Литмир - Электронная Библиотека
A
A

16

W porównaniu z resztą domu ten pokój urządzony był po spartańsku i przeznaczony wyłącznie do pracy. Nie było tu wyszukanych posągów ani kapiących od ozdób kandelabrów. Szeroka konsola w kształcie litery U, na której znajdowały się urządzenia do komunikowania się, wyszukiwania danych i przekazywania informacji, była zupełnie czarna, usiana przyrządami sterującymi, poprzecinana szczelinami i ekranami.

Ewa słyszała, że MCBPK ma najnowocześniejszy system w kraju. Podejrzewała, że urządzenia Roarke'a w pełni mu dorównują. Nie była specjalistką od komputerów, ale wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedziała, że zgromadzony tu sprzęt jest o wiele lepszy od tego, jakiego nowojorska policja i Wydział Bezpieczeństwa używa – czy też, na jaki może sobie pozwolić – nawet w Sekcji Rozpoznania Elektronicznego.

Długą ścianę naprzeciw konsoli zajmowało sześć dużych ekranów. Drugie pomocnicze stanowisko zawierało małe lśniące telełącze, drugi fax laserowy, urządzenie odtwarzające obraz z hologramu i kilka innych elementów komputerowych, których nie rozpoznała.

Trzy komputerowe stanowiska mogły się poszczycić osobistymi monitorami z przyłączonymi do nich telełączami.

Podłoga była wyłożona ceramicznymi, rombowymi płytkami' w przytłumionych kolorach, które zlewały się ze sobą niczym ciecz. Jedyne okno, jakie znajdowało się w tym pomieszczeniu, wychodziło na miasto i pulsowało ostatnimi światłami zachodzącego słońca.

Nawet tutaj było widać, że Roarke chce otaczać się tym, co najlepsze.

– Nieźle zorganizowane – zauważyła Ewa.

– Nie jest tu tak wygodnie jak w moim biurze, ale mamy wszystko, czego nam trzeba. – Przesunął się za główną konsolę i położył dłoń na ekranie potwierdzającym tożsamość. – Roarke. Włącz się.

Po chwili dyskretnego szumu na konsoli zabłysły światła.

– Wprowadzenie do pamięci nowego rysunku dłoni i głosu

– kontynuował dając Ewie znak ręką. – Do pozycji żółtej.

Gdy skinął głową, Ewa przycisnęła dłoń do ekranu i poczuła lekkie ciepło odczytu.

– Dallas.

– Proszę bardzo. – Roarke usiadł. – Komputer będzie spełniał twoje rozkazy wydawane głosem i dłonią.

– Co to jest pozycja żółta? Uśmiechnął się.

– Wystarczająca, byś dostała wszystkie potrzebne ci informacje

– nie całkiem wystarczająca, byś łamała moje rozkazy.

– Hmmm. – Przebiegła wzrokiem urządzenia sterujące, mrugające cierpliwie światełka, niezliczone ekrany i przyrządy pomiarowe. Żałowała, że nie ma przy niej Feeneya z jego komputerowym umysłem. – Edward T. Sipmson, szef policji i bezpieczeństwa w Nowym Jorku. Wyszukać wszystkie dane o jego finansach.

– Zmierzasz prosto do celu – mruknął Roarke.

– Nie mam czasu do stracenia. Czy mogą mnie wyśledzić?

– Nie tylko nie mogą cię wyśledzić, ale nawet odnotować twoich poszukiwań.

– Simpson, Edward T. – oświadczył komputer miłym kobiecym głosem. – Stan majątkowy. Szukam.

Widząc, jak Ewa unosi brew, Roarke wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Wolę pracować z melodyjnymi głosami.

– Miałam zamiar cię zapytać – odparła – jak ci się udaje zdobywać dane bez uruchamiania Ochrony Komputerowej.

– Żaden system nie jest niezawodny ani idealnie zabezpieczony, nawet ten strzeżony przez wszechpotężną Ochronę Komputerową. Taki system skutecznie odstrasza przeciętnego programistę czy elektronicznego złodzieja, ale można go obejść, dysponując właściwym sprzętem. A ja mam taki sprzęt. No i mamy dane. Ekran pierwszy – polecił.

Ewa podniosła wzrok i zobaczyła, że na dużym monitorze rozbłysnął rejestr operacji finansowych Simpsona. Nic nadzwyczajnego: pożyczki na samochód, hipoteki, salda karty kredytowej. Wszystkie transakcje zostały przeprowadzone automatycznie przez Internet.

– Pokaźna suma na rachunku American Express – zadumała się. – I chyba niewiele osób wie, że on posiada plac na Long Island.

– Trudno to uznać za motyw morderstwa. Otrzymuje wysokie kredyty, co oznacza, że płaci wszystkie należności. O, mamy wyciąg z konta bankowego.

