W świetle meldunku Daisy nie mamy gwarancji, że członkowie ekspedycji mają możność swobodnego myślenia i należytego rozeznania, co leży w interesie ludzkości, a co byłoby działaniem na jej szkodę. Dlatego musimy w tej propozycji podejrzewać ingerencję Urpian w sprawy ludzkie”.
W ciągu kwadransa zrobiło się tłoczno w eterze. Na falach radiowych krzyżowały się rezolucje wyrażające dążenia, nadzieje i obawy najrozmaitszych ugrupowań. Rozbujane emocje utrudniały trzeźwą ocenę wyjątkowo złożonej sytuacji, jaka się wytworzyła wskutek zbyt wielu niewiadomych co do intencji Urpian zarówno wobec kultury planetarnej Ziemian, jak też wobec nie znanych im krzemowców. I znowu, jak to się stale ostatnio powtarzało, linia podziału dotyczyła przyjęcia lub odrzucenia pomocy urpiańskiej.
Coraz częściej domagano się niedopuszczenia do jakiejkolwiek akcji urpiańskiej mającej bezpośrednio wpływać na dziedziczenie cech u ludzi. Podczas wiecu w Nowym Jorku jakiś zapalczywy młodzieniec krzyczał z całych sił do mikrofonu:
— Jeśli nie przekonał was przykład Lu, który chciał zgładzić Daisy Brown, aby — torując sobie gwałtem drogę do władzy — dokonać zbrodni przekształcenia ludzi w bezduszne automaty myślowe, to przypatrzcie się dalszemu rozwojowi wydarzeń. Urpianie za pośrednictwem swoich telesterowanych pyłów budują na Księżycu gigantyczne urządzenie nazwane przez nich Pamięcią Wieczystą. Służy ona już dzisiaj do walki z krze-mowcami. Ale pamiętajcie, że to potężne narzędzie może się obrócić przeciwko nam. Może starać się przekształcić nas wbrew naszej woli. Może nami zawładnąć. Może ugodzić w jedyną wartość istnienia: w ludzką wolność! A kto zaręczy, że korekcja chromo-somalna, o której tak niewinnie pisze Daisy Brown, będąca z pewnością pod wpływem Urpian, nie oznacza tego samego co synteza chromosomalna? Musimy przeciwdziałać obcej, nieludzkiej tyranii — i to natychmiast!
Inni przeciwnicy pomocy urpiańskiej, nie poprzestając na zasygnalizowaniu niebezpieczeństwa, rozważali, jak mu się przeciwstawić. Wielu żądało zerwania jakichkolwiek stosunków z Urpianami, wydalenia wszystkich mido poza granice Układu Słonecznego i powiadomienia załogi Astrobolidu, że przynajmniej A-Cis, jako persona non grata, nie ma prawa wylądować na Ziemi; sprawę Lu można rozpatrzyć po przylocie astronautów.
Bardziej ugodowi radzili zaczekać na powrót Astrobolidu, chcąc w rozmowach z A-Cisem, z Lu i z całą załogą przekonać się, w jakim stopniu można zaufać dobrej woli Urpian. Najzagorzalsi zwolennicy porozumienia eksponowali świętą powinność obrony Ziemi — kolebki ludzi.
Szczególnie mocno ta polaryzacja poglądów w sprawie przyjęcia lub odrzucenia pomocy urpiańskiej zaznaczała się na Wenus, gdyż na poglądach części wygnańców zaważyła nostalgia.
W półmilionowym tłumie wiecującym na Wyspie Nadziei lewica, prawica i centrum (nazwijmy je tak umownie z braku odpowiednich zamienników) w świętym gniewie sprężyły się do skoku, nie przebierając w zarzutach, byle dotkliwie skompromitować przeciwnika.
W odpowiedzi na apel o obronę Ziemi za wszelką cenę wrogowie pomocy urpiańskiej uchwalili naprędce rezolucję, transmitowaną przez rozgłośnie Wenus, Ziemi i Księżyca:
„Na przekór renegatom gotowym paktować nawet z Urpianami, nas, tu przytomnych i tutaj walczących o Ziemię, nie skusi łatwe życie. Nigdy, przenigdy nie pójdziemy po linii najmniejszego oporu! Za nic, nawet za cenę życia nie zrezygnujemy ze świętego i nienaruszalnego prawa, w dawnych czasach okupionego przelaną krwią najlepszych synów planety: nie zrezygnujemy z ludzkiej wolności. Jesteśmy gotowi raczej zginąć niż ograniczyć w czymkolwiek swobodę działania każdego z nas. My, przesiedleńcy z Ziemi, żyjący na Wenus pod kloszami, którzy nie oglądamy Słońca, nie znamy już deszczu ani wiatru, oddzieleni od obcych warunków klimatycznych twardą przegrodą możliwą do przekraczania tylko w skafandrach, oświadczamy uroczyście:
Ludzie tęskniący za blaskiem Słońca, mgłą poranną i podmuchem wiatru, za niebem wygwieżdżonym nocą i błękitnym w dzień, zdecydują się, gdyby cena wolności tego wymagała, nie ujrzeć więcej Matki Ziemi i pozostać tutaj albo na Marsie, albo gdziekolwiek indziej, przystosowując obce światy do swoich potrzeb. Choćbyśmy zrezygnowali z podstawowych wygód i przyzwyczajeń, a zachowali jedynie wolność — pozostaniemy sobą: ludźmi! W obronie tej świętości wypowiadamy posłuszeństwo zaprzysiężonej przez ludzkość Karcie Wolności w jednym jedynym punkcie: poniechania przemocy. Zaufajmy mądrości starożytnych: extremis malis extrema remedia — skrajne zło trzeba zwalczać skrajnymi środkami. Bez litości i bez ostrzeżenia zdławimy fizycznie każdego — obojętne, człowieka czy nieczłowieka — który chciałby odebrać nam nasz skarb uświęcony walką i śmiercią najlepszych spośród Ziemian. Takie jest prawo naszego gatunku: wolność! Żadnemu prawu — ziemskiemu bądź pozaziemskiemu — nie damy pierwszeństwa przed prawem wolności”.
