Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Joseph Finestein – wyrecytowała sumiennie. – Mężczyzna, dokładny wiek sto piętnaście lat. Nie ma śladów włamania, nie ma śladów użycia siły. Nie ma żadnych śladów na ciele.

Pochyliła się nad zwłokami, popatrzyła w wybałuszone ze zdziwienia oczy, powąchała ciasto. Po zrobieniu wstępnych notatek, wróciła – ku radości Hennessy'ego – do salonu i przesłuchała wdowę po nieboszczyku.

Była już północ, kiedy wczołgała się do łóżka. Wyczerpanie dawało się jej we znaki niczym dokuczliwe dziecko. Pragnęła zapomnieć o wszystkim, tylko o to się modliła.

Żadnych snów, nakazała swojej podświadomości. Nie może się poddać grozy nocy.

W chwili, gdy zamykała oczy, odezwało się umieszczone przy łóżku telełącze.

– Niech cię piekło pochłonie, kimkolwiek jesteś – mruknęła, po czym posłusznie owinęła nagie ramiona prześcieradłem i włączyła łącze.

– Pani porucznik. – Roarke uśmiechnął się do niej z ekranu. – Obudziłem cię?

– Jeszcze parę minut, a byś to zrobił. – Przesunęła się, gdyż dźwięk był nieczysty w związku z zakłóceniami międzyplanetarnymi.

– Przypuszczam, że bez przeszkód dotarłeś na miejsce.

– Owszem. Było tylko małe opóźnienie w transporcie. Miałem nadzieję, że cię złapię, zanim pójdziesz spać.

– Z jakiegoś szczególnego powodu?

– Ponieważ lubię na ciebie patrzeć. – Jego uśmiech zgasł, gdy na nią spojrzał. – Co się stało, Ewo?

Od czego byś chciał, żebym zaczęła? – pomyślała, lecz wzruszyła ramionami.

– Długi dzień, zakończony śmiercią jednego z twoich lokatorów przy wieczornej przekąsce. Skończył z twarzą w ciastku z kremem.

– To chyba nie najgorsza śmierć. – Odwrócił głowę i mruknął coś do osoby, która znajdowała się w pobliżu. Ewa zobaczyła kobietę, która szybko przeszła za Roarke'em, po czym zniknęła jej z oczu.

– Właśnie zwolniłem moją asystentkę – wyjaśnił. – Chciałem być sam, kiedy będę cię pytał, czy masz na sobie coś pod tym prześcieradłem.

Zerknęła w dół, uniosła brew.

– A sprawiam takie wrażenie?

– Dlaczego go z siebie nie zrzucisz?

– Ani myślę zaspokajać twoich lubieżnych chuci podczas połączenia międzyplanetarnego. Puść wodze swej wyobraźni.

– Właśnie puszczam. Wyobrażam sobie, co z tobą zrobię, kiedy znowu będę mógł cię dotknąć. Radzę ci dobrze wypocząć, pani porucznik.

Chciała się uśmiechnąć, lecz nie mogła.

– Roarke, musimy porozmawiać, kiedy wrócisz.

– To także możemy zrobić. Rozmowy z tobą zawsze uważałem za podniecające, Ewo. Prześpij się trochę.

– Dobrze. Do zobaczenia, Roarke.

– Myśl o mnie, Ewo.

Gdy zakończył nadawanie, długo siedział samotnie, wpatrując się w zamyśleniu w zgaszony monitor. Coś było w jej oczach, pomyślał. Teraz je znał, potrafił dostrzec uczucia, jakie skrywały.

Coś ją martwiło.

Przekręciwszy krzesło, popatrzył na gwiazdy wypełniające przestrzeń międzyplanetarną. Przebywała tak daleko od niego, że mógł o niej tylko myśleć.

I jeszcze raz zadać sobie pytanie, dlaczego tak bardzo mu na niej zależy.

13

Ewa była zawiedziona po przejrzeniu raportu z poszukiwań bankowej skrytki Sharon DeBlass. Nie figuruje w rejestrze, nie figuruje w rejestrze, nie figuruje w rejestrze.

Niczego nie znaleziono w Nowym Jorku, New Jersey, Connecticut. Ani we Wschodnim Waszyngtonie czy Wirginii.

Gdzieś musiała ją wynająć, pomyślała Ewa. Miała pamiętniki i trzymała je schowane w miejscu, do którego miała szybki i bezpieczny dostęp.

Ewa była przekonana, że w tych pamiętnikach kryje się motyw morderstwa.

Nie chcąc wciągać Feeneya w kolejne, zakrojone na dużą skalę poszukiwania, sama się nimi zajęła, zaczynając od Pensylwanii, przesuwając się coraz bardziej na północny zachód w kierunku granicy kanadyjskiej. Zajęło jej to co prawda dwa razy mniej czasu niż Feeneyowi, ale niczego nie znalazła.

