A-Cis nie wzbraniał im dokonywania eksperymentów na sobie. Przeciwnie — często zachęcał nawet do doświadczeń i podsuwał oryginalne pomysły, dzięki którym łatwiej było nam zrozumieć wiele złożonych procesów fizyko-chemicznych zachodzących w du-blomózgu. Tak jak przypuszczaliśmy, była to sieć niezmiernie skomplikowana, skonstruowana na podstawie tych samych zasad i formuł matematycznych, za pomocą których można opisać działanie układu nerwowego człowieka czy innej myślącej istoty.
A-Cis nie czuł się jednak dobrze w naszym świecie. Niemałe znaczenie miało tu z pewnością zwolnione tempo procesów fizjologicznych. Poddawał się temu w imię ułatwienia kontaktu słownego, prawdopodobnie na wyraźne polecenie swych przewodników. Męczyły go też z pewnością, mimo pomocy dublomózgu, nieustanne pytania i eksperymenty dwudziestu paru Ziemian, którzy nie dawali mu spokoju.
Ja współpracowałam z nim nad rozszerzeniem metod wymiany myśli, korzystając pośrednio z pomocy wszystkich kolegów. Czy współpraca z A-Cisem była łatwa? Na pewno nie, chociaż czynił ogromne wysiłki, aby mi ułatwić zrozumienie trudnych pojęć, jakimi nieustannie operował. Ponadto, w pierwszej fazie znajomości, nie mogłam się przyzwyczaić do jego wyglądu, a badawcze spojrzenie dwojga szeroko rozstawionych oczu napełniało mnie długo niepokojem. Później oswoiłam się z tym, a nawet zaczęłam żywić do A-Cisa pewnego rodzaju sympatię, jakkolwiek pomieszaną z dużą dozą rezerwy i nieufności.
Mimo stałego doskonalenia konwernomów i coraz łatwiejszej wymiany prostych myśli, stosunek Urpian do nas nasuwał w dalszym ciągu wiele wątpliwości. Co prawda, w zachowaniu A-Cisa można było zauważyć pewne pocieszające zmiany. Nie podkreślał już w tak nieprzyjemny sposób, że traktuje ludzi jako istoty niższego gatunku. Mogło to jednak wypływać ze względów taktycznych, w celu pozyskania naszego zaufania.
Urpianie przewyższają nas ogromnie sprawnością procesu rozumowania, nie mówiąc już o wiedzy, jaką dysponuje ich Pamięć Wieczysta, ale niekiedy można zaobserwować u nich ogromne zawężenie horyzontów, a nawet pewnego rodzaju tępotę. Te „zaćmienia” umysłowe dotyczą najczęściej wszystkiego, co wiąże się z doznaniami emocjonalnymi, z uczuciami estetycznymi i moralnością.
Niemniej każdy dzień pobytu A-Cisa w Astrobolidzie przyczyniał się do szybkiego wzbogacenia naszej wiedzy. Postęp dotyczył zresztą nie tylko dziedziny sztucznych mózgów i samosterowania, określonej ogólnie przez Urpian jako automatocebria, ale również wielu problemów dotyczących struktury materii, problemów antycząstek i antygrawitacji, jak też zdobyczy ściśle technicznych: wyzwolenia blisko dziewięćdziesięciu ośmiu procent energii masy spoczynkowej, budowy silników fotonowych i praktycznych metod przemiany postaci energii występujących w mido.
Także w naukach biologicznych zaznaczały się perspektywy znacznego postępu, zwłaszcza w inżynierii genetycznej, w sterowaniu procesami metabolicznymi i kierunkowaniu ewolucji Urpianie wyprzedzili nas znacznie. Osobną, bardzo trudną do zgłębienia dziedzinę wiedzy stanowiła ta gałąź cybernetyki, która w powiązaniu z fizjologią i psychologią zajmowała się techniką czytania myśli i uczuć. Opanowanie jej wymagało jednak jeszcze wielu studiów przygotowawczych.
Gdyby nie sprawa Deana, można by nawet sądzić, iż stosunki między nami a Urpianami powoli, ale systematycznie zaczynały się stabilizować. Ja ze swej strony robiłam wszystko, aby w jakiś sposób przez A-Cisa i Lu nawiązać łączność z Deanem i namówić go do powrotu. Niestety, bez skutku. Lu zjawiał się w Astrobolidzie bardzo rzadko, a ponadto podejrzewałam, że specjalnie mnie unika. Kiedyś jednak udało mi się go przyłapać i zagadnąć o Deana.
— Dean wróci tu wkrótce — odrzekł swobodnie.
— I zostanie?
— Zostanie. Będziecie razem.
Gotowa byłam go ucałować za tę dobrą nowinę. Nawet stare urazy do Lu jakby przybladły.
Również A-Cis potwierdził tę wiadomość, dodając jednocześnie, że Dean ma pozostawioną całkowitą swobodę działania… w granicach bezpieczeństwa.
