Литмир - Электронная Библиотека

Ileż dałaby za to, by znalazł się przy niej ktoś, kto by jej pomógł zrozumieć to wszystko. Sama na próżno siliła się rozwiązać zagadkę.

Zmęczenie, wyczerpanie nerwowe, to mogłoby usprawiedliwiać sen i majaki senne. Ale przecież nie spała… Czyżby to było przeczucie, ukształtowane w wizję, podsunięte rozgorączkowaną imaginacją?… Co mieściło się za tym?…

– A Leszczuka tam nie było! – stwierdziła w duchu ze zdziwieniem. – Czy to dobrze, czy źle?… Czy już go nie było, czy w ogóle pozostał poza zasięgiem tych koszmarów?…

Nim zdołała wmówić w siebie spokój, wyperswadować sobie przywiązywanie wagi do przywidzeń – w głębi korytarza posłyszała ciche stąpania. Ktoś szedł ku niej.

– Pan Cholawicki przyjechał – usłyszała za sobą niepewny głos Marysi.

Zerwała się z klęczek. Czegóż on chciał? Przyjąć go czy nie przyjąć? Pomyślała jednak, iż może zaszło coś w zamku.

Przeprosił ją, że zjawia się o tak późnej godzinie, ale chciałby pomówić o ważnej sprawie.

Oczy świeciły mu się, jak w gorączce.

– Chodźmy do ogrodu – zaproponowała i oboje znaleźli się pośród wysokich drzew, zanurzonych w ciemnogranatowej przestrzeni niebios.

– Przede wszystkim chcę ci powiedzieć – mówił bezdźwięcznie sekretarz – że nie jestem już waszym wrogiem – twoim i Leszczuka. Ustępuję. Zmieniłem się bardzo od wczoraj. Zaraz się o tym przekonasz. Ale proszę o absolutną dyskrecję. Bardzo ważna wiadomość.

– Dobrze.

– Wiesz, co to jest – stara kuchnia na zamku i co się tam dzieje?

– Wiem.

– No więc posłuchaj. Nikt dotąd nie odważył się zostać tam na noc. Ja również do niedawna nie mogłem zdobyć się na to. Ale przedwczoraj zdobyłem się…

Odetchnął głęboko.

– Wiem już, co się tam dzieje z tym ręcznikiem – rzekł. – I specjalnie przybyłem, żeby ci to powiedzieć, gdyż… tam się odbywa coś w związku… z tobą.

Zadrżała. Z nią? Czy mówił prawdę? Ale skądże by mógł wiedzieć, że ona jest zamieszana w tę sprawę? Przecież, jeżeli nawet słyszał o chorobie Leszczuka, nie znał jej podłoża.

A może Skoliński się wygadał? Nie, to było niemożliwe. Zresztą dość było spojrzeć na niego. Jeżeli już przedtem Cholawicki przypominał widmo, to teraz wyglądał, jak sama śmierć. Poczuła dławienie w gardle.

– Co? – zdobyła się na pytanie. Ale on potrząsnął głową. – Nie mogę ci tego powtórzyć – szepnął. – To się nie da i… słowem, nie mogę. Nie pytaj nawet. Tylko tyle ci powiem, że to dotyczy ciebie i Leszczuka… Musisz sama iść i to zobaczyć!

– Ja sama?

– Ty, bo nikt oprócz ciebie tego nie zrozumie. Ciebie to dotyczy i jego. Słuchaj, co to znaczy?! Czy to być może, że ty… że on…

– Co?

– Nic! Nic! Idź sama. Zobaczysz. I musisz zaraz iść. Jeszcze dzisiaj. Od tego wszystko zależy! Jego życie i więcej niż życie!

– Ale o co chodzi?

– Nie pytaj! Ale jeśli nie pójdziesz zaraz, nie uratujecie go!

Maja przerzuciła się z nieufności w grozę, we wściekłość, w bezsilność… Nie wierzyła Cholawickiemu. Wyczuwała jakiś podstęp. Skądże on znowu, jako anioł stróż jej i Leszczuka? Znała jego zazdrość. Ale jednak skąd on to wszystko mógł wiedzieć? A może umyślnie chce ją skusić do tej izby? Lecz jeśli mówił prawdę?…

Jego zagadkowe, niejasne słowa doprowadzały ją do obłędu! Wzmagały jej niepewność!

