Istnieją dwie wersje zakończenia historii Paschalisa. Jedna znajduje się, zapewne przypadkowo, z powodu samobójczej śmierci, w „Uber den selbstmorderischen Tod des Bruders im Kloster der regulierten Chorherren Augustiner in Rosenthal” i brzmi następująco:
„W porze porannego oficjum prepozyt zauważył nieobecność brata Paschalisa, który nie zwykł nigdy spóźniać się na modlitwę. Po pierwszych dwóch psalmach wiedziony przeczuciem udał się do celi, żeby go zbudzić, gdyż jak przypuszczał, brat zaspał. Otworzywszy drzwi, ujrzał ciało brata Paschalisa powieszone na lasce służącej do podtrzymywania ubrań. Pomimo szybkiego odcięcia i prób ratowania, brat Paschalis nie wrócił do siebie i jakiś czas potem odszedł na zawsze”.
Druga jest dość niejasna, rozmyta i nie ma w niej żadnej puenty. Podobno wędrował po Europie, może i po świecie, głosząc słowa swojej świętej, zmieszane ze smutkiem Nożowników. Pewnie poruszał się w przestrzeni tak samo, jakby poruszał się w czasie – to znaczy, że każde nowe miejsce otwierało w nim inne możliwości. Tę wersję znają ci, których dzieło i samo istnienie brata Paschalisa poruszyło, którzy słyszeli o nim z ust obcych, przypadkowych, nieuważnych, wśród plotek, cytatów, pomówień, cudzych przypomnień, właściwie to nie wiadomo skąd. Albo przeciwnie, jak profesor von Goetzen, którzy odkryli go idąc tropem Kummernis, znajdując Żywot w bibliotece uniwersyteckiej i czytali go z przerwami na papierosa, zapijając kawą z termosu, obgryzając skórki przy paznokciach. W tej wersji nic nie ma o śmierci narratora Żywotu, jakże zresztą mogłoby być? Ten, kto opowiada, zawsze jest żywy, poniekąd nieśmiertelny. Wychodzi poza czas.