— Jego przyjazdu nie będę ani opóźniał, ani też przyspieszał, ale lepiej byłoby, gdyby Dean został jeszcze na Juvencie — powiedział jakoś zagadkowo, lecz nie udało mi się nic więcej z niego wydobyć. A-Cis miał brzydki zwyczaj wyłączania się niespodziewanie z rozmowy i wówczas nie było siły, która by skłoniła go do odpowiedzi na najprostsze pytanie.
W tydzień po tej rozmowie Dean zjawił się w Astrobolidzie. Ubrany był w zwykły strój ekspedycyjny, pod nim miał jednak przezroczystą, obcisłą szatę urpiańska.
W chwili gdy stanął w progu pracowni, zauważyłam natychmiast, że dzieje się z nim coś niedobrego. Twarz miał bladą, zmęczoną. Zapadnięte głęboko oczy płonęły chorobliwym blaskiem.
Byłam sama, a jednak w pierwszej chwili zdawał się mnie nie dostrzegać. Nagle skoczył ku mnie z okrzykiem:
— Daisy! Tak się cieszę, że znów będziemy razem! Wziął mnie w ramiona.
— A jednak nie chciałeś wrócić. — Nie mogłem. Chciałem jak najbliżej, jak najlepiej poznać ich życie.
— Myślałam, że o mnie zapomniałeś. Źle wyglądasz, Dean. Czy nie jesteś chory?
— Nie. Czuję się świetnie. Nic mi nie jest. To tylko zmęczenie. Musiałem ciężko pracować, aby jak najwięcej skorzystać. Czas nagli.
W oczach jego pojawił się na moment i zgasł jakiś nieprzyjemny błysk.
— I do jakich doszedłeś wniosków?
— Nie mówmy o tym. To nieważne — przerwał mi pośpiesznie, nerwowo.
— To nieważne… — przytaknęłam i, starając się okazać mu jak najwięcej serdeczności, dodałam: — Nie przejmuj się niczym. Byłam niemal pewna, że jeśli nawet zrozumiał swój błąd, nie przyzna tego otwarcie. Odkąd go znałam, a znaliśmy się od dzieciństwa, zawsze uważał to za uwłaczające jego godności.
Uśmiechnął się do mnie nie wiedząc, co mi odpowiedzieć.
— Zostaniesz? — zapytałam.
— Zostanę, a jeśli nawet musiałbym wrócić na Juventę, to na bardzo krótko. Przyleciałem, bo naprawdę brakuje mi ciebie — mówił z dawną szczerością. Pomyślałam, że jednak nie jest zupełnie normalny.
— A więc boisz się mnie — powiedział nagle. — Podejrzewasz, że mnie przeinaczyli. Nie masz racji. Jestem zupełnie normalny. Przyleciałem, bo mi ciebie brakuje. Zorientowałam się że, podobnie jak Zoe, posiadł zdolność odgadywania myśli.
— Tak. Czytam w twych myślach — podchwycił z uśmiechem. — Teraz nic się nie ukryje przede mną.
— Nigdy nic nie ukrywałam przed tobą. Wiesz najlepiej. Zmieszał się trochę. Przyszło mi na myśl, że może dlatego właśnie odszedł z Lu. Przechwycił tę myśl natychmiast.
— Nie myśl, że czytanie myśli jest szczytem, do którego dążę. Sięgam znacznie wyżej — znów zauważyłam jakiś chorobliwy błysk w jego oczach. Uprzytomniwszy to sobie stropił się nieco i zmienił temat.
— Chciałbym, abyś poznała bliżej Lu. To nie jest wcale bezduszny robot, jak go niektórzy u nas nazywają. To niezwykle mądry chłopiec. Przyszły geniusz. Czy wiesz, że już teraz wprowadził szereg udoskonaleń do dublomózgów? Nawet Urpianie uznali to za rewelację, choć oni chyba niczemu się nie dziwią. I nie jest to żaden maniak zapatrzony w siebie. Przeciwnie — gotów oddać wszystko dla ludzkości. On naprawdę czuje się związany z nami. Nie wiem, za co go tak znienawidziliście.
— Bynajmniej. Tu żadnej roli nie odgrywa nienawiść.
— Wiem — przerwał mi gwałtownie. — Ty myślisz, że to tylko strach. To nie tylko strach! To obawa przed koniecznością zerwania z dotychczasowymi nawykami, z ciasnym, ograniczonym myśleniem. Kiedyś, przed stu trzydziestu pięciu laty, gdyśmy jako Celestianie poznali ten świat, wydawał się nam ideałem. Okazuje się jednak, że nasze umysły, umysły Celestian, łatwiej pojmują głęboki sens rozwoju świata. Ich umysły są skostniałe. Ich przeraża perspektywa przemiany sposobu patrzenia na świat. Ich przeraża konieczność dziejowa, jaką jest wyższy, urpiański stopień zespolenia myśli i zorganizowanego działania. Oni boją się zrosnąć w jedno planowo działające ciało. Nie chcą podporządkować się woli mądrzejszych i widzących lepiej przyszłość przewodników. Po prostu egoizm przez nich przemawia.