Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Tatuś ją przecież ostrzegał.

Więc była dobrą dziewczynką, która nie miała żadnych przyjaciółek i przenosiła się z miejsca na miejsce, gdy tylko ktoś zwrócił na nią uwagę.

Ale to i tak nie miało żadnego znaczenia.

Słyszała, gdy przychodził. Zawsze go słyszała. Nawet gdy była pogrążona w głębokim śnie, szuranie jego nagich stóp po podłodze budziło ją tak szybko, jak uderzenie pioruna.

Och, proszę, och, proszę, och, proszę… Modliła się, ale nie płakała. Jeśli płakała, była bita, a on i tak robił te tajemnicze rzeczy. Bolesne i tajemnicze rzeczy, o których wiedziała, nawet gdy miała pięć lat, że są złe.

Powiedział jej, że jest dobra. Cały czas, gdy jej to robił, mówił, że jest dobra. Ale wiedziała, że jest zła i że zostanie ukarana.

Czasami ją związywał. Kiedy słyszała, że drzwi jej pokoju otwierają się, skamlała cicho, modląc się, żeby tym razem jej nie związał. Nie będzie z nim walczyła, nie będzie, jeśli tylko jej nie zwiąże. Jeśli tylko nie zasłoni jej ręką ust, nie będzie krzyczała ani wzywała pomocy.

– Gdzie jest moja mała dziewczynka? Gdzie jest moja dobra mała dziewczynka?

Łzy zbierały się w kącikach jej oczu, gdy wsuwał ręce pod prześcieradła, szturchając ją, badając, szczypiąc. Czuła jego oddech na swojej twarzy, słodki niczym cukierek.

Wbijał w nią palce, drugą ręką kneblując jej usta, gdy nabrała oddechu, by wrzasnąć. Nic nie mogła na to poradzić.

– Bądź cicho. – Jego oddech stawał się urywany, obrzydliwie podniecony, lecz nie rozumiała dlaczego. Wbijał się palcami w jej policzki, a ona wiedziała, ze rano pojawią się tam siniaki. – Bądź dobrą dziewczynką. Jaka dobra dziewczynka.

Nie słyszała jego chrząkania, zagłuszonego przez jej nieme wrzaski. Krzyczała w duchu, krzyczała, krzyczała… Nie, tatusiu! Nie, tatusiu!

– Nie! – Krzyk wydarł się jej z piersi, gdy usiadła gwałtownie na łóżku. Wilgotne i lepkie od potu ciało pokryło się gęsią skórką; drżąc ze strachu, naciągnęła koce pod samą brodę.

Nie pamiętała. Nie będzie pamiętała, pocieszała się i podciągnąwszy kolana, przycisnęła do nich czoło. To tylko sen, już znikał. Potrafi wymazać go z pamięci – już to przedtem robiła – aż w końcu pozostanie po nim tylko lekkie uczucie mdłości.

Wciąż drżąc wstała, owinęła się szlafrokiem, by przezwyciężyć uczucie chłodu. W łazience puściła sobie na twarz strumień wody i stała pod nim, dopóki znowu nie zaczęła regularnie oddychać. Nieco uspokojona wzięła puszkę z pepsi, weszła z powrotem do łóżka i włączyła jedną z nowych całodobowych stacji.

Usadowiła się wygodnie; czekała.

To była główna wiadomość w dzienniku o szóstej rano, przeczytana przez Nadine o kocich oczach. Ewa była już ubrana, gdy przyszło wezwanie do Komendy Głównej.

17

Jeśli miała osobistą satysfakcję z tego, że znalazła się w zespole przesłuchującym Simpsona, to dobrze to ukrywała. Z uwagi na jego pozycję skorzystali z biura Służb Bezpieczeństwa zamiast z pokoju przesłuchań.

Brak krat w oknach i błyszczący stolik z tworzywa sztucznego nie zmieniały faktu, że Simpson był w poważnych tarapatach. Kropelki potu nad górną wargą wskazywały, że wiedział, w jak poważnych.

– Media próbują działać na szkodę wydziału – zaczaj Simpson, cytując oświadczenie przygotowane przez jego starszego doradcę. – Widząc, że śledztwo w sprawie brutalnego morderstwa trzech kobiet utknęło w martwym punkcie, media próbują zachęcić do polowania na czarownice. Jako szef policji jestem oczywistym celem.

– Panie dowódco Simpson. – Nawet mrugnięciem powieki komendant Whitney nie okazał swej wewnętrznej radości. Jego głos był poważny, wzrok posępny. W sercu świętował zwycięstwo. – Bez względu na powód wydrukowania tych danych będzie pan musiał wyjaśnić sprzeczność w swoich księgach podatkowych.

Simpson siedział sztywno, podczas gdy jeden z jego adwokatów pochylił się i szeptał mu coś do ucha.

– Nie potwierdzam żadnej sprzeczności. Jeśli taka istnieje, nic o niej nie wiem.

