A potem wykryto jej na jajniku guz wielkości śliwki. Powiedzieli jej: „Musi się pani naświetlać kobaltem, a potem może i iść na operację. Zobaczymy”. Taka się poczuła marna z tym guzem, taka upośledzona, że pomyślała o dziecku. Że jednak chciałaby mieć dziecko. Pakowała mężowi garnitur, gdy miał wyjeżdżać, prasowała koszule i przygryzała wargi. Nic nie zauważał. Sama tłukła się do Wrocławia, potem zmęczona wracała. W domu było wiecznie zimno, jakby w pokojach wciąż padał śnieg, choć mówiło się, że po śmierci Stalina nastała odwilż.
Siedziała kiedyś na odkrytej werandzie i paląc papierosa grzała się w słońcu. Wtedy zobaczyła tego chłopca idącego ulicą. Wyglądał jak nie z tego świata – miał włosy długie do ramion, skórzaną kurtkę przed kolana i wojskowy plecak. Musiał poczuć na sobie jej wzrok, bo przystanął przy murku. Patrzyli tak na siebie przez chwilę i on ruszył dalej. Zaciągnęła się papierosem. Za kilka minut chłopiec znów był przy murku i poszedł do furtki.
„Mógłbym pani skopać ogródek”, powiedział. Podniosła się niespokojnie.
„Słucham?”
„Mógłbym pani skopać ogródek”, powtórzył i uśmiechnął się. Wyglądał jak dziewczyna. Mógł mieć z osiemnaście lat.
Zgodziła się. Pokazała mu, gdzie jest rydel, i patrzyła, jak zdejmuje kurtkę i podwija rękawy swetra. Kopał systematycznie; odwracał skiby i czerwona ziemia tłusto błyszczała w słońcu.
Wróciła do kuchni i zrobiła sobie herbatę. Przerzuciła kilka kartek w kalendarzu. Podeszła do okna – chłopiec siedział na murku i palił. Zobaczył ją w oknie i pomachał ręką. Cofnęła się w mrok kuchni.
Gdy skończył, zaprosiła go na zupę. Oparła się o kredens i patrzyła, jak je. Jego twarz była gładka, jakby nie musiał się jeszcze golić.
„Podobno otworzyli granicę do Czechosłowacji”, powiedział. „Idę do Austrii, potem do Rzymu”.
Zamrugała powiekami zaskoczona.
„Skąd jesteś?”
Roześmiał się i pchnął palcem talerz.
„Czy mógłbym jeszcze dostać dokładkę? Nigdy mi jeszcze tak nie smakowała żadna zupa”.
Zdała sobie sprawę, że się zaczerwieniła. Dolała mu zupy i usiadła przy stole.
„No więc?”
„Wojna pomieszała mi biografię”, powiedział. „Nie mam rodziców. Uciekłem z domu dziecka i chcę się dostać do wolnego świata. Słyszałem, że otworzyli granicę. To wszystko”.
„Jak masz na imię?”
Miała wrażenie, że chwilę się zastanawiał, więc była pewna, że skłamie.
„Agni”.
„Dziwne imię”.
„Ja też jestem dziwny”.
„Ile ci jestem winna?”
„Może mnie pani przenocować”.
Popatrzyła na swoje pomalowane paznokcie i zgodziła się. Otworzyła mu pokój na dole, ten sam, w którym przez miesiąc mieszkały bliźniaczki.
„Dobranoc”, powiedziała.
Musiała się zawsze ciepło ubierać, gdy spała sama. Na flanelową koszulę wkładała cienki sweterek, a na nogi wełniane skarpety, ale i tak musiała leżeć w zimnym łóżku z godzinę, żeby się rozgrzać. Do brzucha, w którym zamieszkał guz, tuliła gorący termofor. Zastanawiała się, czy chłopiec już usnął. Miała ochotę zejść tam po cichu i wsadzić rękę do kieszeni tej jego kurtki. Co znalazłaby? Może pistolet, może zwitek dolarów, może pluszowego misia, może nasiona kwiatów, może modlitewnik, może nagą gładką skórę… Myśli zaczęły się rozchodzić w różne strony, mętniały, zanikały. Wtedy usłyszała jakiś szelest i usiadła na łóżku.
