– Psiakrew. Wszystko w ciągu jednego dnia. – Uruchomił swój komunikator. – Sytuacja opanowana. Potrzebny ambulans.
– Nie jadę do żadnego szpitala.
– Nie dla ciebie, ty bohaterko. Dla niego. – Popatrzył na Rockmana, który cicho jęknął.
– Jak już doprowadzicie go do porządku, zaaresztujcie go za morderstwo Loli Starr i Georgie Casfle.
– Masz co do tego pewność?
Chwiejąc się na nogach, wstała i sięgnęła pod kurtkę.
– Mam tu wszystko – odparła. Wyjęła magnetofon. – DeBlass załatwił Sharon, ale nasz kochaś też miał w tym swój udział. I macie go oskarżyć o próbę gwałtu i morderstwa na funkcjonariuszu policji.
– Masz to jak w banku. – Feeney wepchnął magnetofon do kieszeni. – Jezu, Dallas, wyglądasz okropnie.
– Obawiam się, że masz rację. Wyprowadź go stąd, dobrze, Feeney?
– Pewnie.
– Pomogę ci. – Roarke schylił się, podnosząc Rockmana za klapy, potrząsnął nim i postawił pionowo. – Spójrz na mnie, Rockman. Dobrze mnie widzisz?
Rockman zamrugał zalanymi krwią oczami.
– Widzę.
– To dobrze. – Roarke wyrzucił ramię do góry, szybko jak pocisk, i jego pięść zatrzymała się na zmasakrowanej twarzy Rockmana.
– Kurde – powiedział cicho Feeney, kiedy Rockman upadł na podłogę. – Chyba nie trzyma się zbyt pewnie na nogach. – Pochylił się nad nim i założył mu kajdanki. – Może ze dwóch z was, chłopcy, zabrałoby go stąd. Poczekajcie na mnie z karetką. Pojadę z nim.
Wyjął plastykową torebkę i włożył do niej broń.
– Niezła zabawka. Rękojeść z kości słoniowej. Założę się, że nieźle ładuje.
– Wiem coś o tym. – Machinalnie położyła rękę na ramieniu. Feeney przestał podziwiać broń.
– Cholera, Dallas, postrzelił cię?
– Nie wiem – powiedziała sennie zaskoczona, kiedy Roarke oddarł rękaw jej poszarpanej bluzki. – Hej.
– To tylko draśnięcie – rzucił głuchym głosem. – Przedarł rękaw, robiąc z niego opaskę uciskową. – Trzeba się nią zaopiekować.
– Myślę, że mogę zostawić to tobie – zauważył Feeney. – Dallas, może będziesz chciała nocować dziś gdzie indziej. Przyślę tu ludzi do sprzątania.
– Tak. – Uśmiechnęła się, kiedy kot wskoczył na łóżko. – Może. Feeney zagwizdał przez zęby.
– Ciężki dzień.
– Takie życie – mruknęła głaszcząc kota. Galahad, pomyślała, jej biały rycerz.
– Do zobaczenia, dzieciaku.
– Tak. Dzięki, Feeney.
Zdecydowany doprowadzić tę sprawę do końca, uklęknął przed nią. Poczekał, aż umilkło gwizdanie Feeneya.
– Ewo, jesteś w szoku.
– Tak jakby. Zaczyna mnie boleć.
– Potrzebujesz lekarza. Wzruszyła ramionami.
– Mogę wziąć proszek przeciwbólowy i muszę doprowadzić się do porządku.
Przyjrzała się sobie, chłodno oceniając swój stan. Bluzka była podarta i pochlapana krwią. Ręce wyglądały okropnie, kłykcie były zdarte i spuchnięte – z trudem mogła zacisnąć w pięści. Pojawiło się mnóstwo siniaków, a rana na jej ramieniu, gdzie kula drasnęła skórę, straszliwie piekła.
– Myślę, że nie jest tak źle, jak wygląda – uznała – ale lepiej sprawdzę. – Kiedy próbowała się podnieść, wziął ją na ręce. – Nawet lubię, kiedy mnie nosisz. Wtedy wszystko we mnie wiruje. Tylko potem mi głupio. Lekarstwa są w łazience.
Chciał sam obejrzeć obrażenia, więc wniósł ją do środka i posadził na toalecie. Znalazł silny środek przeciwbólowy dla policjantów w prawie pustej apteczce. Podał jej tabletkę i wodę, zanim zwilżył gazę.
