Литмир - Электронная Библиотека
A
A

TRZECIA Z SZEŚCIU

Popatrzyła na wiadomość umieszczoną na ciele i rzuciła gniewnie komputerowi:

– Odszukaj adres. Natychmiast, do jasnej cholery. Gdy komputer spełnił jej polecenie, wydała rozkaz.

– Dallas, porucznik, Ewa, NI 5347BQ. Priorytet A. Jakiekolwiek dostępne jednostki mają się udać na Osiemdziesiątą Dziewiątą Zachodnią numer sto pięćdziesiąt sześć. Czekać na zewnątrz. Powtarzam, czekać na zewnątrz. Zatrzymać każdego wychodzącego z budynku. Nikt nie może wejść do mieszkania, ani cywil, ani mundurowy. Przewidywany czas mojego przybycia dziesięć minut.

– Powtarzam, Dallas, porucznik, Ewa. – Pełniący służbę droid mówił powolnym obojętnym głosem. – Jednostki pięć – zero i trzy – sześć zgłaszają się na wezwanie. Będą czekały na wasze przybycie. Priorytet A. Rozkaz wykonany.

Chwyciła torebkę, teczkę i wyszła.

Ewa weszła do mieszkania sama, trzymając w ręku gotową do strzału broń. Salon był starannie utrzymany, a dzięki wygodnej, wyłożonej grubymi poduchami kanapie i ozdobnym dywanikom wydawał się nawet przytulny. Na sofie leżała książka, na jednej z poduch widoczne było lekkie wgniecenie, świadczące o tym, że ktoś leżał tu zwinięty w kłębek i czytał. Ewa patrzyła na to przez chwilę, po czym przesunęła się do następnych drzwi.

Mały pokoik urządzony był jak biuro; stolik do pracy utrzymany był we wzorowym porządku, stało na nim tylko kilka osobistych drobiazgów – koszyczek z perfumowanymi jedwabnymi kwiatkami, miseczka z kolorowymi galaretkami, błyszczący biały kubek ozdobiony czerwonym sercem.

Biurko stało naprzeciw okna wychodzącego na boczną ścianę sąsiedniego budynku, ale nikt nie zawracał sobie głowy zakładaniem specjalnych osłon. Jedną ze ścian zdobiła jasna półka, na której stało kilka książek, duże pudełko na dyskietki, drugie na wiadomości przekazywane przez internet, a także mały zbiór kosztownych grafitowych ołówków i wyprodukowanych z makulatury bloczków do pisania, które można było legalnie posiadać. Między nimi schowana była niekształtna gliniana kuleczka, która zapewne miała być koniem, z pewnością zrobiona przez dziecko.

Ewa wyszła z pokoju i otworzyła przeciwległe drzwi.

Wiedziała czego się spodziewać. Jej organizm tym razem nie zbuntował się. Westchnęła tylko cicho i schowała broń do kabury, wiedząc, że jest sam na sam ze zmarłą. Krew wciąż była świeża.

Przez cienką warstwę ochronną, jaką były pokryte jej ręce, Ewa czuła ciepłe jeszcze ciało. Nie zdążyło ostygnąć.

Została ułożona na łóżku, a broń umieszczono starannie między jej udami.

Zdaniem Ewy był to Ruger P dziewięćdziesiąt, lśniąca bojowa broń, powszechnie używana do obrony podczas Rewolucji Miejskiej. Lekka, zajmująca mało miejsca i całkowicie zautomatyzowana.

Tym razem nie użyto tłumika. Ewa mogłaby się założyć, że sypialnia była dźwiękoszczelna, i że zabójca wiedział o tym.

Podeszła do typowo kobiecej okrągłej komódki, otworzyła małą, uszytą z surowego płótna torebkę – ostatni krzyk mody. W środku znalazła licencję denatki.

Piękna kobieta, pomyślała. Miły uśmiech, otwarte spojrzenie, oszałamiająca cera, przypominająca kawę ze śmietanką.

– Georgie Castle – wyrecytowała Ewa, rejestrując dźwięk. – Kobieta. Wiek pięćdziesiąt trzy lata. Licencjonowana prostytutka. Śmierć prawdopodobnie nastąpiła między siódmą a siódmą czterdzieści pięć wieczorem, przyczyna śmierci: rany postrzałowe. Lekarz sądowy musi to potwierdzić. Trzy widoczne ślady po kulach: czoło, śródpiersie, narządy rodne. Najprawdopodobniej zabita starym stylowym rewolwerem pozostawionym na miejscu zbrodni. Nie ma śladów walki, włamania czy grabieży.

Usłyszawszy szmer za plecami, Ewa wyciągnęła broń. Przykucnęła i zimnymi, surowymi oczami wypatrzyła tłustego szarego kota, który wślizgnął się do pokoju.

– Jezu, skąd się tu wziąłeś? – Odetchnęła z ulgą, chowając broń. – Jest tu kot – dodała głośno, a kiedy do niej mrugnął, błyskając jednym złocistym, a drugim zielonym okiem, pochyliła się, by wziąć go na ręce.

Mruczał niczym mały dobrze naoliwiony silniczek. Wyjęła swój komunikator i wezwała ekipę techniczną.

