Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Na Sardynii porwano dwie Angielki – powiedział. – Mąż jednej z nich ubezpieczył ją na wypadek porwania na okres dwutygodniowego urlopu, którego nie mógł spędzić wraz z nią, i zwrócił się z tą sprawą do nas. Nie wygląda to na zaplanowaną akcję – dziewczyny znalazły się po prostu w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze i wpadły w zasadzkę. Tak czy owak, małżonek bardzo się martwi i jest gotów zapłacić tyle, ile żądają porywacze – i to od razu – czy mógłby pan niezwłocznie kogoś tam posłać?

– Oczywiście – odparłem. – A… na ile opiewało ubezpieczenie?

– Składka wyniosła tysiąc funtów, a suma ubezpieczenia dwieście tysięcy. Na dwa tygodnie – westchnął. – Tak czasem bywa. Raz na wozie, raz pod wozem.

Zapisałem nazwiska, szczegóły i sprawdziłem godziny odlotów na Sardynię, gdzie w wielu regionach bandyci porywali, wymuszali okup i uwalniali swoje ofiary, kiedy im się tylko podobało.

– To bardzo poufna sprawa – zaznaczył przedstawiciel Lloyda.

– Nie wolno dopuścić, aby przedostała się do gazet. Jeżeli wszystko pójdzie gładko, dziewczyna najdalej za tydzień wróci do domu i wszystko będzie w porządku, prawda?

– Przy odrobinie szczęścia – przyznałem.

Porywacze nie mieli gdzie przetrzymywać swoich ofiar przez dłuższy czas i zdarzało się, że zmuszali je do codziennych wielomilowych marszów po górach, gdzie w końcu je porzucali, gdy tylko otrzymali żądany okup. Pomyślałem, że Alessia wolałaby takie rozwiązanie, niż niekończące się przesiadywanie w namiocie.

Zaczęli się zjawiać partnerzy na poniedziałkową konferencję i praktycznie bez trudu znalazłem jednego, który aż palił się do wyjazdu na Sardynię. Z łatwością namówiłem też Dereka, aby wspomógł Pędziwiatra przy sprawie Luca Oil. Koordynator wprowadził ich do grafiku na nowy tydzień, a ja przekazałem prezesowi prośbę od partnera z Ekwadoru.

Po godzinie picia kawy, plotkowania i lektury raportów rozpoczęło się spotkanie, którego zasadniczą treścią były, jak zawsze, bieżące sprawy.

– Ta historia w Ekwadorze – rzekł prezes. – Ofiara jest obywatelem amerykańskim, prawda?

Kilka osób przytaknęło.

Prezes wydął wargi. – Chyba będziemy musieli poradzić tej korporacji, aby rekrutowała kadrę na miejscu i nie przysyłała więcej ludzi ze Stanów. W ciągu ostatnich dziesięciu lat uprowadzono tam trzy osoby

– samych Amerykanów… można by pomyśleć, że przez ten czas zdołają się czegoś nauczyć.

Ktoś mruknął: – To korporacja należąca do Amerykanów.

– Sami próbowali przekupić policję – dorzucił ktoś inny. – Ostatnim razem sam przy tym byłem. Policja wzięła forsę, zarzekając się, że będą bronić wszystkich dyrektorów firmy do ostatniego tchu, ale podejrzewam, że wtedy także dostała im się działka z okupu. Nie zapominajmy, że korporacja zapłaciła prawie dziesięć milionów dolarów… było więc co dzielić.Zapanowała posępna cisza. – Racja – odezwał się prezes. – Rada na przyszłość, żadnych Amerykanów. A rada na teraz? – Rozejrzał się dokoła. – Czy ktoś chciałby coś powiedzieć?

– Porywacze wiedzą, że spółka koniec końców zapłaci – powiedział Tony Vine.

– Firma nie może sobie pozwolić na inne rozwiązanie.

Wszystkie korporacje musiały płacić okup za swych uprowadzonych pracowników, jeśli chciały, aby ktokolwiek jeszcze kiedyś zdecydował się harować dla nich za granicą. Wszystkie miały też rozjuszonych udziałowców, których dywidendy malały wraz ze wzrostem okupu. Korporacje starały się zwykle wyciszać sprawy porwań, by informacje na ten temat nie przedostały się do prasy, a w rocznych bilansach wypłaty okupów figurowały jako „straty handlowe”.

– Musimy znów zbić żądania okupu do dziesięciu milionów – rzekł Tony Vine. – Porywacze mniej nie wezmą, straciliby twarz, biorąc pod uwagę poprzednie przypadki, nawet – a raczej zwłaszcza – jeśli mamy do czynienia z innym gangiem.

Prezes pokiwał głową. – Doradzimy korporacji, aby poszła na ugodę?

Wszyscy byli za, posiedzenie trwało.

