Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Tak mi przykro, panie Douglas – rzekł do mnie. – Obawiam się, że mam dla pana przykrą nowinę. Czy zechciałby pan zadzwonić pod ten numer…? – Podał mi świstek papieru. – Pańska siostra miała groźny wypadek. Naprawdę bardzo mi przykro.

Alessia szepnęła cichutko: – Och – jakby nie bardzo wiedziała, czy ma się cieszyć, czy smucić, a ja pocieszającym gestem położyłem dłoń na jej ramieniu.

– Tam jest aparat, z którego będzie pan mógł swobodnie rozmawiać – rzucił dyrektor, wskazując niewielką niszę w głębi pomieszczenia. – Proszę z niego skorzystać… To doprawdy wspaniale, panno Cenci, móc znów panią zobaczyć. Cieszę się, że pani wróciła.

Pokiwała lekko głową i pospieszyła za mną na drugi koniec pokoju.

– Tak mi przykro… – rzekła.

Pokręciłem głową. Nie mam siostry. Na świstku zanotowany był numer do firmy. Wybrałem go. Słuchawkę podniósł Gerry Clayton.

– To ja, Andrew – powiedziałem.

– Dzięki Bogu. Musiałem nielicho nakłamać, żeby cię wywołali.

– Co się stało? – spytałem z narastającym zdenerwowaniem. Milczał przez chwilę, po czym spytał: – Czy ktoś może usłyszeć, o czym mówimy?

– Tak.

Dyrektor jednym uchem przysłuchiwał się rozmowie, Alessia zaś słuchała oboma. Dwie lub trzy inne osoby bacznie mi się przyglądały.

– W porządku. Nie oczekuję komentarza z twojej strony. Na plaży w West Wittering porwano chłopca. To jakaś godzina jazdy od Brighton, wzdłuż wybrzeża. Pofatyguj się tam, pronto, i porozmawiaj z matką chłopca, dobrze?

– Gdzie ona jest? – spytałem.

– W hotelu Breakwater, przy Beach Road, nieomal wychodzi z siebie. Obiecałem jej, że przyślemy tam kogoś w ciągu dwóch godzin, i powiedziałem, żeby się trzymała. Jest w strasznym stanie, histeryzuje, nie liczyłbym na jej pomoc. Dzwonił Hoppy z Lloydsa, ojciec dziecka skontaktował się z nimi i został skierowany do nas. Kazałem ojcu czekać przy telefonie. Tony Vine już do niego jedzie. Możesz zapisać numer?

– Tak, zaczekaj. – Sięgnąłem po notes i pióro. – Dyktuj. Podał mi numer do ojca dziecka. – Nazywa się John Nerrity. -

Przeliterował dla mnie nazwisko. – Chłopiec ma na imię Dominic, matka – Miranda. Matka z synem byli w hotelu sami, wyjechali na wakacje, ojciec miał w domu jakieś pilne sprawy. Zapisałeś wszystko?

– Tak.

– Nakłoń ją do współpracy z policją.

– Dobrze.

– Oddzwonisz później? Przykro mi, że zepsułem ci dzień na wyścigach.

– Pojadę tam natychmiast.

– Połamania nóg.

Podziękowałem dyrektorowi i opuściłem jego gabinet w towarzystwie skonsternowanej i mocno zaniepokojonej Alessi.

– Muszę jechać – rzuciłem przepraszającym tonem. – Czy ktoś będzie mógł cię odwieźć do Lambourn? Może wrócisz z Mikiem Nolandem?

Mimo iż wcześniej sama o tym wspomniała, teraz ta perspektywa najwyraźniej ją przeraziła. Gwałtownie pokręciła głową. W jej oczach dostrzegłem wyraz paniki.

– Nie – odrzekła. – A może mogłabym pojechać z tobą? Proszę… Nie będę ci przeszkadzać. Obiecuję. Może udałoby mi się pomóc jakoś… twojej siostrze.

– Na pewno byś mi nie przeszkadzała, ale nie mogę cię zabrać. – Spojrzałem na jej pobladłe oblicze i niepewność malującą się w jej oczach. – Odprowadź mnie do samochodu, z dala od tych tłumów wszystko ci wyjaśnię.

Wyszliśmy za bramę i doszliśmy na parking.

– Nie mam siostry – powiedziałem z powagą. – Nie było żadnego wypadku. Muszę jechać do pracy… porwano dziecko… mam spotkać się z jego matką… tak więc, moja droga Alessio, musisz znaleźć Mike’a Nolanda. Z nim będziesz bezpieczna. Przecież dobrze go znasz.

Była przerażona, zagubiona i rozdygotana. – A może mogłabym jakoś pocieszyć matkę dziecka? – spytała. – Zapewnić ją, że chłopiec wróci do domu… tak jak ja?

Zawahałem się, świadom, że jej słowa wynikają raczej z faktu, iż nie chce wrócić do domu z Mikiem Nolandem, ale to, co powiedziała, wydało mi się całkiem sensowne. Może Alessia faktycznie okaże się pomocna dla Mirandy Nerrity.