Zmieniła więc kierunek na południowy, doszła do Maryland i Florydy. Maszyna zaczęła głośno sapać z przepracowania. Ewa rzuciła jej burkliwe ostrzeżenie i walnęła w pulpit. Przysięgła, że zaryzykuje złożenie zamówienia na nowe urządzenie, jeśli to wytrzyma do końca poszukiwań.

Powodowana raczej uporem niż nadzieją, przejrzała banki na Środkowym Zachodzie, kierując się w stronę Gór Skalistych.

Byłaś za sprytna, pomyślała Ewa, gdy błysnęły negatywne rezultaty. Za sprytna dla własnego dobra. Nie wyjechałabyś z kraju ani nie przeniosłabyś się na inną planetę, gdyż przy każdej podróży musiałabyś się poddać kontroli celnej. Po co jeździć daleko, narażać się na konieczność korzystania ze środków transportu i dworców? Pewnie chciałaś mieć nieograniczony dostęp do swoich skarbów.

Jeśli twoja matka wiedziała, że przechowujesz pamiętniki, inni też mogli to wiedzieć. Ciągle się nimi przechwalałaś, bo lubiłaś denerwować ludzi. I wiedziałaś, że są dobrze ukryte.

Ale blisko, cholera, pomyślała Ewa, zamykając oczy, by całkowicie się skoncentrować na kobiecie, którą już tak dobrze znała. Wystarczająco blisko, byś czuła się silna, wykorzystywała swoją władzę, bawiła się ludźmi.

Nie było to na tyle proste, by ktoś je wykrył, zyskał do nich dostęp, zepsuł ci zabawę. Wynajęłaś skrytkę pod fałszywym nazwiskiem – tak na wszelki wypadek. A jeśli byłaś wystarczająco mądra, by występować pod przybranym nazwiskiem, to na pewno pod takim, które było ci znajome. Które by ci się nie myliło.

To takie proste, pomyślała Ewa, wystukując nazwisko Sharon Banister. Takie proste, że oboje z Feneeyem to przeoczyli.

Strzałem w dziesiątkę okazał się Brinkstone International Bank i Finance w Newark w stanie New Jersey.

Sharon Banister miała tam nie tylko skrytkę depozytową, ale także rachunek w biurze maklerskim opiewający na sumę 326,000.85 dolarów.

Spoglądając z szerokim uśmiechem na ekran, połączyła się z biurem pełnomocnika.

– Potrzebne mi upoważnienie – oświadczyła.

Trzy godziny później wróciła do biura komendanta Whitneya, starając się nie zgrzytać zębami.

– Ma gdzieś jeszcze jedną skrytkę – upierała się Ewa. – I w niej są pamiętniki.

– Nikt ci nie zabrania jej szukać, Dallas.

– Dobrze, bardzo dobrze. – Kręciła się jak fryga po pokoju. Rozpierała ją energia, czuła potrzebę działania. – Co z tym zrobimy?

– Machnęła ręką w kierunku pliku papierów, który leżał na jego biurku. – Ma pan dyskietkę, którą zabrałam ze skrytki depozytowej, oraz zrobiony przeze mnie wydruk. Wszystko tu jest, panie komendancie. Lista szantażowanych osób: nazwiska oraz wpłacane przez nich sumy. Nazwisko Simpsona – zapisane starannie w kolejności alfabetycznej – też na niej figuruje.

– Umiem czytać, Dallas. – Stłumił chęć rozmasowania zesztywniałego karku. – Szef nie jest jedynym człowiekiem w mieście, a tym bardziej w kraju, noszącym nazwisko Simpson.

– To on. – Pieniła się z wściekłości, a nie miała się gdzie wyładować. – Oboje o tym wiemy. Na tej liście jest też parę innych ciekawych nazwisk. Senator, biskup katolicki, szanowany przywódca Organizacji Kobiet, dwóch wysoko postawionych gliniarzy i były wiceprezes…

– Widzę, co to za nazwiska – przerwał jej Whitney. – Zdajesz sobie sprawę ze swej sytuacji, Dallas, i z ewentualnych konsekwencji?

– Podniósł rękę, by ją uciszyć. – Kilka kolumn nazwisk i cyfr nic nie znaczy. Jeśli te informacje wydostaną się z tego biura, to będziesz skończona. Śledztwo także zostanie zamknięte. Tego chcesz?

– Nie, sir.

– Zdobądź pamiętniki, znajdź związek między Sharon DeBlass i Lola Starr, a wtedy zobaczymy, co z tym wszystkim zrobić.

– Simpson jest nieuczciwy. – Pochyliła się nad biurkiem. – Znał Sharon DeBlass; był szantażowany. I staje na głowie, by zakwestionować wiarygodność śledztwa.

– Zatem będziemy musieli bliżej mu się przyjrzeć, nieprawdaż?

– Whitney włożył dyskietkę i wydruk do zamykanej na klucz skrzynki. – Nikt nie wie, co tu mamy, Dallas. Nawet Feeney. Czy to jasne?

43
{"b":"107140","o":1}