Gdy niedługo potem Ewa stała w kuchni, patrząc, jak kot wącha z pewnym lekceważeniem znalezioną przez nią miskę z jedzeniem, usłyszała za drzwiami podniesione głosy.

Kiedy podeszła sprawdzić, co się dzieje, zobaczyła, że umundurowany policjant, którego postawiła na warcie, próbuje zatrzymać rozwścieczoną i zdeterminowaną kobietę.

– O co chodzi?

– Pani porucznik. – Funkcjonariusz z widoczną ulgą zwrócił się do przełożonej. – Ta obywatelka żąda, żeby ją wpuścić.

– Oczywiście, że tego żądam. – Jej doskonale podcięte ciemnorude włosy falowały i opadały na twarz przy każdym gwałtownym ruchu. – To mieszkanie mojej matki. Chcę wiedzieć, co tu robicie.

– A pani matką jest…? – podpowiedziała Ewa.

– Pani Castle. Pani Georgie Castle. Czy było tu włamanie? – Gniew przeszedł w niepokój, gdy spróbowała zajrzeć do mieszkania. – Czy z nią wszystko w porządku? Z mamą?

– Proszę ze mną. – Ewa chwyciła ją mocno za ramię i wprowadziła do kuchni. – Pani nazwisko?

– Samantha Bennett.

Kot odszedł od miski i otarł się o nogi Samanthy. Kobieta pochyliła się i podrapała kota między uszami, co Ewa uznała za mimowolny i instynktowny odruch.

– Gdzie jest moja matka? – Niepokój Samanthy przeszedł w strach i jej głos się zmienił.

Żaden z policyjnych obowiązków Ewy nie napawał jej takim przerażeniem, jak ten, który musiała teraz wypełnić, żaden aspekt jej pracy nie przeszywał jej serca takim bólem, jaki teraz odczuwała.

– Przykro mi, pani Bennett. Bardzo mi przykro. Pani matka nie żyje.

Samantha nic nie powiedziała. Jej oczy, mające ten sam złotawy kolor co oczy jej matki, błądziły nerwowo po pokoju. Zanim zdążyła osunąć się na podłogę, Ewa posadziła ją na krześle.

– To pomyłka – wydusiła. – To musi być jakaś pomyłka. Wybieramy się do kina. Na szóstą. W każdy wtorek chodzimy do kina. – Popatrzyła na Ewę z rozpaczliwą nadzieją w oczach. – Nie mogła umrzeć. Ma dopiero pięćdziesiąt parę lat. Jest zdrowa i silna.

To nie pomyłka. Przykro mi.

– Czy to był wypadek? – Łzy popłynęły jej z oczu. – Miała wypadek?

– To nie był wypadek. – Nie miała wyjścia, musiała powiedzieć prawdę. – Pani matka została zamordowana.

– Nie, to niemożliwe. – Łzy wciąż zalewały jej twarz. Spróbowała je powstrzymać, jednocześnie kiwając przecząco głową. – Wszyscy ją lubili. Wszyscy. Nikt by jej nie skrzywdził. Chcę ją zobaczyć. Chcę ją natychmiast zobaczyć.

– Nie mogę pani na to pozwolić.

– To moja matka. – Łzy kapały jej na kolana, nawet gdy podniosła głos. – Mam do tego prawo. Chcę zobaczyć moją matkę.

Ewa położyła ręce na ramionach Samanthy, sadzając ją z powrotem na krześle, z którego się zerwała.

– Nie zobaczy jej pani. To jej nie pomoże. Pani to też nie pomoże. Natomiast odpowie pani na moje pytania, bo to pomoże mi odnaleźć człowieka, który jej to zrobił. No dobrze, czy mogę coś dla pani zrobić? Zadzwonić do kogoś?

– Nie, nie. – Samantha pogrzebała w torebce w poszukiwaniu chusteczki. – Mój mąż, moje dzieci. Muszę im powiedzieć. Mój ojciec. Jak ja im to powiem?

– Gdzie jest pański ojciec, Samantho?

– Mieszka… mieszka w Westchester. Rozwiedli się jakieś dwa lata temu. Zatrzymał dom, ponieważ ona chciała przenieść się do miasta. Chciała pisać książki. Chciała zostać pisarką.

Ewa obróciła się twarzą do urządzenia filtrującego wodę, nalała pełną szklankę i wcisnęła ją Samancie w rękę.

– Wie pani, jak pańska matka zarabiała na życie?

– Tak. – Samantha zacisnęła usta, zgniotła wilgotną chusteczkę w lodowatych palcach. – Nikt nie mógł jej tego wyperswadować. Za każdym razem uśmiechała się i mówiła, że już najwyższy czas, by zrobiła coś szokującego, i że to dostarczy jej wspaniałego materiału do książek. Moja matka – Samantha przerwała, by wypić łyk wody – bardzo młodo wyszła za mąż. Parę lat temu powiedziała, że musi się przeprowadzić, poznać inne życie. „Tego też nie mogliśmy jej wyperswadować. Nigdy niczego nie można jej było wyperswadować.

45
{"b":"107140","o":1}