I zrozumiała, że musi pójść i zobaczyć co się tam dzieje. Póki nie będzie wiedzieć, nie odzyska ani na chwilę pewności siebie i spokoju.

I ona i Leszczuk będą niewolnikami tej tajemnicy, niewolnikami każdego, kto ich zechce tym szantażować, niewolnikami wreszcie własnej swojej rozszalał fantazji.

Będą się bali siebie. Nie będą niczego pewni.

Jeżeli i poprzednio nieufność zabijała w nich miłość, to cóż dopiero teraz, kiedy już naprawdę, nie wiedzieli zupełnie, kim są.

Więc pójść zobaczyć i wiedzieć wreszcie, co to jest – tak, dopiero wtedy będzie mogła ratować siebie i jego!

Lecz jeśli Cholawicki umyślnie ją wciąga? Może ujrzy tam rzeczy.których nie wytrzyma?

A może nic tam nie ma, tylko wzgardzony narzeczony przygotowuje zemstą? Dość było spojrzeć na niego, na jego błędne oczy i twarz…

– Czy chcesz zaraz tam ze mną iść?

– Tak, zaraz. Najwyższy czas. Jutro już może być za późno. Uśmiechnęła się.

– Czy tak? No, dobrze. Jedźmy. Poszła wziąć okrycie.

A kiedy znalazła się sama w swoim pokoju jeszcze raz przeżyła chwilę okropnej trwogi.

Oparła czoło o ścianę – zdawało się jej, że zemdleje.

Ale przemogła się. Świadomość, że musi ratować Leszczuka, że się poświęca dla niego, dodała jej sił.

– Już jestem gotowa – rzekła, zstępując ze schodów, do Cholawickiego, który oczekiwał na nią ze wzrokiem wbitym w ziemię.

Przez całą drogę nie odezwali się do siebie ani słowem.

I Maja z każdym uderzeniem kopyt końskich zyskiwała pewność, że on jej źle życzy i przygotowuje zemstę.

Ale dość już miała tego wszystkiego!

Nie mogła już dłużej bać się tej komnaty – być od niej zależną – nie wiedzieć nic, żyć, jak we mgle, w tumanie.

Zobaczyć! Przekonać się! Sprawdzić! Wiedzieć coś wreszcie!

A jej osobiste losy były już dla niej obojętne. Za wiele wycierpiała.

Maja zrozumiała, iż w życiu bywają momenty, kiedy człowiek musi zdobyć się na absolutną śmiałość i absolutne ryzyko, jeżeli chce uratować swoją godność i człowieczeństwo.

– Tędy – rzekł Cholawicki, wiodąc ją poprzez komnaty. Otworzył ciężkie, okute drzwi i poświecił latarką.

– Tutaj. Podniosła głowę.

Ujrzała białą izbę – tę samą, którą oglądała w snach. Na wieszaku – zżółkły, zakurzony ręcznik. Aha, to on. Tak, drżał trochę… bardzo nieznacznie…

– Dobrze – powiedziała. Dźwięk jej głosu zdziwił ją.

A Cholawicki ujął ją za ramiona.

– Zostań tutaj – rzekł. – Usiądź sobie tu na łóżku – i czekaj. No i – żegnaj.

Zniżył głos.

– Nie wytrzymasz tego – szepnął. – Nie wytrzymasz!

I twarz jego skurczyła się w przeraźliwą, złowrogą maskę.

Chciała go odepchnąć. Ale on pchnął ją z całej siły na łóżko, wypadł z komnaty, zatrzasnął ciężkie drzwi i zamknął na klucz. Nie próbowała nawet ich otwierać.

Absolutna ciemność zaległa izbę. A Cholawicki przez drzwi mówił do niej:

– Jeszcze tu jestem. Ale za chwilę odejdę. Pójdę sobie i zostaniesz sama. A wtedy zobaczysz – zobaczysz coś takiego, że nie wytrzymasz! Jeżeli przedtem jeszcze nie oszalejesz ze strachu. No, już odchodzę. Zostawiam cię… Kroki jego ucichły.

65
{"b":"89322","o":1}