Литмир - Электронная Библиотека
A
A

7

Podeszła do kamery zainstalowanej przy wejściu do mieszkania Charlesa Monroe i zaczęła oznajmiać swe przybycie, kiedy drzwi otworzyły się. Monroe miał na sobie czarny krawat, kaszmirową pelerynę narzuconą niedbale na ramiona oraz kremowy kaszmirowy szalik. Jego uśmiech prezentował się tak samo ładnie jak strój.

– Porucznik Dallas. Miło panią znowu widzieć. – Jego oczy z zachwytem przesunęły się po niej. – Tak mi przykro, że muszę wyjść.

– Nie zajmę panu dużo czasu. – Zrobiła krok do przodu, on – krok do tyłu. – Parę pytań, panie Monroe, tutaj, nieformalnie, albo na policji z pańskim przedstawicielem lub adwokatem.

Jego starannie wymodelowane brwi uniosły się.

– Rozumiem. Sądziłem, że mamy to już za sobą. Proszę pytać, pani porucznik. Zatrzasnął drzwi. – Obejdzie się bez formalności.

– Gdzie pan był przedwczoraj między ósmą a jedenastą w nocy?

– Przedwczoraj w nocy? – Wyciągnął z kieszeni kalendarz i zajrzał do niego. – Ach, tak. O siódmej trzydzieści podjechałem po klientkę i zabrałem ją do Teatru Wielkiego na przedstawienie, które zaczynało się o ósmej. Grali Ibsena – przygnębiająca sztuka. Siedzieliśmy w trzecim rzędzie, pośrodku. Spektakl skończył się parę minut przed jedenastą, potem zjedliśmy późną kolację, którą przywieziono nam do domu. Byłem zajęty z klientką do trzeciej nad ranem.

Schował kalendarz i uśmiechnął się szeroko.

– Czy to oczyszcza mnie z podejrzeń?

– Jeśli ta klientka potwierdzi pana zeznania. Uśmiech przeszedł w wyraz bolesnego rozczarowania.

– Pani porucznik, zabija mnie pani.

– Ktoś zabija ludzi z pana branży – warknęła w odpowiedzi. – Nazwisko i numer telefonu, panie Monroe. – Poczekała, dopóki nie podał jej danych ponurym głosem. – Zna pan Lolę Starr?

– Lola, Lola Starr… chyba o niej nie słyszałem. – Znowu wyjął kalendarz i przejrzał notes z adresami. – Na pewno nie. Dlaczego pani pyta?

– Usłyszy pan o tym w porannych wiadomościach. – To było wszystko, co Ewa mu powiedziała, otwierając drzwi. – Na razie giną tylko kobiety, ale na pana miejscu byłabym bardzo ostrożna w umawianiu się z nowymi klientami.

Głowa pękała jej z bólu, gdy szła w kierunku windy. Nie mogła się powstrzymać, by nie spojrzeć na drzwi mieszkania Sharon DeBlass, nad którymi migotało czerwone policyjne światełko.

Powinnam się przespać, pomyślała. Powinnam pojechać do domu i nie myśleć o niczym przez godzinę. Ale zamiast tego przesunęła swój identyfikator przez czytnik, by zwolnić blokadę, i weszła do mieszkania zamordowanej kobiety.

Było ciche. I puste. Niczego innego się nie spodziewała. Miała nadzieję, że wyczuje coś intuicyjnie, ale czuła tylko tępe walenie w skroniach. Nie zwracając na nie uwagi, weszła do sypialni.

Szyby także zostały opryskane kryjącym sprayem, by dziennikarze czy też chorobliwie ciekawscy ludzie nie latali obok okien mieszkania Sharon i nie oglądali miejsca zbrodni. Poleciła, by zapalono lampy; światło rozproszyło mrok, oświetlając łóżko.

Prześcieradła zdjęto i zabrano do laboratorium medycyny sądowej. Płyny ustrojowe, próbki włosów i skóry zostały już dokładnie przebadane, a wyniki analiz włączono do akt sprawy. Ewa zauważyła plamę na materacu, tam gdzie krew przeciekła przez atłasowe prześcieradła.

Wezgłowie łóżka też było nią zaplamione. Zastanawiała się, czy ktoś już próbował je wyczyścić.

Zerknęła w stronę stołu. Feeney zabrał mały stołowy komputer osobisty, by przejrzeć twardy dysk i dyskietki. Pokój został przeszukany i opróżniony. Nie było tu już nic do roboty.

Mimo to Ewa podeszła do komódki i jeszcze raz przetrząsnęła szuflady. Kto zechce wziąć te wszystkie ubrania, zastanowiła się. Jedwabie i koronki, kaszmiry i atłasy należące do kobiety, która lubiła czuć, jak ciała bogaczy ocierają się o jej skórę.

Może zabierze je matka Sharon. Dlaczego pani DeBlass nie poprosiła o oddanie rzeczy jej córki?

Trzeba to przemyśleć.