Ewa z niezadowoleniem przyjrzała się liczbom.

– Nic szczególnego, zupełnie przeciętne wpłaty i wypłaty – rachunki w większości opłacane automatycznie przelewem z konta, co zgadzałoby się z wyciągiem z banku. Kto to jest Jeremy?

– Kupiec handlujący męskimi ubraniami – odparł Roarke z lekko pogardliwym uśmiechem. – Drugiej kategorii.

Zmarszczyła nos.

– Cholernie dużo wydaje na ubrania.

– Kochanie, będę musiał cię zepsuć. To jest za dużo tylko wtedy, gdy ubrania są w złym gatunku.

Prychnęła pogardliwie wpychając kciuki do kieszeni swoich workowatych brązowych spodni,

– A oto jego rachunek w biurze maklerskim. Ekran trzeci. Pełna asekuracja – dodał Roarke, przebiegnąwszy go wzrokiem.

– Co masz na myśli?

– Jego inwestycje. Wszystkie pozbawione najmniejszego ryzyka. Pakiet państwowych papierów wartościowych, kilka udziałów w spółkach inwestycyjnych, trochę wartościowych akcji renomowanych firm.

– Co w tym złego?

– Nic, jeśli chcesz, by twoje pieniądze traciły na wartości.

– Popatrzył na nią z ukosa; – Inwestujesz, pani porucznik?

– Tak, jasne. – Wciąż próbowała zrozumieć skróty i punkty procentowe. – Dwa razy dziennie oglądam wyniki sesji giełdowych.

– Nietypowe konto kredytowe. – Niemal się wzdrygnął.

– Co z tego?

– Daj mi to, co masz, a podwoję twój kapitał w ciągu sześciu miesięcy.

Tylko zmarszczyła brwi, walcząc z zawiłościami raportu biura maklerskiego.

– Nie przyszłam tu po to, żeby się wzbogacić.

– Kochanie – poprawił ją z tym swoim irlandzkim zaśpiewem. – Wszyscy chcą się wzbogacić.

– A co z datkami na cele polityczne, charytatywne i tego typu rzeczami?

– Wywołaj wydatki objęte ulgą podatkową – zażądał Roarke.

– Na ekranie drugim.

Czekała uderzając niecierpliwie ręką o udo. Pokazały się dane.

– Przeznacza pieniądze na to, co jest bliskie jego sercu – mruknęła przebiegając wzrokiem wpłaty na konto Partii Konserwatywnej, na fundusz kampanii DeBlassa.

– Poza tym nie jest szczególnie hojny. Hmm. – Roarke uniósł brew. – Ciekawe, bardzo kosztowny podarunek dla Wartości Moralnych.

– To ta ekstremistyczna grupa, prawda?

– Ja bym ją tak nazwał, ale jej wyznawcy wolą o niej myśleć jako o organizacji powołanej po to, by ocalić nas, grzeszników, przed nami samymi. DeBlass jest jej rzecznikiem.

Lecz ona przeglądała w myśli własne pliki.

– Są podejrzani o sabotowanie głównych banków danych w kilku dużych klinikach nadzorujących antykoncepcję.

Roarke mlasnął językiem.

– Wszystkie te kobiety, które same decydują, czy i kiedy chcą zajść w ciążę, ile dzieci będą miały. Do czego ten świat zmierza? Z pewnością ktoś musi sprawić, by się opamiętały.

– Słusznie. – Ewa zrobiła minę wyrażającą niezadowolenie. – To niebezpieczne połączenie dla kogoś takiego jak Simpson. Lubi odgrywać centrowca. Został wysunięty przez partię środka.

– Od kilku lat ukrywa swoje konserwatywne powiązania i sympatie. Woli nie ryzykować. Chce zostać gubernatorem i pewnie wierzy, że DeBlass mu to ułatwi. Polityka jest grą polegającą na wzajemnej wymianie usług.

– Polityka. Wśród osób szantażowanych przez Sharon DeBlass pełno było polityków. Seks, morderstwo, polityka – mruknęła Ewa. – Im bardziej świat się zmienia…

– Tak, tym bardziej pozostaje taki sam. Kobiety nadal zalecają się do mężczyzn, ludzie nadal zabijają ludzi, a politycy całują dzieci i kłamią.

Coś się nie zgadzało i Ewa po raz drugi pożałowała, że nie ma przy niej Feeneya. Dwudziestopierwszowieczne morderstwa, pomyślała, dwudziestopierwszowieczne motywy. Jeszcze jedno nie zmieniło się podczas ostatniego stulecia. Podatki.

– Czy możemy sprawdzić jego dochody? Z ostatnich trzech lat?

– Trzeba będzie się posunąć do drobnego podstępu. – Roarke uśmiechnął się cynicznie.

– To będzie także przestępstwo federalne. Słuchaj, Roarke…

54
{"b":"107140","o":1}