Литмир - Электронная Библиотека
A
A

w swoim świeżo pomalowanym domostwie po trochu wzajemnie się odkrywają. Radio-Gascogne dziś wieczorem nadało audycję o festiwalu czekolady po dumnej zapowiedzi: "Festiwal w Lansquenet-sous-Tannes, urocza miejscowa tradycja". Turyści nie będą tylko przejeżdżać przez Lansquenet w drodze do innych miejscowości. Niewidoczne dotąd miasteczko umieściłam na mapie.

Wiatr niesie zapach ozonu i smażeniny, promenady nadmorskiej w Juan-les Pins, naleśników i olejku kokosowego, i węgla drzewnego, i potu. Tyle miejsc czeka, żeby wiatr się zmienił. Tyle ludzi w potrzebie. Jak długo tym razem? Sześć miesięcy? Rok? Anouk wtula twarz w moje ramię i trzymam ją za blisko, za mocno, bo na pół się budzi, mamrocze z pretensją. La Celeste Praline znów będzie piekarnią. Czy może będzie confiserie-patisserie z guimauves zwisającymi z sufitu jak sznury pastelowych kiełbasek i z pudełkami pain d'epices opatrzonymi powielonym napisem Souvenir de Lansquenet-sous-Tannes. Przynajmniej mamy pieniądze, aż nadto pieniędzy, żeby zacząć gdzieś indziej. W Nicei, może w Cannes, Londynie czy w Paryżu. Anouk mamrocze przez sen. Ona też to czuje.

A jednak posunęłyśmy się naprzód. Już nie dla nas bezimienność pokoi hotelowych, mruganie neonu, przenoszenie się z północy na południe, ilekroć tak nakazuje odkryta karta. Wreszcie stawiłyśmy czoło, Anouk i ja, Człowiekowi w Czerni, zobaczyłyśmy, czym on jest; głupiec dający się nabrać samemu sobie, przebieraniec karnawałowy. Nie zostaniemy tu na zawsze. Ale może on wybrukował nam drogę do miejsca, gdzie zostaniemy. Może w jakimś nadmorskim mieście. Albo w wiosce nad rzeką z polami pszenicy i winnicami. Nasze imiona się zmienią. I nazwa naszego sklepu też będzie inna. Może La Truffle Enchantee. Albo Tentation Divines ku pamięci Reynauda. I tym razem możemy wziąć tak dużo z Lansquenet ze sobą. Trzymam prezent Armande na dłoni. Te monety są ciężkie, masywne. Złoto jest czerwonawe, prawie jak włosy Roux. I znów zastanawiam się, skąd Armande wiedziała. Jak daleko mogła sięgać wzrokiem? Jeszcze jedno dziecko – nie bez ojca tym razem, chociaż on nigdy o tym się nie dowie. Zastanawiam się, czy ona będzie miała jego włosy, jego oczy koloru dymu. Nie wątpię, że to będzie dziewczynka. Nawet wiem, jak dam jej na imię.

Wszystkie inne sprawy możemy zostawić za sobą. Człowieka w Czerni nie będzie. Swój głos słyszę już inny, śmielszy, mocniejszy. I z jakąś nutą, którą, jeśli słucham uważnie, prawie rozpoznaję. To nuta wyzwania, nawet radość. Lęk mnie opuścił. I ty także odeszłaś, maman, chociaż zawsze będę cię słyszała, jak mówisz do mnie. Już nie muszę bać się swojej twarzy w lustrze. Anouk uśmiecha się przez sen. Mogłabym zostać tutaj, maman. Mamy ten dom, przyjaciół. Postać z kosą na kościelnej wieży obraca się, obraca. Wystarczy sobie wyobrazić, że słyszy się jej zgrzytanie tydzień po tygodniu, rok po roku wiosną, latem, jesienią i zimą. Wystarczy sobie wyobrazić, że patrzy się przez to moje okno w zimowy poranek. Nowy głos we mnie się śmieje i ten śmiech jest jak powrót do siebie. Nowe życie we mnie porusza się miękko, słodko. Anouk mówi przez sen, sylaby bez sensu. Nagle jej małe dłonie zaciskają się przy moim ramieniu.

– Proszę. – Jej głos jest przytłumiony moim swetrem. -Maman, zaśpiewaj mi piosenkę. – Otwiera oczy, które są jak ziemia widziana z zawrotnej wysokości, są właśnie takie niebieskozielone.

– Dobrze.

Zamyka oczy, a ja zaczynam cicho śpiewać:

Via l'bon vent, via l'joli vent Via l'bon vent, ma mię m'appelle…

Mam nadzieję, że tym razem to pozostanie kołysanką. Że tym razem wiatr nie usłyszy. Że tym razem – proszę, tylko tym razem – wiatr odleci bez nas.

Joanne Harris

Czekolada - pic_2.jpg
***
Czekolada - pic_3.jpg
61
{"b":"122919","o":1}