Prezes, mężczyzna prawie sześćdziesięcioletni, także był kiedyś żołnierzem i podobnie jak Tony najlepiej czuł się w towarzystwie osób uporządkowanych, kompetentnych i zdyscyplinowanych. Założył firmę, ponieważ czuł, że jest ona potrzebna, był nie tyle wizjonerem, co raczej człowiekiem z gruntu praktycznym. To jego przyjaciel, obecnie już nieżyjący, zasugerował, by miała ona strukturę partnerską, a nie hierarchiczną, doradzając odrzucenie wszelkich wcześniejszych szarż na korzyść jednej nowej: równości.

Prezes był wyjątkowo przystojny, co stanowiło spory marketingowy plus dla naszej firmy, a poza tym charakteryzowała go niezłomna pewność siebie. Nie tracił jej nawet w obliczu najgorszych klęsk i katastrof, co sprawiało, że każdy niemal podświadomie spodziewał się, iż lada moment obmyśli jakieś rewelacyjne rozwiązanie i wyciągnie nas z tarapatów, nawet jeśli wcale się tak stać nie miało. Trochę to trwało, nim podjąwszy pracę w firmie, zorientowałem się, że podobnie analityczny umysł ma nie kto inny jak Gerry Clayton.

Wreszcie prezes doszedł do mojego raportu, którego kopię większość partnerów już przeczytała, i zapytał, czy ktoś chciałby o coś zapytać. To często przynosiło nadspodziewane efekty – można było dowiedzieć się wielu nowych rzeczy, gdy inne osoby przyjrzały się danej sprawie ze swojej perspektywy. Zwykle lubiłem tę część konferencji, uważając ją za najbardziej owocną. Choć niekoniecznie, gdy to ja musiałem odpowiadać na pytania.

– Ten oficer carabinieri… ee… Pucinelli, jakie masz z nim stosunki? Co sądzisz o jego kompetencjach? – Było to typowe, pompatyczne pytanie na konferencji. Poza nią Tony Vine ująłby je o wiele prościej: „Jak się z tym jełopem układało? Co z niego za typ?”

– Pucinelli to dobry policjant – odparłem. – Inteligentny, odważny. Był bardzo pomocny i życzliwy. Bardziej pomocny i życzliwy niż większość jego kolegów po fachu, choć muszę przyznać, że nigdy nie przekroczył swoich uprawnień. Nie ma on jednak… – Urwałem. – Nie ma dostatecznego pchnięcia, żeby awansować. Jest drugi co do ważności w swoim regionie i wyżej już raczej się nie wespnie. Jeżeli jednak chodzi o jego szanse na schwytanie porywaczy, to jest skrupulatny i kompetentny.

– A jak się przedstawiała sytuacja, kiedy stamtąd wyjeżdżałeś? – padło pytanie. – Nie zdążyłem przeczytać dwóch ostatnich stron.

– Pucinelli powiedział, że gdy pokazał portret pamięciowy mężczyzny, którego widziałem, obu schwytanym porywaczom, po prostu ich zamurowało. Osłupieli. Rzecz jasna pokazał ten portret każdemu z nich z osobna, ale w obu przypadkach reakcja była identyczna – szok i zdumienie. Żaden nie chciał puścić pary z ust i obaj wydawali się przerażeni. Pucinelli wspomniał, że zamierza rozprowadzić kopię portretu w całej okolicy, może ktoś zdoła rozpoznać tego człowieka. Bardzo na to liczył, gdy wyjeżdżałem.

– Im szybciej, tym lepiej – wtrącił Tony. – Ten milion funtów w ciągu tygodnia zostanie gruntownie wyprany.

– Cała ta szajka ma dość mocne nerwy – powiedziałem, nie próbując się spierać. – Może zechcą z tym trochę poczekać i przetrzymają pieniądze w jakiejś kryjówce.

– Równie dobrze mogli wywieźć szmal za granicę i wymienić go na franki albo szylingi, zanim jeszcze uwolnili dziewczynę.

Pokiwałem głową. – Mogli mieć już wszystko umówione, przygotowane do upłynnienia tego pierwszego okupu i tylko czekali, kiedy dostaną forsę w swoje ręce.

Gerry Clayton, który jak zawsze musiał miętosić kartkę papieru, pracowicie zajął się kolejną, tym razem była to ostatnia strona z kopii mojego raportu. – Wspomniałeś, że Alessia Cenci przyleciała z tobą do Anglii. Czy istnieje szansa, że przypomni sobie coś więcej?

– To niewykluczone, aczkolwiek Pucinelli i ja przemaglowaliśmy ją dokładnie jeszcze we Włoszech. Wie bardzo niewiele. Nie słyszała bicia kościelnych dzwonów, syren pociągów, odgłosów samolotu, ujadania psów… nie potrafi stwierdzić, czy przetrzymywano ją na wsi, czy w mieście. Dodała przy tym, że w ostatnich dniach czuła coś jakby zapach pieczonego chleba. I to wszystko…

26
{"b":"107669","o":1}