Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Wyciągnął kartkę z kieszeni kurtki, z drugiej wyłuskał pióro i odwróciwszy kartkę, zaczął pisać nową wersję wiadomości, którą miałem później nagrać na kasetę. Kiedy skończył, pokazał mi swoje dzieło, trzymając kartkę w wyciągniętej ręce, abym mógł bez przeszkód przeczytać całą wiadomość. Treść brzmiała obecnie tak:

JESTEM ANDREW DOUGLAS. NIECH JOCKEY CLUB ZBIERZE DZIESIĘĆ MILIONÓW FUNTÓW, A WE WTOREK ZROBI PRZELEW NA KONTO NUMER ZL327/42806, CREDIT HELVETIA, W ZURYCHU, W SZWAJCARII. KIEDY PRZELEW ZOSTANIE ZREALIZOWANY, MORGAN FREEMANTLE WRÓCI DO DOMU. POTEM PO PROSTU CZEKAJCIE. NIECH POLICJA NIE WSZCZYNA ŚLEDZTWA. JEŻELI WSZYSTKO BĘDZIE W PORZĄDKU, ZOSTANĘ UWOLNIONY. JEŚLI PIENIĘDZY NIE BĘDZIE MOŻNA PODJĄĆ Z KONTA W BANKU SZWAJCARSKIM, ZABIJĄ MNIE.

– No cóż – mruknąłem. – Teraz znacznie lepiej. Ponownie sięgnął po magnetofon.

– Nie zapłacą dziesięciu milionów – powiedziałem.

Jego dłoń znów znieruchomiała.

– Wiem.

– Nie wątpię, że wiesz. – Żałowałem, że nie mogę podrapać się w swędzący czubek nosa. – W normalnych okolicznościach czekałbyś na list Jockey Clubu do twojego banku w Szwajcarii z propozycją bardziej realnej kwoty okupu.

Słuchał beznamiętnie, przekładając słowa na język włoski, aby zrozumieć, co powiedziałem. – Zgadza się – przyznał.

– Mogą zapłacić okup wysokości góra stu tysięcy funtów – powiedziałem.

– Bzdura.

– Może pięćdziesiąt tysięcy więcej na pokrycie twoich kosztów.

– To też bzdura.

Mierzyliśmy się wzajemnie wzrokiem. W normalnych okolicznościach negocjacje co do wysokości okupu przebiegały całkiem inaczej. Ale z drugiej strony czemu miałbym z tym zwlekać?

– Pięć milionów – powiedział. Milczałem.

– Musi być pięć – dodał.

– Jockey Club nie ma pieniędzy. To klub towarzyski, w jego skład wchodzą zwykli ludzie. Nie są zamożni.

Pokręcił zapamiętale głową. – Są bogaci. Wiem, że na pewno mają pięć milionów.

– Skąd wiesz? – spytałem.

Zamrugał lekko powiekami, ale ostatecznie powtórzył tylko: – Pięć milionów.

– Dwieście tysięcy. Naprawdę, na więcej nie licz.

– Bzdura.

Odszedł, by zniknąć w laurowym gąszczu; chyba musiał to sobie przemyśleć i nie chciał, abym go obserwował.

Ten numer z kontem w szwajcarskim banku wydał mi się fascynujący; najwyraźniej zamierzał możliwie jak najszybciej przesłać pieniądze z konta nr ZL327/42806 na całkiem inne, zapewne znajdujące się w zupełnie innym banku, i chciał mieć pewność, że Jockey Club nie zdoła go w żaden sposób powstrzymać, wytropić ani zastawić na niego pułapki. Jako że członkami lub doradcami Jockey Clubu mogły być najtęższe bankierskie umysły, przedsięwzięte przez niego środki bezpieczeństwa wydawały się całkiem sensowne.

Jedna ofiara za okup w żądanej kwocie.

Druga za zapewnienie bezpieczeństwa pieniądzom, aby mogły zostać wybrane bez żadnych nieprzewidzianych niespodzianek.

Morgan Freemantle miał zapewnić mu pieniądze, a Andrew Douglas czas na ich ukrycie. Żadnych niepotrzebnych spotkań w punkcie przekazania okupu, gdzie mógłby wpaść w pułapkę nadpobudliwych, nazbyt skorych do działania carabinieri, żadnych stosów sfotografowanych banknotów o oznaczonych nominałach i spisanych numerach. Jedynie cyfry, przechowywane elektronicznie cyfry; wymyślne i gładkie przestępstwo. Zebrać cyfry od dżentelmenów z Jockey Clubu, zsumować je i przesłać teleksem do Szwajcarii. Mając pieniądze w Zurychu, Giuseppe-Peter mógł zniknąć gdzieś w Ameryce Południowej i niestraszne byłyby mu wszelkie szalejące w tamtejszych krajach inflacje. Franki szwajcarskie były w stanie przetrwać każdą zawieruchę.

Mogłem się jedynie domyślać, że okup za Alessię trafił do Szwajcarii w dniu, kiedy go wpłacono, wymieniony na franki, być może za pośrednictwem pasera. Tak samo było w przypadku właściciela torów wyścigów konnych nieco wcześniej. Nawet jeśli uprowadzenie Dominica zakończyło się dla Giuseppe-Petera fiaskiem, musiał on mieć już zgromadzony na tajnym koncie blisko milion funtów szterlingów. Zastanawiałem się, czy postawił sobie granicę, po osiągnięciu której zaprzestanie swojej działalności, a także czy porywanie może uzależniać – bo jego uzależniło chyba już na wieki.

