Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Skinąłem głową, a Tony jeszcze jakiś czas powiosłował na północ, po czym znów zatrzymał łódkę, aby zarzucić przynętę. Płynęliśmy leniwie z prądem, udając, że robimy, co w naszej mocy, aby złowić coś na śniadanie, a Tony schylił się nad skrzynką i zaczął manipulować przy pokrętłach.

Głos, kiedy w końcu się rozległ, tak mnie zaskoczył, że omal nie wyskoczyłem z łódki.

– Daj bachorowi śniadanie, a jak zacznie wyć, zaklej mu jadaczkę.

Głos, bez wątpienia ten sam, który słyszałem z taśmy w domu Johna Nerrityego. Niezbyt mocny, ale za to wyraźny.

– Boże – rzuciłem tępo, nie mogąc w to uwierzyć.

– Bingo – zawołał Tony. – Strzał, kurka, w dziesiątkę.

Inny głos z radia powiedział: – I tak niczego nie tknie. Po jaką cholerę mam się z tym tarabanić na górę?

– Synu – odrzekł pierwszy głos z przesadną cierpliwością – czy chcemy, żeby nasza mała kopalnia złota zdechła z głodu? Nie chcemy. Zanieś mu na górę chleb z marmoladą i stul dziób.

– Nie podoba mi się ta robota – poskarżył się drugi głos. – Mówię serio, nie cierpię jej.

– Ale gdy tylko dostałeś propozycję, nie wahałeś się ani chwili. Niezła fucha, powiedziałeś. To twoje własne słowa.

– Nie spodziewałem się, że dzieciak będzie taki…

– Jaki?

– Uparty.

– Nie jest taki zły. Bywa upierdliwy, i to wszystko. Pomyśl o kasie i zasuwaj na górę.

Tony przestawił kilka przełączników i przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, wsłuchując się w słaby plusk wody o burty naszej łodzi, aż wreszcie drugi głos, nieco bardziej ochrypły, powiedział:

– No masz, mały, szamaj. Nie usłyszeliśmy odpowiedzi.

– Wcinaj – rzekł głos z irytacją, a po krótkiej chwili: – Gdybyś był moim synem, wepchnąłbym ci to żarcie własnoręcznie do gardła, zasmarkany mały gnojku.

Tony mruknął pod nosem: – Czarujące. – Zaczął zwijać żyłki. – Chyba to, co usłyszeliśmy, w zupełności nam wystarczy, prawda? Druga pluskwa jest założona na najwyższym piętrze, od strony ulicy.

Skinąłem głową. Tony przestawił przełącznik i drugi głos, już na dole, powiedział: – Leży i tylko się gapi, tak jak zwykle. Trochę mnie to przeraża. Mówię ci, aż mi ciarki przeszły po plecach. Im szybciej palniemy mu w łeb, tym lepiej.

– Cierpliwości – rzekł pierwszy głos, jakby zwracał się do półgłówka. – Trzeba poczekać, aż facet opyli tego konia. Nie trać głowy. Musimy wytrzymać. Daliśmy mu tydzień. I dokładnie tyle zaczekamy.

– Ale nie uda nam się zgarnąć pięciu melonów, co? – wydawał się zasmucony. – Nie ma szans.

– Nigdy nie liczyliśmy na pięć melonów, głupku. Jak powiedział Peter, żądasz pięciu dużych baniek, aby przyprawić tatuśka o palpitację serca, a potem zgarniasz na czysto pół bańki i wszyscy są zadowoleni.

– Ale jeżeli Nerrity da znać psom i nas dopadną?

– Jak dotąd się nie pojawili, co nie? Nie bądź dzieckiem. Terry i Kevin wypatrzyliby każdego glinę, gdyby tylko pojawił się w zasięgu ich wzroku. Ci dwaj mają antenki zamiast oczu. W hotelu się nie zjawili. Ani w domu w Sutton. Mam rację?

Drugi głos burknął coś niezrozumiale, a pierwszy odparł: – Peter wie, co robi. Już się tym wcześniej zajmował. To ekspert. Specjalista. Masz robić, co ci każe, a wszyscy będziemy bogaci. Dlatego przestań sarkać, mam już serdecznie dość tego twojego gderania, weź się w garść, do cholery.

Tony przerzucił wiosło za burtę i bez pośpiechu popłynęliśmy pod prąd w stronę, skąd przybyliśmy. Pozwijałem żyłki, odwiązałem od nich haczyki, wykonywałem te czynności mechanicznie, podczas gdy w głowie miałem istną gonitwę myśli.

– Nie mówmy nic Eaglerowi, dopóki… – zacząłem.

– Nie mówmy – poparł mnie Tony.