Przeszukała komódkę, jeszcze raz oglądając spódnice, sukienki, spodnie, modne czapki i kaftany, swetry i bluzki, sprawdzając kieszenie i bieliznę. Potem zajęła się butami starannie poukładanymi w pudełkach ze sztucznego tworzywa.

Kobieta ma tylko jedną parę nóg, pomyślała z rozdrażnieniem. Żadna nie potrzebuje sześćdziesięciu par butów. Parskając lekko, wsunęła ręką w rząd szpilek, głęboki tunel utworzony z kozaków, przesunęła palcami po sprężyście miękkich koturnach.

Lola nie miała ich tak dużo, przypomniała sobie. Dwie pary pantofli na śmiesznie wysokich obcasach, parę dziewczęcych sandałów wiązanych na rzemyki i parę tenisówek – wszystkie wepchnięte do jej wąskiej szafki.

Ale Sharon była tak dobrze zorganizowana, jak próżna. Jej buty były starannie poukładane w rzędach po…

Błąd. Czując, że ciarki chodzą jej po skórze, Ewa cofnęła się. Coś tu nie grało. Szafa była tak samo duża jak pokój i wykorzystana w każdym calu. Teraz zobaczyła, że na półkach jest przerwa długości jednej stopy. Stało się tak, ponieważ buty były poukładane w sterty po sześć pudełek, a takich stert było w rzędzie osiem.

Nie leżały tak, kiedy Ewa weszła tu po raz pierwszy, ani kiedy stąd wychodziła. Były ułożone w zależności od koloru i charakteru.

Po cztery pudełka w stercie, pamiętała doskonale, po dwanaście stert w rzędzie.

Taki drobny błąd, pomyślała z uśmiechem. Lecz człowiek, który popełni jeden błąd, może zrobić i drugi.

Może pani powtórzyć, poruczniku?

– Poprzestawiał pudełka z butami, panie komendancie. – Przebijając się przez korki uliczne, drżąc z zimna, gdyż grzejnik w samochodzie dmuchał ciepławym powietrzem tylko na jej stopy, Ewa nawiązała łączność ze swoim szefem. Sterowiec z turystami trzymał się tuż nad ziemią, donośny głos przewodnika radził, jak robić zakupy w podniebnych sklepach. Jakaś kretyńska ekipa drogowa, posiadająca zezwolenie na używanie w ciągu dnia maszyn o dużej mocy, wierciła dojazd do tunelu na rogu Szóstej i Siedemdziesiątej Ósmej. Ewa spróbowała przekrzyczeć hałas.

– Może pan obejrzeć dyskietki z jej mieszkania. Pamiętam, jaki był układ szafy. Zrobiła na mnie wrażenie, bo nie sądziłam, że jedna osoba może mieć tyle rzeczy i trzymać je w takim porządku. Wrócił.

– Wrócił na miejsce zbrodni? – spytał Whitney oschłym tonem.

– Komunały biorą się z faktów. – Mając nadzieję, że sąsiednia ulica będzie choć trochę spokojniejsza, skręciła w przecznicę i wylądowała za rozklekotanym mikrobusem. Czy żaden mieszkaniec Nowego Jorku nie pozostał w domu? – W przeciwnym razie nie byłyby komunałami – zakończyła i włączyła automatycznego kierowcę, by wsadzić ręce w kieszenie i w ten sposób je ogrzać. – Zauważyłam też inne rzeczy. Trzymała biżuterię w podzielonej na przegródki szufladzie. Pierścionki w jednej przegródce, bransoletki w drugiej, i tak dalej. Kilka łańcuchów było splątanych, kiedy zajrzałam tam ponownie.

– Ekipa techniczna…

– Sir, obejrzałam dokładnie mieszkanie po jej wyjściu. Wiem, że tam był. – Ewa czuła się zawiedziona reakcją Whitneya, ale wiedziała, że wynika ona z ostrożności. Dowódcy muszą być rozważni. – Poradził sobie z zabezpieczeniami i wszedł do środka. Szukał czegoś – czegoś, o czym zapomniał. Czegoś, co ona miała. Czegoś, co przeoczyliśmy.

– Chcesz, żeby jeszcze raz przeszukano mieszkanie?

– Tak. I chcę, żeby Feenley powtórnie przejrzał pliki Sharon. Gdzieś tam musi coś być. I to go martwi do tego stopnia, że postanowił wrócić, nie bacząc na ryzyko.

– Dam ci pisemne upoważnienie. Szef nie będzie z tego zadowolony. – Dowódca milczał przez chwilę. Potem, jakby właśnie sobie przypomniał, że jest to całkowicie bezpieczna linia, parsknął. – Do diabła z szefem. Powodzenia, Dallas.

– Dziękuję… – zaczęła, ale wyłączył się, zanim zdążyła dokończyć zdanie.

Druga z sześciu, pomyślała w zaciszu swego samochodu i wzdrygnęła się nie tylko z zimna. Było jeszcze czworo ludzi, których życie miała w swoich rękach.

22
{"b":"107140","o":1}