Zorientowałem się, że z przyzwyczajenia wciąż myślałem o nim jak o Giuseppe-Peterze. Piętro Goldoni był dla mnie całkiem obcą osobą.

W końcu wrócił, stanął przede mną i opuścił wzrok.

– Jestem człowiekiem interesu – powiedział.

– Wiem.

– Wstań, kiedy mówię do ciebie.

Stłumiłem w sobie instynktowne pragnienie, aby mu się przeciwstawić. Porywacza nigdy nie należy do siebie zrażać – to lekcja numer dwa dla ofiar. Niech będzie z ciebie zadowolony, niech cię polubi, będzie wówczas mniej skory do tego, aby cię zabić.

Cholerny podręcznik, pomyślałem posępnie i wstałem.

– Tak lepiej – mruknął. – Za każdym razem, kiedy tu przyjdę, masz wstać.

– W porządku.

– Nagrasz się. Wiesz, co chcę powiedzieć. I powiesz to. – Przerwał na chwilę. – Jeżeli nie spodoba mi się to, co powiesz, zaczniemy od nowa. Najwyżej zrobisz to jeszcze raz.

Skinąłem głową.

Wyjął ze skórzanej torby czarny magnetofon i włączył go. Następnie z kieszeni kurtki wyłuskał kartkę z instrukcjami i podsunął w moją stronę, tak bym mógł odczytać jego wersję. Dał mi gestem dłoni znak, że mogę zaczynać, a ja odchrząknąłem i siląc się na spokojny ton, co nie było łatwe, powiedziałem:

– Mówi Andrew Douglas. Niniejszym żądanie okupu za Morgana Freemantle’a zostaje zredukowane do pięciu milionów funtów…

Giuseppe-Peter wyłączył magnetofon.

– Tego nie kazałem ci mówić – warknął gniewnie.

– Nie – przyznałem łagodnie. – Ale może to zaoszczędzić sporo czasu.

Wydął wargi, zamyślił się, powiedział, żebym zaczął raz jeszcze, i wcisnął klawisze startu i zapisu. Powiedziałem:

– Mówi Andrew Douglas. Niniejszym żądanie okupu za Morgana Freemantle’a zostaje zredukowane do pięciu milionów funtów. Kwotę tę należy przelać do banku Credit Helvetia w Zurychu, w Szwajcarii, na konto o numerze ZL327/42806. Kiedy żądana suma znajdzie się na podanym koncie, Morgan Freemantle wróci do domu. Niech policja nie wszczyna śledztwa. Jeżeli nie będzie żadnego dochodzenia, a konto w banku szwajcarskim nie zostanie zablokowane i pieniądze będą mogły zostać stamtąd bez przeszkód wybrane i przekazane gdzie indziej, zostanę uwolniony.

Przerwałem. Wcisnął klawisz „stop” i powiedział: – Nie dokończyłeś.

Spojrzałem na niego.

– Powiesz, że jeśli te warunki nie zostaną dotrzymane, zginiesz.

Jego ciemne oczy wpatrywały się w moje na równym poziomie; byliśmy niemal tego samego wzrostu. Dostrzegłem w nich tylko niewzruszoną pewność siebie. Znów wcisnął klawisze startu i nagrywania i czekał cierpliwie.

– Powiedziano mi – rzekłem oschłym tonem – że jeśli niniejsze warunki nie zostaną dotrzymane, zginę.

Pokiwał ostentacyjnie głową i wyłączył magnetofon.

I tak mnie zabije, pomyślałem. Włożył magnetofon do jednej z przegródek w torbie podróżnej i zaczął grzebać w drugiej w poszukiwaniu czegoś innego. W moich trzewiach zalęgła się lodowata gula trwogi. Spróbowałem nad nią zapanować i udało mi się to, choć z wielkim trudem. Ale Giuseppe-Peter nie wyjął z torby pistoletu ani noża, lecz butelkę po coli, zawierającą mętnawy, biały płyn.

Zareagowałem niemal tak, jakby to była broń. Pomimo iż było chłodno, zacząłem obficie się pocić.

Chyba nie zwrócił na to uwagi. Odkręcił butelkę i sięgnął do torby po cienką plastikową rurkę do napojów.

– Zupa – wyjaśnił. Wsunął rurkę do butelki i włożył mi koniec do ust.

Zacząłem ssać. To był rosół – zimny i dość zawiesisty. Wypiłem wszystko dość szybko w obawie, że mi zabierze.

Obserwował mnie bez słowa. Kiedy skończyłem, rzucił rurkę na ziemię. Zakręcił butelkę i włożył do torby. A potem znów obrzucił mnie przeciągłym, badawczym, czujnym spojrzeniem i niespodziewanie odszedł.

Nogi miałem miękkie jak z waty. Usiadłem ciężko i powoli na ilastej ziemi. Niech to szlag, pomyślałem. Niech to wszyscy diabli.

69
{"b":"107669","o":1}