiedzieć, ponieważ siedział teraz w swojej kwaterze nad butelką rumu i ponuro rozmyślał nad scenę, która rozegrała się przed kwadransem.
Co robić?
Pytanie to świdrowało mu mózg. Wypił całą butelkę i nie znalazł innego rozwiązania sytuacji, jak napisanie kilku listów do ustosunkowanych ciotek i kuzynek.
Zmierzch ogarnął pokój, kiedy wkładał listy do kopert; poczuł się jakoś raźniej.
Z kuchni doszło go dyskretne szczękanie przyborów do jedzenia i talerzy.
– Italiano!
W drzwiach stanął Włoch.
– Kolacji nie będę jadł.
– Jawohl!
– Zjesz ją sam.
– Jawohl!
– Nie odchodź – oberlejtnant powstał od biurka – zapal lampę.
Baldini wyszedł na palcach z pokoju i po chwili wrócił z zapaloną lampą, którą postawił ostrożnie na stole.
– Skarżyłeś się kapitanowi, że ci dałem po pysku?
Włoch wzdrygnął się.
– Boisz się odpowiedzieć, ty włoski psie?
Oberlejtnant podszedł do klatki i wsadził palec przez pręty. Drzemiąca papuga ożywiła się i zaczęła skrzeczeć niezrozumiale.
– Odpowiadaj, bydlaku!
– Pytał mnie, dlaczego jestem okrwawiony, panie oberlejtnant…
– Pójdź tu!
Włoch z zaciśniętymi ustami podszedł do von Nogaya.
– Bliżej!
Kiedy Baldini stanął przed nim, oberlejtnant szybkim, niespodziewanym rozprostowaniem zgiętego w łokciu ramienia uderzył go pięścią między oczy.
Jeniec bez jęku zatoczył się pod ścianę.
– Przygotuj mi mundur wyjściowy.
Baldini trzymając się dłonią za twarz wyszedł.
– Ara, Papageichen (Ara, papużko). Papuga przekrzywiła główkę.
– Hoch Österreich-Ungarn!… Nieder mit Italien! (Niech żyją Austro-Węgry! Precz z Włochami!).
– Hoch Österreich-Ungarn… Nieder mit Italien! – powtórzyła papuga skacząc ha drążku.
– Nieder mit England! (Precz z Anglią!).
– Nieder mit England!
– Franzosen Schweine! (Francuzi świnie!).
– Franzosen Schweine! – powtarzała papuga za oficerem – Pfeffer! (Pieprzu!).
– Nie dam ci pieprzu – mówił czule von Nogay – to ci szkodzi na zdrowiu, papużko.
– Pfeffer! Pfeffer! – krzyczała papuga i nastroszyła pióra. – Nieder mit Serbien! (Precz z Serbią!). Nieder mit England! Ara… Papageichen… Pfeffer… Pfeffer… Pfeffer!
Baldini bezgłośnie położył na krześle złożony mundur i cicho wyszedł.
Von Nogay pobawił się z papugą, potem ubrał się i przejrzał w lustrze.
– Żebyś mi nie spał, kiedy wrócę, włoska małpo – rzekł mijając w kuchni stojącego na baczność Włocha.
– Jawohl!
Von Nogay spojrzał na niego z jakimś jadowitym uśmieszkiem i wyszedł.
Baldini wszedł do pokoju, zgasił lampę i wróciwszy do kuchni usiadł na taborecie przy oknie i wpatrzył się w mrok.
Z dala mrugały do niego światła latarń miejskich, a z obozu jeńców doszedł jego uszu tęskny śpiew.
– O, Napoli, Napoli, caro Napoli… (O, Neapolu, Neapolu, drogi Neapolu…) – zawodził ktoś rozedrganym głosem, jakby chciał przyzwać do siebie rodzinne miasto.
Baldini oparł głowę na dłoniach.
Papuga darła się w klatce jak opętana.
– Pfeffer… Pfeffer… hoch Österreich… nieder mit Italien!… Wszedł do pokoju, podszedł do klatki i pogrzebał w kieszeni spodni.
Po omacku wsadził przez druty dwa palce.
– Chodź tu, włoska małpo… pieprzu… pieprzu… precz z Anglią!
– Pieprz… bierz!
Papuga rzucała się na drążku i po omacku dziobała na chybił trafił, dopóki nie natrafiła na palce. Zgrabnie porwała ziarenko i umilkła.
Baldini zasunął firaneczki na klatce, wyjął z pudełka papierosa, wziął ze stołu gazetę i poszedł do kuchni, gdzie usiadł przy stole i zagłębił się w czytaniu.
Po małej przerwie papuga zaczęła się drzeć. Kilka razy oderwał oczy od gazety i nasłuchiwał z jakimś dziwnym grymasem na twarzy. Po czym powstał i poszedł do pokoju. Odsunął firaneczki i zajrzał. Papuga natychmiast zaczęła skakać i wznosić patriotyczne okrzyki.
– Schlafen, Ara… Schlafen, Papageichen… (Spać, Ara… spać, papużko…)
Kiedy papuga ucichła, wrócił do kuchni i usiadł przy oknie, w którym poprzednio postawił na chwilę lampę.
W dwie minuty później odezwało się za oknem chrząknięcie, następnie ukazała się twarz Kani.
– Nie ma go?
– Wejdź…
Kania wszedł i usiadł przy stole.
– No i skończył się pan oberlejtnant – odezwał się po chwili.
Zdziwiony jeniec pytająco spojrzał na Kanię, który pokrótce opowiedział mu przebieg wypadków. Baldini, wysłuchawszy wszystkiego, poweselał.