Spojrzałem na zegarek. – Pani Nerrity czeka na mnie – rzuciłem mało stanowczym tonem, a ona ostro weszła mi w słowo.

– Kto? Jak powiedziałeś?

– Nerrity. Miranda Nerrity. Ale…

Aż otworzyła usta ze zdziwienia. – Ja… ją znam – wykrztusiła. – A w każdym razie miałam okazję ją poznać… Jej mężem jest John Nerrity, prawda?

Skinąłem głową, kompletnie zaskoczony.

– Ich koń wygrał Derby – rzuciła Alessia. Uniosłem głowę.

Konie!

Wszędzie te konie…

– O co chodzi? – spytała Alessia. – Czemu jesteś taki… ponury?

– Dobra – mruknąłem, unikając odpowiedzi. – Wsiadaj. Twoja obecność sprawi mi olbrzymią frajdę, jeśli naprawdę chcesz jechać. Niestety, jest całkiem możliwe, że nie uda się nam wrócić dzisiaj do Lambourn. Co ty na to?

W odpowiedzi wślizgnęła się na fotel pasażera i zatrzasnęła drzwiczki, a ja obszedłem samochód, aby zająć miejsce za kierownicą. Kiedy uruchomiłem silnik i wyjechaliśmy z parkingu, powiedziała:

– W zeszłym roku to właśnie koń Nerritych wygrał Derby. Ordynans. Nie pamiętasz?

– Ee… nie, jakoś nie bardzo.

– Nie był jednym z faworytów – dodała ze znawstwem – a w każdym razie nikt go za takiego nie uważał. Typowy outsider. Trzydzieści trzy do jednego. Ale w tym roku też radzi sobie całkiem nieźle.

– Przerwała. – Nie mogę nawet myśleć o tym dziecku.

– Ma na imię Dominic – powiedziałem. – Wyjmij mapę ze schowka i znajdź najszybszą drogę do Chichester.

Sięgnęła po mapę. – A ile on ma lat?

– Nie wiem.

Pomknęliśmy na zachód przez Sussex w promieniach złocistego, popołudniowego słońca i w końcu dotarliśmy pod hotel Breakwater, stojący przy kamienistej plaży w West Wittering.

– Posłuchaj – rzekłem, zaciągając hamulec i zdejmując krawat.

– Zachowuj się, jakbyś była na wakacjach. Wejdź powoli do hotelu. Uśmiechaj się i mów do mnie. Nie sprawiaj wrażenia zmartwionej. Rozumiemy się?

Spojrzała na mnie z zakłopotaniem, które jednak szybko się rozwiało.

– Sądzisz… że ktoś może obserwować?

– Zwykle tak bywa – odparłem stanowczo. – Zawsze należy zakładać, że porywacze wystawili gdzieś w pobliżu swojego obserwatora. Robią to, aby mieć pewność, że na miejscu porwania nie zaroi się nagle od policji.

– Ach, tak.

– I dlatego musimy zachowywać się, jakbyśmy byli na wakacjach.

– Dobrze.

– Chodźmy.

Wysiedliśmy z samochodu, przeciągając się leniwie, Alessia zaś przeszła kilka kroków, aby spojrzeć w kierunku Kanału La Manche i osłaniając dłonią oczy, rzuciła do mnie przez ramię:

– Chyba zaraz pójdę popływać.

Objąłem ją ramieniem, przystanąłem na chwilę obok niej, po czym odparłem krótko: – Tylko uważaj na meduzy – i po chwili przeszliśmy przez wielkie, przeszklone, obrotowe drzwi do rozległego hotelowego holu, gdzie stało kilka dużych, miękkich, obitych skórą foteli. Kilka też osób siedziało tu i tam, sącząc herbatę, a za polerowanym, brązowym kontuarem z napisem RECEPCJA krążyła w tę i z powrotem dziewczyna w czarnej sukience.

– Witam – rzuciłem z uśmiechem – sądzimy, że w tym hotelu zatrzymała się nasza przyjaciółka. Pani Nerrity.

– Z synem, Dominikiem – dodała Alessia.

– Zgadza się – odparła ze spokojem recepcjonistka. Zerknęła na listę gości. – Pokój sześćdziesiąt trzy… ale chyba są jeszcze na plaży. Cudowny mamy dzień, nieprawdaż?

– Przepiękny – przyznała Alessia.

– Czy mogłaby pani zadzwonić do ich pokoju? – spytałem. – Tak na wszelki wypadek.

Dziewczyna posłusznie podeszła do centralki i jakież było jej zdziwienie, kiedy ktoś po drugiej stronie łącza odebrał telefon.

– Proszę podnieść słuchawkę – rzekła recepcjonistka, wskazując aparat przy kontuarze, a ja natychmiast z promiennym uśmiechem wykonałem polecenie.

– Miranda? – rzuciłem. – Mówi Andrew Douglas.

– Gdzie pan jest? – cichy glos kogoś, kto nie był w stanie powstrzymać łez.

– Tu na dole, w holu hotelowym.

– Och… proszę wejść na górę… nie mogę znieść…

35
{"b":"107669","o":1}