Spojrzał w moją stronę, a ja uśmiechnąłem się pod nosem. – Prezesowi też ani słowa – dodałem. – Ani Gerr’emu Claytonowi.

Na twarzy Tony’ego również pojawił się uśmiech, promienny jak słońce. – Już się bałem, że będziesz nalegał.

– Nie będę – uciąłem jego domysły. – Ty będziesz obserwować z wody, a ja od lądu, dobra? A wieczorem powiadomimy Eaglera. Na naszych warunkach.

– Tak, żeby zachować dyskrecję.

– Weź tylko tę pompę próżniową, co mruczy cicho jak kot, i nie spadnij tam z wysokiego muru.

– W naszym raporcie – rzekł Tony – napiszemy, że to policja odnalazła kryjówkę porywaczy.

– Bo tak właśnie będzie – powiedziałem z naciskiem.

– Dokładnie tak – przyznał Tony z satysfakcją w głosie. Ani ja, ani Tony nie należeliśmy do tych fanatyków, którzy ślepo przestrzegali obowiązującej w firmie polityki wyłącznie doradzania, a nie działania, choć obaj staraliśmy się jej trzymać, gdy było to możliwe, i w większości przypadków nie odmawialiśmy jej słuszności. Tony ze swoimi wyjątkowymi zdolnościami zawsze wykonywał większość nielegalnych operacji w terenie, a jego raporty pełne były zwrotów w rodzaju: „odkryto” albo „przypadkiem ujawniono, że”, zamiast niewygodnych prawd, np. „umieściłem tuzin zakazanych urządzeń podsłuchowych i dzięki nim dowiedziałem się, że” czy „wrzuciłem świece dymną i pod osłoną oparów…”

Tony podpłynął łodzią do brzegu, gdzie zostawiliśmy samochód, i pospiesznie uruchomił drugie radio, by odbierało przez antenę w aucie.

– No i już – oznajmił. – Lewy przełącznik obsługuje podsłuch na dole, środkowy ten na górnym piętrze. Nie dotykaj pokręteł. Prawy przełącznik podnosisz do góry, abym ja mógł mówić do ciebie, a opuszczasz, gdybyś ty chciał mi coś powiedzieć. Wszystko jasne?

Przez chwilę grzebał wśród swych niesamowitych zabawek, z którymi rzadko się rozstawał, po czym skinął głową z zadowoleniem i wyjął plastikowe pudełko obiadowe.

– Zapasy żywności, żelazne racje, aby utrzymać się przy życiu – oznajmił, pokazując mi zawartość. – Batoniki z orzechami, suszona wołowina, pigułki witaminowe, to wystarczy, aby utrzymać cię w formie i zdolnego do walki przez dobrych parę tygodni.

– To nie południowoamerykański busz – odparłem łagodnym tonem.

– Ale dzięki temu unikam częstego robienia zakupów. Uśmiechnął się i wstawił pudełko do łódki obok plastikowej butelki z wodą.

– Gdyby wydarzyło się najgorsze – dodał – i postanowili przenieść dzieciaka w inne miejsce, bylibyśmy ugotowani.

Pokiwałem głową. To przysporzyłoby nam mnóstwa problemów. Z prawem i naszą własną firmą, że o wyrzutach sumienia nie wspomnę.

– Nie zapominajmy – dodał powoli – że gdzieś tam są jeszcze Terry, Kevin i Peter, wszyscy kręcący czułkami na lewo i prawo jak wariaci, a w dodatku nigdy nie wiadomo, czy ten kretyn Rightsworth nie zjawi się pod domem Nerrity’ego w radiowozie z włączoną syreną i błyskającym kogutem.

– Chyba nie jest aż tak szurnięty.

– To buc. W dodatku zadufany i nadęty. I przez to jeszcze bardziej niebezpieczny. – Przekrzywił głowę w bok i zamyślił się. – Coś jeszcze nam zostało?

– Wrócę do hotelu, zapłacę rachunek i zabiorę walizki.

– Doskonale. Daj mi znać, kiedy będziesz na posterunku. – Wsiadł do łódki i odcumował ją. – Ach, jeszcze jedno, masz czarny sweter? Czarny, najlepiej golf?

– Tak, zabrałem z sobą jeden.

– Dobrze, no to do zobaczenia wieczorem.

Patrzyłem, jak odpływa w dal, mężczyzna niski wzrostem, ale wielki duchem, każdy jego ruch był pewny, dokładny i oszczędny. Pomachał mi zdawkowo na pożegnanie, a ja uruchomiłem silnik samochodu i wyruszyłem, by zrobić to, co do mnie należało.

47
{"b":"107669","o":1}