Po tym buńczucznym expose zabrali głos rozmaici mistycy, szermujący bez umiaru i łaską bożą, i pomstą bożą.
Głosom z Wenus odpowiadały głosy z Ziemi, tak samo zróżnicowane i nie mniej zacietrzewione.
Ber wstał gwałtownie i przechadzał się wzdłuż kabiny. Wreszcie stanął tuż przed Rem i, nie patrząc na nią, wyrzucił pospiesznie:
— Ty nic nie rozumiesz!
Zapanowało milczenie, które znów przerwał Ber:
— Obraziłaś się?
— Nie mam tego zwyczaju — odparła. — Obrażanie się było może dobre w Celestii. Ber najpierw zdziwił się. Potem przyjął to za uszczypliwość i powiedział z goryczą:
— Wypominasz mi, że moi przodkowie żyli czterysta lat w oderwaniu od Ziemi i dobrodziejstw, jakich użycza więź ze społecznością. Cóż dzieli potomków Celestian od pozostałych ludzi? Ot, weź na przykład Toma, który powinien różnić się jeszcze mocniej niż ja, bo spędził dzieciństwo w Celestii.
Rem drgnęła.
— Tom a ty to ogromna różnica; jak gdyby dwa światy. Tom rozumie ludzkość, której bez reszty poświęcił swoje długie życie. Na pewno przetrwa w pamięci bardzo wielu pokoleń.
Ber spojrzał badawczo na Rem.
— Otóż wiedz, że w kwestii budowy Pamięci Wieczystej zarówno Tom, jak i ja stoimy po tej samej stronie barykady. Rem przybladła. Ochłonąwszy z pierwszego wrażenia powiedziała wolno, siląc się na spokój:
— Czy Tom wydał jakieś nowe zarządzenia?
— Tak. W porozumieniu z radą, której większość — po burzliwej debacie — przyznała słuszność naszemu stanowisku. Prace przy doskonaleniu Pamięci Wieczystej są kontynuowane w pośpiechu. Jak wiesz, wczoraj nadeszło jeszcze jedno mido wyposażone w bardzo rozległe instrukcje. Pomyśl, co byśmy zrobili bez tak potężnych narzędzi działania, jakimi obdarzają nas Urpianie! Pomyśl tylko… Rem milczała. Jej źrenice jakby przygasły, a cień długich rzęs przyciemnił ich miedziany odcień.
Raptownie spytała:
— Ile minut temu Tom wydał te rozporządzenia? Bernard speszył się. Nie patrząc na nią odpowiedział:
— Wczoraj późnym wieczorem.
Rem obrzuciła Bera gniewnym spojrzeniem.
— Bądź poważniejszy — rzuciła strofująco. — Dramat ludzkości tego wymaga. Dobrze wiesz, że od godziny jednoczy nas wszystkich poszukiwanie sposobów obrony przed ingerencją Urpian. Stawką jest przyszłość naszego gatunku, za który przecież czujemy się odpowiedzialni.
Ber też się zapalił:
— Z poszukiwania tych sposobów możesz mnie wyłączyć… Zrozum: twoje lęki są bez pokrycia. Mamy dość dowodów na to, że Urpianie chcą naszego dobra. Zresztą zastanów się: my nic nie ryzykujemy. Ziemia ginie! Nasza ojczyzna! A tylko oni mogą ją uratować.
— Ale za jaką cenę? Bernard zamyślił się.
— No cóż… Jesteś uprzedzona do tych istot, które pod każdym względem tak bardzo górują nad nami. Może dorównamy im za tysiąclecia; a może nigdy… Oczywiście ty nie chcesz o tym słyszeć — dodał sarkastycznie. — Koniecznie pragniesz, żeby wśród psychozoów we wszechświecie prym wiedli ludzie…