– Nie wie pan o ponad dwóch milionach dolarów?

– Już skontaktowałem się z firmą, która prowadzi moje księgi rachunkowe. Nie ulega wątpliwości, że jeśli wkradł się do nich jakiś błąd, to z winy księgowych.

– Czy pan potwierdza czy zaprzecza, że rachunek numer cztery siedemdziesiąt osiem dziewięć jeden jeden dwa siedem, cztery dziewięćdziesiąt dziewięć należy do pana?

Po krótkiej konsultacji Simpson kiwnął głową.

– Potwierdzam to. – Gdyby skłamał, pętla tylko by się zacisnęła. Whitney zerknął na Ewę. Wcześniej zgodzili się, że nielegalne konto jest sprawą policji skarbowej. Zależało im wyłącznie na tym, żeby Simpson potwierdził jego istnienie.

– Czy mógłby pan wytłumaczyć wypłatę stu tysięcy dolarów w czterech równych dwudziestopięciotysięcznych ratach w zeszłym roku?

Simpson rozluźnił krawat.

– Nie widzę powodu, dla którego miałbym wyjaśniać, na co wydaję swoje pieniądze, pani porucznik Dallas.

– Więc może zechce pan wyjaśnić, jak to się stało, że na liście Sharon DeBlass znalazły się takie same sumy, z adnotacją, iż pochodzą od pana.

– Nie wiem, o czym pani mówi.

– Mamy dowód, że w przeciągu roku zapłacił pan Sharon DeBlass sto tysięcy dolarów w czterech dwudziestopięciotysięcznych ratach. – Ewa odczekała chwilę. – To całkiem duża suma jak na przypadkowych znajomych.

– Nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie.

– Czy pana szantażowała?

– Nie mam nic do powiedzenia.

– Dowody mówią za pana – oświadczyła Ewa. – Szantażowała pana; płacił jej pan za milczenie. Na pewno zdaje pan sobie sprawę, że są tylko dwa sposoby, by przerwać tego typu proceder, dowódco Simpson. Pierwszy, przestaje pan płacić; drugi… eliminuje pan szantażystkę.

– To absurd. Nie zabiłem Sharon. Płaciłem jej regularnie jak w zegarku. Ja…

– Dowódco Simpson. – Starszy z zespołu prawników ścisnął Simpsona za ramię. Popatrzył łagodnym wzrokiem na Ewę. – Mój klient nie złoży żadnego oświadczenia na temat swojej znajomości z Sharon DeBlass. Oczywiście będziemy współpracowali z policją skarbową, jeśli będzie prowadziła śledztwo w sprawie mojego klienta. Jednak na razie nie postawiono mu żadnego konkretnego zarzutu. Jesteśmy tu tylko z uprzejmości i po to, by pokazać naszą dobrą wolę.

– Zetknął się pan z kobietą znaną jako Lola Starr? – zapytała niespodziewanie Ewa.

– Mój klient nie ma nic do powiedzenia.

– Znał pan licencjonowaną prostytutkę Georgie Castle?

– Ta sama odpowiedź – cierpliwie rzekł adwokat.

– Od samego początku robił pan wszystko, by zamknąć śledztwo. – Dlaczego?

– Czy to stwierdzenie faktu, pani porucznik Dallas? – spytał adwokat. – Czy pani opinia?

– Podam fakty. Znał pan Sharon DeBlass, łączyły was intymne stosunki. Wyciągnęła z pana sto kawałków w ciągu roku. Ona nie żyje, a ktoś przekazuje poufne informacje na temat śledztwa. Jeszcze dwie inne kobiety zginęły. Wszystkie ofiary zarabiały na życie uprawiając legalnie prostytucję – coś, czemu pan się przeciwstawia.

– Sprzeciw wobec prostytucji jest wyrazem mojej politycznej, moralnej i osobistej postawy – z napięciem w głosie rzekł Simpson.

– Całym sercem poprę każdą ustawę, która tego zakaże. Ale chyba nie zlikwidowałbym problemu, strzelając do prostytutek od czasu do czasu.

– Posiada pan kolekcję starej broni. – Ewa nie dawała za wygraną.

– Owszem – zgodził się Simpson, nie zwracając uwagi na swego adwokata. – Niewielką, ograniczoną kolekcję. Wszystkie egzemplarze są zarejestrowane, zabezpieczone i spisane. Byłbym niezmiernie szczęśliwy, gdybym mógł je przekazać komendantowi Whitneyowi do sprawdzenia.

– Doceniam to – odparł Whitney, szokując Simpsona swoją zgodą.

– Dziękuję panu za współpracę.

Simpson wstał; widać było, że targają nim gwałtowne uczucia.

– Kiedy ta sprawa się wyjaśni, będę pamiętał o tym spotkaniu. – Jego oczy spoczywały przez chwilę na Ewie. – Będę pamiętał, kto zaatakował urząd szefa policji i bezpieczeństwa.

57
{"b":"107140","o":1}