Kania zapalił papierosa i z zadowoleniem dmuchnął.
– Podoficerowie pisali zeznania. Kapitan ma je posłać do sądu. Ostro wziął się nasz stary.
– Co mu tam sąd zrobi… kruk krukowi oka nie wykolę.
– Samo moje zeznanie starczy, żeby go zdegradowali. Napisałem trzy stronice i, kiedy dinstfirender przeczytał, mdło mu się zrobiło. Nie żałowałem, bracie, atramentu.
Baldini powstał.
– Zjesz ze mną kotlet?
– Mogę…
Zajadając wyłuszczał Kania pewien plan, którego Włoch słuchał z błyszczącymi oczami. Popili czarną kawą pana oberlejtnanta i uścisnęli sobie dłonie.
– Buona notte, gondoliero! (Dobranoc, gondolierze!). Uważaj tylko, żeby nie było naboi w rewolwerze, bo mógłby takiej kaszy narobić, że proszę siadać.
Von Nogay wrócił do domu nad ranem pijany z uwieszoną na ramieniu, również pijaną, urzędniczką z komendy garnizonu. Młoda ta osoba rozrzutnie darzyła swoimi wdziękami wielu oficerów z miejscowej załogi, którzy wyrazili gotowość do przyjęcia jej usług przez zaproszenie jej na kolację.
Wyprężonego na baczność przy drzwiach Baldindego trzepnął von Nogay rękawiczkami po twarzy i zarechotał.
– To jest Włoch – objaśnił swojej towarzyszce, która usiadła na taborecie w kuchni – uczę się na jego gębie boksu. Odpiął pas i zamachnął się w powietrzu. – Pif… Italiano, piff!
Jeniec chwytał w locie różne części rzucanej przez niego garderoby, a oberlejtnant śmiał się jak z dobrego dowcipu.
– Widzisz, jak aportuje? Dobrze go wytresowałem. Tylko jeszcze nie nauczyłem go szczekać na obcych, ale wezmę się i za to.
Do połowy rozebrany, zataczając się, poszedł do pokoju i zwalił się na łóżko.
– Emma, chodź, spać mi się chce.
Pijana urzędniczka mrużąc oczy patrzyła na jeńca, który stał przed nią gotów do zdjęcia palta.
– Ładny jesteś, Włochu – powiedziała po chwili obserwacji. Oberlejtnant wzdychał w pokoju na łóżku i przewracał się ciężko z boku na bok.
– Wody, włoska małpo…
Baldini zaniósł mu wodę i po chwili wrócił na palcach do kuchni.
– Ładny jesteś, Włochu – powtórzyła urzędniczka i przyciągnęła raptownie Baldiniego do siebie.
– Zechce pani rozebrać się i pójść do pokoju – mówił starając się jej wymknąć, ale wzięła jego nogę między swoje kolana i unieruchomiła go w ten sposób przy sobie.
– Nie chcesz mnie?
– Pozwoli pani, że pomogę rozebrać się i zaprowadzę do pokoju.
– Pocałuj mnie – zamknęła oczy i z otwartymi ustami oparła głowę o ścianę.
Baldini poczuł zapach alkoholu i wyzwalał nogę spomiędzy jej ciepłych łydek.
– Ależ, proszę pani…
– Nie pójdę! Chcę ciebie! – kategorycznie odpowiadała na jego perswazje. Zamaszyście zdjęła kapelusz i potrząsnęła utlenioną fryzurą.
– Będę spała tutaj, z tobą, wiesz?
– Nie, proszę pani.
Uwolnił się stanowczo z namiętnego uścisku i odszedł pod okno. Siedziała przez chwilę z szeroko rozstawionymi nogami, potem zdecydowanie rozpięła bluzkę.
– Pani tu spać nie może, niechże pani zrozumie.
– Głupiś jest, mój chłopczyku, i nic więcej nie mów. Jeżeli myślisz, że się mnie pozbędziesz, to jesteś w błędzie, wiesz? Jeszcze mnie nie znasz.
Gwałtownie, z jakimś zapamiętaniem, rozbierała się i ciskała garderobę w różne strony.
Zdarła z siebie bieliznę i stała teraz na środku kuchni naga.
– Widzisz, jak dobrze jestem zbudowana?
Baldini nie odpowiedział.
Założyła ręce na głowę, jakby chciała pozować do obrazu, i zerkała zalotnie na stojącego w milczeniu mężczyznę.
Kiedy widziała, że stoi nieruchomo i patrzy na nią bez słowa, podeszła do łóżka i odrzuciła koc.
– Rozbieraj się i choć do mnie!
Leżała naga, wyciągnięta na wznak, ze skrzyżowanymi pod głową ramionami i kusząco mówiła:
– Nie bądź głupi… on śpi… później do niego pójdę. Chodź, Włochu!
Baldini wolno, z zaciśniętymi ustami, podszedł do łóżka. Stanął nad nią i patrzył jej w oczy.
– Rozbierz się i chodź do mnie!
Pociągnęła go za rękaw. Raptownie usiadł na brzegu łóżka. Ciało jej pachniało silnie jakąś wodą kwiatową. Podniosła się i gwałtownie objęła go za szyję. Wpiła się w jego usta jakoś zachłannie i żarłocznie i mimo woli objął ją. Trwali tak przez długą chwilę.
Uwolnił się z jej objęć. Zadyszana, upadła na słomianą poduszkę.
– Rozbieraj się… prędzej… prędzej! Ociężale powstał i zgasił lampę.