W rozmytej plamie otwartych drzwi zobaczyła postać.
„To ja, Agni”, usłyszała.
„Czego chcesz? Wyjdź stąd”.
Postać wypłynęła z plamy drzwi i stanęła przy łóżku. Kobieta w panice zapaliła nocną lampkę. Chłopiec miał na sobie skórzaną kurtkę i plecak na ramieniu.
„Przyszedłem się pożegnać. Najlepiej przejść granicę w nocy”.
„Zastrzelą cię”.
Usiadł przy niej i grzbietem ręki przesunął po jej szyi.
„Gdzie jest twój mąż?”
„W Warszawie”.
„Kiedy wróci?”
„W poniedziałek”.
W butach, w ubraniu i z plecakiem wsunął się jej pod kołdrę. Mówiła: „Nie, nie, nie mogę, nie mogę”.
Kiedy się do niej dostał, powtarzała sobie: „To sen, to mi się wszystko śni”.
Rano zobaczyła go przez okno sypialni. Kopał ogródek. Zrobiło jej się słabo. Zapaliła papierosa i nalała sobie wody do wanny. Leżała w wodzie i zbierała myśli. Zastała go potem w kuchni, gdy parzył kawę.
„Idę do pracy, a ty masz stąd zniknąć”.
Pocałował ją w szyję.
„Wcale tego nie chcesz. Chcesz, żebym tu został do poniedziałku”.
„Tak”, powiedziała i przytuliła się do niego.
I został. Kiedy wróciła z pracy, zjedli resztkę zupy i poszli do pokoju bliźniaczek. Kochali się cały wieczór.
Potem wypili butelkę wina i zasnęli. Rano zapytała go:
„Kim ty, do cholery, jesteś? Skąd się wziąłeś? Czego chcesz?”
Ale nie odpowiedział. Poszedł sobie dopiero w niedzielę wieczorem, a ona nie spała do rana, tak tęskniła.
Miała wrażenie, że zna go całe lata, od dzieciństwa albo, jeżeliby to było możliwe, jeszcze przed urodzeniem. Gdyby nie obiecał, że wróci – umarłaby. Położyłaby się w pokoju bliźniaczek i umarła.
W poniedziałek było już po staremu. Jej mąż, jak w filmie, wrócił porannym pociągiem i siedział teraz na kanapie z nogami wyciągniętymi na wyleniały dywan. Spod spodni wystawał mu kawałek nagiej skóry ściśniętej podwiązką. Szare skarpetki w wężowe wzorki ukrywały kształt stopy. Pił herbatę w szklance z metalowym uchwytem i odpoczywał po podróży. Ona usiadła przy nim i nagle usta się jej wykrzywiły, i zaczęła płakać. Spojrzał na nią zaskoczony, a potem przytulił do rozpiętych klap marynarki, która pachniała pociągiem i bezsennością. Powiedziała mu chlipiąc, że znowu musi jechać do Wrocławia, jakby się tłumaczyła z tego płaczu. Głaskał ją po włosach i miał wrażenie, że zrobiły się rzadsze. Pod palcami wyczuwał kształt czaszki. Pomyślał sobie nawet: „czaszka”, i przeraził się.
Nagle zapragnął ją pocieszyć. Wstał ostrożnie i z walizki wyciągnął szarą papierową torbę, w której był prezent urodzinowy. Po co trzymać jeszcze miesiąc?
„Zobacz, moja śliczna, co kupiłem. To miało być na urodziny, ale niech dzisiaj będą twoje urodziny”.
Zaszeleścił papier i wyjęła z torby kremowe pantofle, a do nich torebkę z tej samej, doskonale gładkiej skórki. Jej oczy schły, gdy patrzyła na rzeczy. Włożyła nagą stopę w pantofel. Był doskonały. Wysoki, lekko wygięty obcas podkreślał szczupłość kostki. Pocałowała męża w policzek pokryty podróżnym zarostem.
„Włożysz je do kina. Pójdziemy obojętnie na co, bylebyś mogła włożyć te buty”.
Gdy szli spać, powiedziała mu, że ma okres. W nocy wydawało jej się, że czuje w brzuchu ten guz wielkości śliwki.