Klepnęła się w czoło zdrową ręką.
– Zapomniałam powiedzieć Feeneyowi. DeBlass nie żyje. Samobójstwo. To, co oni nazywają połykaniem lufy. Cholerne określenie.
– Nie martw się tym teraz. – Roarke zajął się najpierw raną postrzałową. To było brzydkie skaleczenie, ale krwawienie już ustało. Każdy lekarz poradziłby sobie z tym w kilka minut, ale jemu ręce się trzęsły.
– Było dwóch morderców. – Marszcząc brwi, patrzyła na przeciwległą ścianę. – Na tym polegał problem. Wpadłam na to, ale potem dałam sobie spokój. Dane wskazywały na mały stopień prawdopodobieństwa. Głupia.
Roarke przyjrzał się jej uważnie. Znacznie mu ulżyło, kiedy się zorientował, że większość krwi nie była jej. Wargę miała przeciętą, lewe oko już zaczynało puchnąć. Nie najlepiej też wyglądała jej kość policzkowa.
Odetchnął głęboko, by się uspokoić.
– Będziesz miała mnóstwo siniaków.
– Zdarzało mi się to już wcześniej. – Lekarstwo zaczynało działać, zmieniając ból w odrętwienie. Tylko się uśmiechnęła, kiedy rozebrał ją do pasa, szukając dalszych obrażeń. – Masz fantastyczne dłonie. Uwielbiam, kiedy mnie dotykasz. Nikt nigdy nie dotykał mnie w ten sposób, mówiłam ci to już?
– Nie. – I wątpił, żeby później pamiętała, iż to powiedziała. Ale nie omieszka jej o tym przypomnieć.
– Jesteś tato piękny. Taki piękny – powtórzyła przybliżając krwawiącą dłoń do jego twarzy. – Ciągle się zastanawiam, co ty tu robisz.
Wziął jej rękę i delikatnie owinął gazą.
– Zadaję sobie to samo pytanie.
Uśmiechnęła się niemądrze, pozwalając sobie na chwilę odprężenia. Muszę złożyć raport, pomyślała ze zmęczeniem. Później.
– Naprawdę myślisz, że coś z tego wyjdzie? Roarke i glina?
– Myślę, że musimy sami się przekonać. – Miała mnóstwo siniaków, ale najbardziej martwiły go granatowe ślady na jej żebrach.
– Dobrze. Może teraz bym się położyła. Możemy pojechać do ciebie, bo Feeney będzie musiał wysłać ludzi, żeby zbadali miejsce przestępstwa i tak dalej. Chciałabym się chociaż przez chwilę zdrzemnąć, zanim złożę raport.
– Pojedziesz do najbliższego szpitala.
– Co to, to nie. Nie znoszę tego. Szpitale, centra medyczne, lekarze. – Popatrzyła na niego szklanym wzrokiem i uśmiechnęła się. – Pozwól mi spać w swoim łóżku, Roarke, zgoda? W tym wspaniałym wielkim łóżku, na podwyższeniu pod niebem.
Z braku czegoś lepszego otulił ją swoją marynarką. Kiedy wziął Ewę na ręce, położyła mu głowę na ramieniu.
– Nie zapomnij o Galahadzie. Ten kot uratował mi życie. Kto by pomyślał?
– Więc będzie dostawał kawior do końca swoich dziewięciu żywotów. – Pstryknął palcami i kot z radością pobiegł za nim.
– Drzwi są rozwalone. – Ewa zachichotała, gdy Roarke wyszedł przez próg na korytarz. – Właściciel będzie wkurzony, ale wiem, jak go podejść. – Wycisnęła pocałunek na szyi Roarke'a. – Cieszę się, że już po wszystkim – westchnęła. – 1 cieszę się, że tu jesteś. Bądź miły, jeśli zdecydujesz się przy mnie zostać.
– Możesz na to liczyć. – Trzymając ją na rękach, schylił się po paczkę, którą upuścił biegnąc Ewie na pomoc. Był w niej funt prawdziwej kawy. Pomyślał, że przekupi tym Ewę, kiedy obudzi się w szpitalnym łóżku.
– Żadnych snów tej nocy – wymamrotała zasypiając.
Wniósł ją do windy i poczekał, aż kot znajdzie się przy jego nodze.
– Nie. – Przesunął ustami po włosach Ewy. – Żadnych snów.
***