Znaleźliśmy w lesie samochód. Był do tego stopnia niewidoczny, że weszliśmy na jego długą zasypaną świerkowymi igłami maskę. Na przednim siedzeniu rosła brzózka, kierownicę porastał wiecheć bluszczu. R. powiedział, że to jest dekawka: on zna się na samochodach. Karoseria była kompletnie skorodowana, a koła tkwiły do połowy w leśnej ściółce. Gdy próbowałam otworzyć drzwi od strony kierowcy, w ręku została mi klamka. Na skórzanej tapicerce rosły żółte grzyby i kaskadami spływały aż do dziurawej podłogi. Nie powiedzieliśmy o tym znalezisku nikomu.
Wieczorem z lasu od strony granicy wyjechał inny samochód – czerwona, elegancka toyota na szwajcarskiej rejestracji. W karminowym lakierze na chwilę odbiło się zachodzące słońce. Zjeżdżała w dolinę z wyłączonym silnikiem. W nocy podnieceni wopiści z latarkami podążyli jej śladem. Rano w Internecie pojawiły się sny o samochodach.